27 grudnia 2025

Od Marche cd. Tsakani

— BOGOWIE WSZECHMOCNI, NO KOBIETO załamała się szeptem Marche, prawie palnąwszy w czoło, gdy nieznajoma, którą Marche próbowała do siebie przyciągnąć, podskoczyła ze strachu i jak długa wyrżnęła na ziemię. — Wstawaj, ja ci tu skórę ratuję, a jeszcze sama sobie krzywdę robisz. Poza tym szkoda tej kiecki.
Za fraki postawiła dziewczynę na nogi, a potem złapała ją za nadgarstek, pociągnęła za sobą siłą i w pośpiechu.
— Co tu się dzieje? — zniecierpliwiła się nieznajoma z elfimi uszami położonymi po sobie, zapierając się w miejscu jak wystraszona sarenka, ewidentnie chcąc natychmiast otrzymać jakiekolwiek wyjaśnienia, bo inaczej ona się ruszać nigdzie nie zamierza i kropka.
— Nie. Ma. Cza. Su. — Mówiła Marche, ciągnąc uparcie z każdą sylabą, stękając raz i drugi, bo dziewucha zaparła się straszliwie i nie dawała się tak łatwo pchać. — Próbuję ci pomóc, nooo chooodź!
— Kim jesteś? — nie odpuszczała nieznajoma. — I czemu mam ci zaufać? Poza tym, AŁA, puszczaj, zaraz urwiesz mi rękę!
— Nie krzycz, bo nas usłyszą — zbeształa ją Marche, prawie wchodząc jej w słowo. Rozejrzała się, a gdy nikogo nie dostrzegła, nasłuchiwała chwilę, żeby w końcu nachylić się konspiracyjnie i powiedzieć: — Słuchaj, mała, krąży tu banda napalonych facetów, zaczepiają młode dziewuchy na plaży, o, takie jak ty właśnie. Skąd wiem? Bo leżę sobie na piachu, opalam się w spokoju, aż tu nagle ktoś zasłania mi słońce, a potem mam wokół siebie kilku łotrów, co nie wiedzą chyba, że nie trafili na bezbronną lalkę...
— Grupa zwyrodnialców? Nigdy nie spotkałam tutaj nikogo złego, zawsze myślałam, że to bezpieczne miejsce, w końcu tyle tu dzieci... — przełknęła ślinę dziewczyna, nareszcie odpuszczając i pozwalając się prowadzić. Jej wydłużone uszy, o ile to możliwe, wskutek historii Marche, zwisły jeszcze smętniej. — Co się stało potem? Kim są ci mężczyźni? 
— Nie wiem, nie chcę wiedzieć, pewnie jakieś lokalne łachudry, może gang. Zaprezentowałam im drobne czary-mary, jednemu podpaliłam spodnie, drugiemu resztki owłosienia na głowie, a potem beztrosko zdmuchnęłam płomienie z palców i zapytałam resztę, co jeszcze mam im spopielić. Uciekli, jedni do wody, drudzy gdzie pieprz rośnie, faceci boją się wiedźm. Ale potem, gdy słońce zrobiło się nieznośne i zeszłam z plaży, znowu ich spotkałam. Zobaczyłam, że są jeszcze bardziej nabuzowani i, za moją sprawą, dodatkowo rozdrażnieni. Czaili się na ciebie i pokazywali palcem. Na razie gapili się z oddali, ale byłam pewna, że otoczą cię zaraz, tak jak mnie, jak tylko zostaniesz sama.
— Dziękuję za pomoc — zmieniła nieco ton nieznajoma — wybacz pierwszą reakcję, nie wiedziałam, co się dzieje i kto mnie łapie za ramię. Jestem Tsakani, cieszę się, że mogę cię poznać.
— Mercedes, ale wolę Marche. Nie dziękuj, baby muszą sobie pomagać, to normalne, pewnie zrobiłabyś dla mnie to samo. — Rozejrzała się niespokojnie, bo zdawało się jej, że słyszy męskie krzyki w oddali. — A teraz nogi za pas. Minęli nas, ale chyba już zorientowali się, że uciekłaś bokiem. Mam samochód na parkingu przed parkiem, jeśli tam dotrzemy, to już nas nie złapią.

475 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz