czerwca 18, 2025

Od Cahira cd. Akiry

Cahir siedział w fotelu. Przysypiał. 
— Nie śpię — pogniewał się, gdy ktoś wyłączył mu radio.
— To dobrze — odparł niski, kobiecy głos przy dźwięku obcasów na posadzce. — Bo ja bym na twoim miejscu nie miała czasu, by teraz spać. Widelce nam kradną na restauracji, trzeba dokupić, ja nie wiem, u kogo ty tamte ładne zamawiałeś, ale domów, ze stosownym zapasem. Lustro też mamy zbite od piątku, jest zdjęte i pusto na ścianie, a ja bym przy okazji jeszcze żyrandol odświeżyła. Przypilnuj tę nową małą, kręci przy kasie, podobno coś się nie zgadza w rachunkach za dostawy, może źle liczy. Trzeba zadzwonić do kowala, Ksantos rano chodził w bryczce i podobno zgubił podkowę. Zamówiłam krawca dla siebie, ale ciebie też każę zmierzyć, będzie za godzinę. Wiesz, że przydałby ci się nowy garnitur, prawda? Bo nie zapomniałeś o weselu u Konstantego? I mam nadzieję, że określiłeś się już, z kim idziesz? Ksenia zaprosiła nas na herbatkę z Pankracym, chyba nie odmówimy kolejny raz? Leonis wieczorem jedzie do banku, powiedział, że chce, żebyś się z nim zabrał, podobno ważne. Jutro prowadzimy rekrutację na nowego ogrodnika, mam nadzieję, że zapoznałeś się już ze wszystkimi aplikacjami?
Cahir, zmęczony i trochę rozespany, próbował pozbierać myśli. Jaka-rekrutacja-na-ogrodnika?
— Szkoda, że nie widzisz swojej miny. — Jezabel uśmiechała się lekko, patrzyła spod powiek przedłużonych ciemnozielonym makijażem. Jako siostra Ksandra, lubiła, podobnie jak on, czasem sobie kosztem innych podowcipkować. Cahir na jej żarty łapał się częściej, nie miał wyuczonej ostrożności, bo Jezabel nie zastawiała na niego pułapek nawet w połowie tak często, co jej brat. — Wyssałam z palca wszystko poza krawcem, ten będzie jutro. Wesele też musisz jakoś przeboleć. A teraz marsz do siebie. — Zaklaskała na niego wytworno-zabawnym ruchem, którym ładne i dobrze urodzone panie miały w zwyczaju komenderować służbą. — Daję ci wolne. Nikt dzisiaj nic od ciebie nie chce, a ja w szczególności. Idź do łóżka, jutro będziesz połamany chodził przez ten fotel. Jakby ktoś pytał, to cię nie ma?
— Chciałbym. — Cahir rozprostował się, wstając, złapał filiżankę z myślą, że może coś jeszcze w niej zostało, ale nic nie było. — Mam jeszcze zaproszenia na środę do rozdania. A potem jadę na chwilę do centrum.
— Kto ci został? I po co jedziesz?
Cahir nie miał pamięci do nazwisk, wyjął koperty z marynarki. 
— Javier Medina, Olga Fiodorowa, Akira Miyoshi, Elena Swartz. 
— Fiodorowa ma apartament z tarasem, numer sto siedemnaście — podpowiedziała Jezabel. — Zastaniesz ją, raczej nie wychodzi, maluje na powietrzu te swoje brzydkie obrazy modernistyczne. Z Eleną minęłam się rano, wzięła powóz, kto wie, może już wróciła? Ona ciągle tylko jeździ na zakupy, codziennie widzę, jak nasi chłopcy się pod jej torbami uginają. Siedzi we wschodnim skrzydle, pod trzydziestką dwójką. Och, ale z drugiej strony, czym, jak nie zakupami, ma się zajmować żona współwłaściciela rafinerii? Tego Mediny nie widuję, nie mamy do siebie szczęścia, tu ci nie pomogę. A Miyoshi ładny, miły chłopak, trochę egzotyczny, poznasz po długich włosach czarnych. Ja też go nie kojarzę, ale Ksander coś mruczał, że świetnie zna tych całych Miyoshi i chce mieć młodego na kolacji, więc niech mu będzie. Nie wiem, gdzie ma pokój. Po co jedziesz? — dopytała. 
Trochę odmruknął odpowiedź, trochę odkaszlnął.
— Jeszcze raz. — Jezabel nachyliła się, by lepiej słyszeć. — Po co?
Cahir westchnął.
— Po papugę — powiedział w końcu.
— PO CO?
— Zahra kupiła aleksandrettę... 
— Cooooo? 
— ....ale doczytała i się okazało, że nie może stać sama, to zamówiłem jej drugą z hodowli do towarzystwa.
— Na wszystkich bogów, przecież ja tutaj osiwieję niedługo. — Jezabel załamała ręce z teatralną przesadą. — Pięknie! Cudownie! Wspaniale! Czwarta i piąta papuga pod tym dachem, nie licząc ptaszysk Kalediaha. Mało mamy latających szczurów w tym domu? Ksander wie?
Cahir się uśmiechnął. Bardzo ładnie.
— Ksander nie wie — powiedziała Jezabel oskarżycielsko.  — Skąd ta mała zaraza wytrzasnęła tego ptaka? I czemu z nią konspirujesz?
— Och, to przecież moja mała kochana siostrzyczka — powiedział Cahir niewinnie.
— Terefere! Braciszek za dychę! Terefere! Ja wam dam oboje! Gdzie jedziesz po tę drugą śmierdzieletę? Bierzesz powóz?
— Motor. Powozem jechałbym tam do jutra.
— O, cudownie! Jeszcze sobie zbij ten głupi uśmieszek na tym... motorze — dokończyła niezręcznie, najwyraźniej nie znalazłszy na szybko określenia dostatecznie pejoratywnego, a jednocześnie jakkolwiek przystającego damie. — Ishil będzie miał ubaw. Zły masz samochód? Ja na pewno nie będę koło ciebie chodzić i się martwić, jak się połamiesz. Ty wiesz, ile jest wypadków? Co się dzieje na drogach? Matyldo! Woda z solą. Właśnie dostałam przez tego pana migreny. Kask chociaż zabierz!

*

Cahir zastał w hotelu dwie osoby. Fiodorowa przywitała go wesoło, za bałagan przeprosiła, rozpromieniła się na zaproszenie, odebrała kopertę ręką brudną od farby. Gdy zapukał, pani Swartz mierzyła akurat sukienki, musiał poczekać za drzwiami, aż się ubierze. Na zaproszenie uniosła brwi, podziękowała bardzo grzecznie, powiedziała, że ma dużo na głowie i zobaczy. Pozostali mu nie otworzyli. 
Schodząc na dół, pomyślał, że szczęście mu sprzyja. Młody mężczyzna wyglądał na Akirę Miyoshi, pasował do opisu Jezabel, kobieta chyba mogła go uznać za ładnego czy egzotycznego. Cahir podszedł, mężczyzna widząc z daleka, że się do niego idzie, uśmiechnął się, jak na gust Cahira, trochę zbyt śmiało.
— Hej, mogę w czymś pomóc?
— O, to zapewne ja powinienem zaoferować — odparł Cahir. Uśmiechał się grzecznie, wystudiowanym sposobem, tym samym, który wyćwiczyli z Jezabel dawno temu, gdy pracowali jak gestami i manierami Cahira jako przyszłego członka rodziny Trevelyanów i przedstawiciela Ksandra. Był to uśmiech z gatunku bardzo uprzejmych, bardzo ładnych i bardzo niechcących wyjść poza granicę ust i sięgnąć oczu. — Jestem Cahir, syn właściciela hotelu, Aleksandra Trevelyana. Mam przyjemność z panem — zerknął na kopertę, nie chcąc przekręcić. — Akirą Miyoshi?
— Akirą Miyoshi? — powtórzył mężczyzna, uśmiechając się połową ust, przechylając głowę jak ptak, którego koncepcja, z jaką właśnie się spotkał, uprzejmie zaciekawiła. — Och. Niestety. Nie znam. Chyba nie pomogę. Szperam teraz w pamięci dla pewności, ale... — urwał, zapstrykał palcami, zrobił zamyśloną minę — nikt taki nie przychodzi mi do głowy. Ale za to jakby szukał pan, na odwrót, Miyoshi Akiry, to co innego, to świetnie się składa, bo to mogę być ja. I tak w ogóle to nie trzeba na pan, chyba jesteśmy rówieśnikami?
Cahir spróbował przełknąć jakoś fakt, że strzelił gafę i przeczytał bezrefleksyjnie to, co mu na kopercie nabazgrano, i że, faktycznie, imiona i nazwiska tego gatunku czytało się w określonej kolejności. Wyobraził sobie, że Jezabel widzi tę sytuację, łapie się za włosy, potem załamuje ręce, na koniec jęczy, że tyle lat nauki i wysiłku do kosza, że savoir vivre to ona mu do łba tłukła chyba po nic, a w ogóle to Cahir ma wielkie szczęście, że ich gość jest wyrozumiały i ma poczucie humoru, bo ktoś inny mógłby poczuć się urażony, pogniewać się i wystawić mu na Google opinię.
— Najmocniej przepraszam — powiedział, jak w tej sytuacji należało, sztywno trzymając fason, uśmiechając się ładnie, starając się brzmieć naturalnie. Duma w takich sytuacjach trochę wychodziła mu bokiem, od dziecka nie znosił przyznawać się do błędu, przeprosiny trudno przechodziły mu przez gardło. Żałował w takich momentach, że nie posiada towarzyskiego sprytu i lekkości Jezabel, która na pewno zdołałaby wyjść z tej sytuacji gładko i z humorem. Spróbował pokryć zażenowanie i skupić uwagę na czymś innym. Obejrzał mężczyznę uważniej, ale pilnując, by nie robić tego zbyt nachalnie i wprost. Rzeczywiście byli rówieśnikami? Cóż, mogli być. Może po prostu pan Miyoshi wyglądał młodo. — Zgadza się, chodzi o... — potknął się po raz kolejny, zapominając, że przeszli na ty — ciebie. Przynoszę oficjalne zaproszenie w imieniu pana Trevelyana. Wyprawiamy w środy skromne przyjęcia dla krewnych i wybranych gości. Pan Trevelyan zapewnia, że jesteś jedną z osób mile widzianych przy naszym stole.
Cahir dał sobie spokój z graniem, że jest świetnie wychowanym młodym dziedzicem, miał wrażenie, że Akira na tym etapie i tak już tego nie kupi. Podał mu kopertę trochę nonszalancko, trzymając ją między dwoma palcami. Widział oczami wyobraźni, jak wyimaginowana Jezabel wyciąga ręce, żeby go udusić.
Akira uśmiechnął się, odebrał kopertę równie niezobowiązującym ruchem, sparodiował gest Cahira w sposób niespodziewanie sympatyczny.
— Zaproszenie od pana Aleksandra Trevelyana, mówisz? Dla mnie? — powtórzył, przebiegając wzrokiem po rewersie listu. Otworzył list, strzepnął kartką, rozłożył papier ruchem. — Dziękuję, miły gest, ale, muszę przyznać, trochę niespodziewany. Czym sobie zasłużyłem? Znamy się z panem Trevelyanem?
— Raczej nie — odparł Cahir. — To u nas stary zwyczaj, Ksander zaprasza na przyjęcia bardziej... nobliwych gości hotelowych. Słyszał o twojej rodzinie albo kiedyś kogoś poznał. Czasem nawet to nie jest warunek konieczny. Zdarzało się, że zamykał oczy, sunął palcem po liście zameldowanych osób i zapraszał, na kogo wypadło. Ma swoje dziwactwa, nigdy nie wiadomo. — Spróbował zejść z oficjalnego tonu i popatrzyć trochę przyjaźniej. — To impreza dobrowolna. Jeśli nie chcesz, nie musisz przychodzić. Ale zawsze jest nam miło.
— Dziękuję — powtórzył Akira. Opuścił rękę z listem, drugą wziął się pod bok. Minę miał trochę zafrasowaną, stojąc, przenosił ciężar ciała z nogi na nogę, bujał się na boki, jakby ważył decyzję i sam nie wiedział, co o tym myśleć i co z tym wszystkim począć. — Postaram się przyjść, ale nic obiecać chyba nie mogę. Przemyślę, zobaczę, jak będę stał z czasem...
— Drobiazg. — Cahir przymknął powieki na znak zrozumienia. Nie chciał, żeby ludzie się przed nim tłumaczyli. — Nie przeszkadzam dłużej. Miłego pobytu w Trevelyan's Crown.
Ruszył do wyjścia. No dobrze, kolejny załatwiony, został ostatni. Tylko gdzie podział się ten cały Medina?

*

Spóźnił się nieco, ale udało mu się zjawić w sali bankietowej niezauważanie. Panowało w niej zbyt wielkie zamieszanie, żeby towarzystwo przejęło się, że ktoś nowy przyszedł. 
Służba, jak zwykle lawirowała z miskami i talerzami. Dodo właśnie próbował wykąpać się w fontannie z czekoladą (mała Mary robiła, co mogła, by łagodnie go od tego pomysłu odwieść). Nestor gonił Filona, jedna z służących ochnęła, gdy koty przegalopowały jej pod nogami. Królik długowłosy Kseni, Pankracy, kicał przez stół, obwąchując patery z owocami. Jezabel, w kapeluszu z siatką zakrywającą twarz, jeździła palcem po kieliszku, uśmiechała się, uprzejmie słuchając, co opowiada Leonis. Keyan Kalediah — jak zwykle, gwiazda wieczoru — wyczarowywał bańki, wianuszek dzieciaków wpatrywał się w niego jak w tęczę. Ksander siedział obok na pryncypialnym miejscu, bił czarodziejowi brawo w tak komiczny sposób, że Cahirowi kącik ust drgnął mimowolnie. Olga Fiodorowa rozmawiała z Ishilem, tłumaczyła coś, rysując palcem po stole, elf zapewne wciągnął ją w rozważania o sztuce. Babcia Beth nie przejmowała się niczym, paliła z cygaretki lufki tak wytwornie, jakby właśnie grała w czarno-białym filmie. Rhiannon, zapewne podjudzona przez kogoś z towarzystwa, demonstrowała coś na fortepianie. Anton i Boris toczyli zaciekłą bitwę na widelce. Pani Swartz wachlowała się intensywnie, patrzyła na to wszystko tak, jakby miała potem swoim koleżankom sprzedać o tej kolacji historię nie do uwierzenia. Eryne wszedł na stół, podniósł pazurzastą łapą fragment zawartości cudzego talerza. Czarodziej poszczuł go urokiem przypominającym coś na kształt... mikrowyładowania elektrycznego? Cahir uśmiechał się, przymknął powieki (ktoś właśnie stłukł szklankę) i westchnął. Wszystko jak zawsze.
Poszedł na swoje miejsce, w międzyczasie wymieniając parę uścisków, uśmiechów i pozdrowień. Odkleił od siebie Ksenię i obiecał, że potem w końcu wypije herbatkę z nią i Pankracym.
— Widziałem — powiedział, siadając obok Akiry, który sekretnie karmił pod stołem ich setera, Rodiona. Cahir doskonale znał sztuczki tego zawodowego żebraka. Pies wytypowywał ofiarę, kładł jej pysk na udzie i wpatrywał się w nią tak długo i rozczulająco, póki nie przekonał, że poczęstowanie go herbatnikiem ze stołu to dobry pomysł. — Teraz się od nas nie odklei.
Trochę się zdumiał, widząc Akirę przy stole, nie sądził, że przyjdzie. Ksander też musiał się ucieszyć z jego obecności, bo oddał mu honor i posadził go wysoko, co prawda po Cahirze, Leonisie i Jezabel, ale przed zdecydowaną większością swoich ptaszków i goszczonych tego dnia znajomych.
— To zawsze tak wygląda — uprzedził Cahir pytanie. — Niczym się nie przejmuj. Uwaga. — Obaj uniknęli pocisku z pulpeta. Cahir namierzył wzrokiem strzelającego. Okazał się nim Wilhelm, który uatrakcyjniał sobie wieczór zabawą łyżkami złożonymi w prowizoryczną katapultę. Cahir nie zdążył pogrozić mu palcem, spojrzenie wystarczyło, by mały zwiał. — Wybacz. Dzieci... — Rodion, zniecierpliwiony nagłym zaprzestaniem karmienia, kichnął, oparł się dwiema łapami o udo Akiry, zamerdał ogonem niecierpliwie. — I zwierzęta. Rodion, złaź. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza?

Akira?

1956 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz