Zatrzymali się przed boczną bramą Parku Carskiego. Cahir nie nacisnął klamki. Rozejrzał się, westchnął, popatrzył na psa, nieprzekonany, czy to dobry pomysł. Aser wyczuł jego wahanie, zainterweniował, nie dał swemu panu czasu na zbędne dywagacje. Opuścił się na przednie łapy, podniósł zad i zamachał energicznie ogonem. Prychnął zapraszająco, chcąc zwrócić na siebie uwagę, ale wiedząc, że szczekać mu nie wolno i Cahir zawsze go gani, jak jest za głośno. Patrzył na niego, jakby próbując namawiać, że park o tej porze to świetny pomysł, że chce iść tam pobiegać bardzo-bardzo-bardzo, że będzie SUPER, poza tym będzie najgrzeczniejszym psem na świecie i tym razem na pewno — na pewno, na pewno, NA PEWNO — będzie się słuchał i nigdzie nie ucieknie, psie słowo honoru.
Cahir słodkim psim oczom zwieść się nie dał, przekonał się w praktyce, że — przynajmniej te Asera — potrafią świetnie kłamać i obiecać wszystko, co potrzeba, by wynegocjować spacer. Bo seter spacery kochał, szczególnie te po parku i bez smyczy, ale... miewał problemy z dyscypliną. Puszczony luzem, przeważnie przychodził na zawołanie, ale nie zawsze, czasem uznawał, że ma ważniejsze sprawy na głowie niż przejmowanie się, co się do niego mówi (na przykład kopanie dziur lub wąchanie). Puszczony luzem, zwykle się nie oddalał, chyba że coś wydało mu się akurat szalenie interesujące, wtedy przekładał badanie zajmujących zjawisk nad, jakże nudne, pozostawanie w zasięgu wzroku, albo, o zgrozo i nie dajcie bogowie, chodzenie przy nodze. Najczęściej też nie zaczepiał obcych, o ile nie jedli niczego pachnącego, albo, po prostu, nie wyglądali na miłych ludzi chcących go podrapać i powiedzieć mu, że jest bardzo przystojnym pieskiem.
Aser, zniecierpliwiony, sparskał Cahira ponownie, skoczył wokół kilka baranków, by po chwili przyjąć poprzednią, wygięto-zapraszającą pozycję.
— Masz. Się. Słu. Chać. — Cahir, pochylony, pogroził mu palcem przed nosem. — Albo natychmiast wracamy do domu.
Aser wesoło parsknął coś, co Cahir zinterpretował jako: tak, sir!
Przeszli przez bramę, Aser trochę chodził przy nodze, jak został nauczony, trochę brykał radośnie, wiedząc, że zaraz zostanie spuszczony ze smyczy i będzie mógł się pobawić i wyszaleć.
Cahir przeszedł z psem kilka alejek. O tak wczesnej porze nie spotkali w parku nikogo poza samotnym biegaczem i studentem na ławce obłożonej notatkami. Aser znał drogę, ciągnął w kierunku ich ulubionego miejsca na tyle mocno, by Cahir przypadkiem nie zboczył z właściwej ścieżki, ale i na tyle subtelnie, by nie można się było pogniewać, że jest narwany i szarpie.
Gdy znaleźli się na łące w pobliżu stawu, Cahir spuścił psa. Aser jakby czekał tylko na to, bo zerwał się, poleciał tak, że tylne łapy wyprzedzały przednie, a uszy zwiało mu do tyłu. Nie wahając się ani sekundy, wskoczył do stawu jelenim susem. Woda eksplodowała w górę, spanikowane kaczki wyleciały z zarośli, rzęsa rozeszła się na boki, tworząc w miejscu, do którego wpadł pies, czystą przestrzeń. Cahir pokręcił głową, usiadł na ławce, założył nogę na nogę, odpalił papierosa, paląc, nonszalancko położył ramię na oparciu. Kilka razy rzucił psu piłkę, specjalnie celując tak, by trafić do wody, by pies musiał do niej dopłynąć, albo posyłając ją daleko w powietrze, wiedząc, że Aser będzie próbował skakać i łapać ją w locie.
Z jednego papierosa zrobił się drugi, od drugiego odpalił trzeciego, Cahir trochę nie chciał tego przed sobą przyznać, ale widział po sobie, że denerwuje się faktem, że wieczorem będzie grać w Derian's Fortune z Ksandrem i jego znajomymi. Po pierwsze, nie powinno mnie to obchodzić, po drugie, to kiepski powód, by psuć sobie spacer, zganił sam siebie. Spróbował podjąć świadomą decyzję i postanowić, że od tego momentu oficjalnie przestaje być spięty i podirytowany, ale to chyba nie działało w ten sposób, bo w ogóle mu nie pomogło. Cahir nie przepadał za graniem z Ksandrem i jego znajomymi i nic nie potrafił na to poradzić.
Miał z tyłu głowy, że Ksander przyjdzie do Deiran's Fortune się chwalić: trochę kasynem, trochę pieniędzmi, trochę Cahirem. I że Cahir, jako profesjonalny i świetnie przeszkolony pracownik jego wspaniałego, szalenie popularnego i absurdalnie zarabiającego kasyna, zostanie główną maskotką, wodzirejem i zabawką całego spotkania. Że będzie musiał błyszczeć uśmiechem i inteligencją, zabawiać przyjaciół Ksandra sztuczkami i żartem, ciąć w pokera i blackjacka jak diabeł, być we wszystkim tak olśniewająco dobry i czarujący, jak tylko przysposobiony syn wielkiego Aleksandra Trevelyana powinien być. Bo Ksander nie mógł się co do niego mylić, prawda? Cahir często cicho i wewnętrznie gniewał się na Ksandra za te wszystkie podkoloryzowane opowieści o jego zdolnościach i przesadne chwalenie go przed obcymi. Cahir miewał wrażenie, że stawia się przed nim nierealistyczne oczekiwania, a potem, na dodatek, czuł się zobowiązany, by na żywo nie wypadać gorzej od wersji siebie, jaka została sprzedana przez Ksandra ludziom, którzy Cahira nie znali i na żywo nigdy nie widzieli.
Cahir grał w karty nieźle, czuł się w nich mocny, ale nie był cudotwórcą, nie każde słabe rozdanie potrafił uratować doświadczeniem i strategią. Mógł też, oczywiście, próbować nieco szczęściu dopomagać, ale w tym przypadku odrzucał od siebie tę możliwość. Nie mógł dopuścić, by skompromitować się na oczach Ksandra i jego towarzystwa, a właśnie to by się wydarzyło, gdyby przyłapano go na kantowaniu. Wszystkiemu dodatkowo nie pomagał fakt, że miał siedzieć przy stole z Ksandrem, a Ksander był jedyną osobą w Deiranie, przy której Cahir często spinał się bez powodu i której obecnością potrafił się przejąć, a rozpraszanie się takimi rzeczami w grze w karty nie pomagało. I że może już by wolał, żeby kazano mu złoić w tego pokera ministra informacji, szanownego pana Lermontova, albo samego cara Rozgovelića.
Na dobitkę: Cahir duszą towarzystwa nigdy nie był, a brylowanie w nim, do tego tak naturalnie odegrane, by nikt nie połapał się, że aktorzy, kosztowało go wejście na najwyższe obroty i było, na dłuższą metę, po prostu wyczerpujące.
Stwierdził, że z tym paleniem to już chyba przesadza, zgasił niedopałkę obcasem, gwizdnął na psa. Wystawił rękę, spodziewając się, że, jak zwykle, Aser sam odda mu piłkę. Ale tym razem nie oddał. Cahir rozejrzał się, przeczesał wzrokiem okolicę, wyjrzał, by lepiej widzieć staw. Psa nie było nigdzie. Cahir wstał, gwizdnął z palców, zawołał kilka razy. Gdzie-się-do-diabła-podział-ten-pies?
Zabrał smycz, szybkim krokiem ruszył na poszukiwania, zirytowany na siebie. Nie powinien w ogóle spuszczać go z oka, przecież wiedział, jaki jest Aser, mógł przewidzieć, że to wszystko może się tak skończyć. Mało razy ten pies już nawiał Jezabel?
— Przepraszam — zaczepił pierwszą napotkaną osobę. — Pies mi uciekł. Seter, duży, brązowy. Przebiegał tędy?
Zapraszam ♥
1054 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz