czerwca 21, 2025

Od Akiry cd. Cahira

Powiedzieć, że dom Trevelyanów to chaos wcielony to jakby nic nie powiedzieć. Do takiego wniosku doszedł Akira (chociaż pewnie jego zdanie było pod wpływem narastającej z każdym krzykiem, wybuchem, śmiechem czy nutą antypatii Jirōbō do całego wydarzenia) zaledwie po kilku minutach w ścianach sali bankietowej. Co chwilę tak jakoś przeskakiwał bezwiednie spojrzeniem z jednej twarzy na drugą, studiując je z może nieco za bardzo nietęgą miną, gdyż jedna z kobiet przy stole odwzajemniła wzrok Akiry z pewną dozą nerwowości w miękkich rysach. Uznał to za znak, że powinien po prostu pokręcić głową w niemym uspokojeniu, że wszystko jest w porządku i skupić się na czymś bardziej rzeczywistym niż stresy w jego pustej, ptasiej głowie.
    Na samym początku było znośniej, bo wtedy było mniej osób, przez co harmider był łatwiejszy do zignorowania, zwłaszcza, że Akira zjawił się w posiadłości pana Aleksandra Trevalyana nawet nieco przed wyznaczonym czasem. Nie była to może godzina czy pół, chyba bliżej dziesięciu minut, ale ręki by sobie za to uciąć nie dał. Cóż by rzec, mógł uciekać od swojego wychowania i kultury jak tylko się dało, mógł nawet wyjechać do innego kraju, odrzucić kontakt z rodziną, ale wychowanie i wpojone zasady? Te zostały w młodzieńcu. Jedną z nich była dbałość o dotrzymywanie czasu i ustalonych zasad towarzyskich spotkań.
    Nie wspominając już o ubiorze. W końcu, został zaproszony jako przedstawiciel klanu Miyoshi, którego chcąc nie chcąc głową był, a zarówno Jirōbō, jak i starszyzna klanowa (jeśli ktokolwiek postanowiłby na Akirę do nich naskarżyć) oderwaliby mu głowę jakby splamił nazwisko społeczną gafą jaką byłoby pojawienie się w "ubraniach ludzi z ulicy". Dlatego właśnie musiał sprowadzić z rodzinnego domu klanowe montsuki. Teraz, owinięty warstwami grubego materiału, czuł się jak pingwin, wyciągnięty siłą ze śnieżnych, północnych krain, by być paradowanym jako kulturowa ciekawostka. 
    Cóż. Przynajmniej rękawy były dostatecznie duże, by mógł schować tam telefon i paczkę świeżych, ledwo co zwiniętych papierosów, które robił na kolanie podczas lunchu. Wszystko zgodnie z poleceniami Jirōbō na nikotynowym głodzie.
    Zaprowadzony na swoje miejsce, opadł na krzesło z wyuczonym, eleganckim uśmiechem na ustach. Mężczyzna, który go powitał i powiódł do stołu, wyglądał na prowadzącego całego zamieszania. Miał taką specyficzną aurę wokół siebie - kogoś, kto lubił trzymać rękę na pulsie, ale także wzmocnić swój uścisk na całości jeśli sytuacja tego wymagała. Wszystko skryte za fasadą może nieco nazbyt ekstrawertycznego wuja, przy którym czasami trzeba się zastanowić dwukrotnie czy to, co mówi to kolejny ukryty dowcip, przytyk, a może czeka cię kolejna prośba o pożyczenie pieniędzy na "wyjazd na Daleki Wschód w poszukiwaniu nowej ścieżki życiowej".
    Może trochę przerzucał swoje doświadczenia z wujem Shinjim na, jak się domyślał, wielkiego Aleksandra Trevelyana, ale czasami, kiedy widział takie podobieństwa, aż nie mógł się temu podświadomie oprzeć. Ale, oczywiście, uprzejmości wymienił. Jak tam u Pana? Jak podoba się przyjęcie? Bardzo dobrze, jestem zaszczycony zaproszeniem, Panie Trevelyan. Proszę się nie wstydzić mówić jakby coś było nie tak, Panie Miyoshi. Nic poza klasykami towarzyskiego obejścia gości.
    To znaczy, coś mogło być więcej w tej rozmowie, tak. Ale nie dość, że uwaga Akiry była podzielona na emocje ducha w jego głowie, biegające dzieci i skrzącą się magię zbyt blisko młodzieńca jak na jego komfort, to jeszcze jego wzrok został przykuty w pewnym momencie przez nowoprzybyłego gościa. Bowiem spośród gromady zwierząt oraz młodzieży, wyłoniła się twarz, którą rozpoznał po chwili. Medina. Cholerny Javier Medina, tylko taki trochę... inny. Bo nawet jeśli zakrywał ręce długimi rękawami i rękawiczkami, a kark zasłonił wysokim kołnierzem, wprawione oko detektywa dostrzegło ciemne, widmowe futro pod ubraniami mężczyzny, które wyglądało jakby oddychało na własną, powiedzmy, rękę. To, a także przebarwione oczy, ten niemrawy uśmiech. Tak, to opętanie nie wpływało na Medinę za dobrze.
    Nie był pewien czy to Aleksander najpierw wyczuł, że Akira jakoś odbiega myślami od ich rozmowy, czy po prostu uznał, że trzeba przywitać kolejnego gościa swoim gospodarskim uśmiechem. Albo jedno i drugie, gdyż tak na chwilę mu jakby ten uśmieszek zgorzkniał, jednak szybko ukrył to za kolejną maską, niby zawodowy aktor.
  — To proszę się w takim wypadku dobrze bawić, Panie Miyoshi — zarzucił na odchodne, a młodzieniec oderwał wzrok od Mediny. Aki uśmiechnął się w odpowiedzi do pana domu.
    — Oczywiście, taki mam plan — odparł. Nie trwało to długo nim poczuł znajomy ścisk w sercu, od którego aż syknął przez zęby. Jirōbō pojawił się obok niego, pochylając się nad ramieniem młodzieńca. Ze ściągniętymi brwiami wpatrywał się w Javiera. Ten natomiast dostrzegł Akirę z równie wielkim szokiem wymalowanym na zmęczonych rysach. Dzielił ich stół, tak, ale polityk wyglądał jakby chciał teraz uciec jakąkolwiek stroną, czy to oknem, czy to świetlikiem w dachu.
    Nie, gdy Akira miał go tak blisko. Już w głowie zaczął planować kolejny ruch, nie chcąc stracić okazji na pozbycie się lisiego problemu raz a porządnie. Wystarczyło poczekać do momentu, gdy pozostali będą albo podpici, albo zbyt zajęci sobą nawzajem by zwrócić uwagę na dziejące się tuż przed ich oczami polowanie. Potem to była już kwestia znalezienia odpowiedniego miejsca.
    Kolejne minuty mijały, kolejni goście przychodzili, Medina i Miyoshi trwali w impasie. Tylko Jirōbō korzystał z trochę wymuszonej przez siebie wolności, obchodząc stół i kręcąc się pomiędzy dwójką jak ptak wyczekujący dżdżownic po deszczu. Napięcie w tej części sali można było kroić nożem, dopóki te nie znalazło swojego ujścia w postaci magicznego, drobnego wybuchu i skrzeku odgonionego ptaka. Ktoś zaśmiał się na ten widok, padły komentarze towarzystwa na temat psotliwej natury zwierzęcia. 
    Akira już miał wstać, gdy poczuł na kolanie lekki ciężar. Spojrzał pod stół, a konkretniej prosto w duże oczy długowłosego psa. Pełne niemego błagania, subtelnego oblizywania się i tego ujmującego za serce spojrzenia jakby psina nie była karmiona od miesięcy i teraz od dobroduszności Akiry zależało, czy przeżyje ten wieczór. Młodzieniec najpierw poruszył kolanem, licząc, że zwierzę zrozumie aluzję, co jednak skończyło się fiaskiem. Pozostało tylko zaoferować łapówkę.
    — Masz i idź — mruknął do zwierzęcia, wsuwając mu pod chrapy herbatniczka. 
Pies, oczywiście, ciastko pochłonął... Ale nie odszedł. Ponowił swoje błagania, a Akira zacisnął usta w wąską kreskę. Co za psi drań, pomyślał.
   — Wiedziałem — rozbrzmiał nagle głos z boku wraz z odgłosem odsuwanego krzesła. Detektyw momentalnie odwrócił wzrok od błagającego psa, spoglądając na ciemnowłosego mężczyznę u jego boku. Tego samego, którego spotkał te kilka dni temu w korytarzu hotelu z zaproszeniem w dłoni. Syn właściciela tego przybytku jak dobrze zapamiętał, chociaż, będąc szczerym, z informacji na temat Cahira zapamiętał głównie jego przyjemny głos i oczy.
    — Teraz się od nas nie odklei. — dodał jeszcze młody Trevelyan, zerkając pobieżnie na psa — To zawsze tak wygląda, niczym się nie przejmuj.
    Aki chciał zażartować, że zawsze mogłoby być gorzej, gdy to nagle ich dwójka musiała uniknąć pulpetowego pocisku ziemia - powietrze, wycelowanym przez jednego z obecnych dzieciaków. Cień uśmiechu pojawił się na ustach młodzieńca. Ile by dał, żeby móc tak postrzelać sobie pulpetami bądź ryżowymi kulkami gdy sam był młodszy.
    — Wybacz. Dzieci... I zwierzęta — Cahir ponownie skupił się na Akirze — Rodion, złaź. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza?
    — Nie, jest w porządku — Aki odparł z cichym śmiechem, w końcu zdobywając się na wyciśnięcie czegoś ze swojej piersi. Otarł także materiał montsuki na swoich kolanach z psiego kataru jednak nie napomknął o tym, a tylko poczochrał kciukiem Rodiona między tymi błagającymi oczami.
    — Nie jest to może coś, co widywałem często w domu, jednak jest to przyjemna odmiana... No, pomijając oczywiście latające pulpety. Wolę nie mieć sosu we włosach niż go mieć, wiesz? Taka jakaś preferencja — zażartował na sam koniec, unosząc kącik ust w lekkim uśmiechu. Ale jego żart nie trafił chyba na podatny grunt, ponieważ twarz Cahira jakby tak bardziej stężała. Zacisnął też nieco mocniej wargi i wyprostował się na krześle.
    — W takim wypadku, przepraszam w naszym wspólnym imieniu za te... Niedogodności. Dzieci niestety nie potrafią się jeszcze zachować w towarzystwie, ale możesz być pewien...
    Akira przerwał mu potrząśnięciem głowy i szybkim wejściem w zdanie.
    — Nie, nie no. Jest dobrze. Serio. Tak żartowałem tylko. Wiem, że dzieci to dzieci, małe bestyjki, co? Niech się bawią. Z resztą, uratowałeś mnie przed tym atakiem, więc było minęło.
    Jego rozmówca nieznacznie przechylił głowę chyba nawet nieco zbity z tropu reakcją Akiry. Detektyw nie był w stanie określić w pełni, co stało za tym gestem. Może nie spodziewał się żartu ze strony "takiego" gościa jak Miyoshi (w końcu, skąd miał wiedzieć, co powiedziano Cahirowi na temat jego i jego klanu?) albo właśnie zastanawiał się, jak dyplomatycznie wyplątać się z takiego faux pas. Cóż, Aki coś wiedział na temat ścisłych zasad savoir-vivre i tego, jak rodziny z tych tak zwanych wyższych sfer podchodziły do ich przestrzegania. Nikt nie chciał popełnić przecież oh-jakże-poważnej salonowej gafy. Akira szczerze nienawidził tej sztuczności.
    I kiedy już myślał, że będzie musiał sam jakoś rozluźnić atmosferę, kącik ust Cahira zadrżał nieznacznie. Opuścił też lekko głowę na krótką chwilę, nim zerknął w kierunku szczytu stołu i ponownie skupił się na Miyoshim.
    — Tak, czasami wchodzą na głowę i nie tylko. Ale mają też swoje momenty, z tym musisz mi uwierzyć na słowo. Na razie im się te jeszcze nie wydarzyły.
    Aki zaśmiał się w wierzch swojej dłoni. To jeszcze pamiętał z lekcji w rodzinnym domu.
    — Może zostaniemy jeszcze przez nie zaskoczeni, kto wie. Jesteśmy dopiero na początku tej kolacji, prawda? — Widząc przytaknięcie młodzieńca, Akira kontynuował — No właśnie. A i pewnie chcą też się popisać przed nową widownią. Też tak robiłem jak byłem młodszy.
     — Popisywanie się popisywaniem, ale jakiś porządek rzeczy trzeba zachować — Cahir westchnął — Kolacja. Jak ci się podobają nasze trevelyańskie progi? Próbowałeś już szampana? Przystawek? Dzisiaj przygotowano cały wachlarz opcji dla naszych gości, więc mam nadzieję, że znalazłeś coś dla siebie?
    Aki poczuł się trochę jakby był przepytywany przez pracownika hotelu, a nie członka wpływowej rodziny, co wzbudziło jego zainteresowanie. Nawet Jirōbō przyjrzał się młodemu mężczyźnie dłużej ze stołu, na którym kucał pomiędzy herbatnikami a kremówkami, z uszami położonymi płasko przy jego głowie. W takich chwilach jak te Akira dziękował siłom tego świata, że daitengu nie mógł być dostrzeżony przez nikogo innego niż sam Aki.
    — Ta sala wygląda pięknie — przyznał detektyw szczerze, zerkając teraz na sufit. Powiódł wzrokiem po freskach, zdobionych świetlikach, potem - po kwiatach i wszelkiego innego rodzaju dekoracjach, przygotowanych zapewne przez służbę, co by nacieszyć oczy gości. I cóż, udało im się to z nawiązką.
   — Czuję się jak w muzeum... Ale takim cesarskim. Gdzie w murach jest historia, dusza. Gdzie obrazy widziały wzloty i upadki wielu pokoleń bogatych rodzin. Jedzenia jeszcze tak nie próbowałem, oprócz herbatników. Czy raczej je to Rodion próbował. Szampan też mi nie wpadł w palce, ale i tak planowałem zaraz spróbować... Oh. — Akira powiedział z zaskoczeniem, gdy to wrócił wzrokiem do stołu, a przy jego talerzu już znajdował się kieliszek na smukłej nóżce. Cahir akurat trzymał w dłoni to samo naczynko, poruszając nadgarstkiem we wręcz odruchowym geście.
    — No, no, chyba oprócz czarodzieja to chyba jeszcze cudotwórcę macie, że tak szybko się ten kieliszek tu pojawił, hmm? — spytał młodego mężczyznę z nutą zaczepnością w głosie, co Cahir tym razem przyjął bez zdziwienia. Ba, nawet cicho zaśmiał się. Aki mógł przysiąc, że zobaczył jak jakiś ciężar schodzi z ramion młodzieńca i pozwala mu się nieco rozluźnić.
    — Powiedzmy. Albo po prostu uznałem, że chyba też mam ochotę na szampana na rozpoczęcie tego spotkania — odparł Cahir i uniósł nieznacznie kieliszek. Akira od razu powtórzył gest, stukając kryształowe naczynka z przyjemnym dla ucha dzwonieniem. Sam obrócił się także w krześle, siedząc teraz bokiem, łokciem opierając się o tył mebla. Powiódł wzrokiem po twarzy młodego Trevelyana, korzystając z faktu, że ten skupił się na chwilę na iluzji śnieżnobiałych żurawi, które wyleciały ze szczeliny nad głową rudowłosego czarodzieja.
    Cahir był przystojny. Jego szczęka wyglądała, jakby mogła należeć do muzy antycznego artysty, a jego oczy lśniły głębią, inteligencją i teraz nawet lekkim zauroczeniem magicznym pokazem nad ich głowami. I ten uśmiech. Subtelny, delikatny, ułudny. Jak zjawisko, które niewielu miało szansę zobaczyć.
    Akira nie spodziewał się, że kiedykolwiek pomyśli tak o mężczyźnie. Było przecież w tym coś... nieodpowiedniego. Zakazanego i grzesznego, coś, co powinno się ukrywać przed światem. Ale mimo tego, Miyoshi nie był w stanie powstrzymać się przed cichym westchnięciem. Upił łyk szampana, a gdy Cahir wrócił do niego wzrokiem gdy ptaki zmieniły się w pył spadających gwiazd, Aki zabrał głos.
    — Powinieneś się częściej uśmiechać, wiesz? Dodaje ci to... Uroku.

Cahir? 
2005 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz