24 grudnia 2025

Od Nyxariena – Po Prostu Kolejna Zimowa Noc

W panującej już dobitnie śnieżnej aurze jeden z najsłynniejszych walców skomponowany przez Beraussa nabierał subtelnie krystalicznej szlachetności. Orkiestra od niespełna kilku minut żywo ćwiczyła w jednej z największych sal balowych rezydencji Valiantów w Alteiranie. Nyxarien nie tylko znał osobiście dyrygenta, ale także sporą część grających właśnie muzyków i wraz z tą świadomością, drakonid dumnie łudził się, iż był w stanie na odległość dwóch pięter oraz echa — rozpoznać ich we właśnie płynącej dostojnie muzyce.

W przestronnej komnacie, jednej z największych z całego prywatnego kompleksu Nyxa ze względu na stanowienie czegoś na kształt połączenia garderoby ze stolikami herbacianymi do spotkań towarzyskich, krzątało się aktualnie troje osób. Marmur w odcieniu écru znajdował się na wszystkich ścianach, wspaniale komponując się z kandelabrami z różano-herbacianego. Choć nie wykorzystywano już w nich prawdziwych świec woskowych, ich magiczne zastępniki dawały żywo to samo wrażenie migoczących oraz ciepłych płomieni. Tryforia stanowiące okna przeszklono ze względu na potrzeby teraźniejszości – to po nich oraz wieńczących je maswerku widać było, iż ta część pałacowa była wybudowana jako pierwsza. Powiększono je również w sposób znaczący, zostawiając jedynie oryginalny kształt, tak więc promienie słoneczne z godziny dwunastej nieśmiało przemykały po wnętrzu w ten grudniowy dzień, zahaczając jedynie o wygłuszający pospieszne kroki gruby dywan w koliste wzory o czarno złotych barwach.

- Czegoś mi brakuje... - Lamentował tymczasem pod nosem rudowłosy, wyższy od Nyxariena o cały podest młodzieniec, który to zmieniał kolor muszki machając przed nosem drakonida próbkami draperii, to sprawdzał kulawe zapiski w notesie, będącym jednocześnie szkicownikiem. - ...wydawało mi się, że ta koszula będzie odpowiednia z czarnymi guzikami jubilerskimi…!

Nikt mu jednak nie zechciał służyć pomocą. Valiant stał w cierpliwej ciszy, odbijając się w trzech potężnych, acz wiekowych lustrach, a pewna kobieta właśnie kończyła rzuć kolejnego makaronika lub pralinę, Nyx nie był pewien, za co następne się złapała. Zamiast tego odezwał się więc wkrótce bezczelny, za to niezwykle kokieteryjny głos:

- Nyx, nadal nie pochwaliłeś się swoim nabytkiem. Jak się nazywa twoja najnowsza piękność? - „V.” o bujnych, ciemnokasztanowych włosach rozsiadła się z tyłu w jednym z potulnie przygotowanych wcześniej foteli. Jej bursztynowo-orzechowe oczy podkreślały ciemniejszą karnację oraz uważnie śledziły wszystkie ruchy młodziutkiego krawca.

Najstarszy z zebranych westchnął ciężko, a jego ruch prawej dłoni mógł oznaczać... Dosłownie wszystko. Mogło chodzić o mówienie, ponaglenie, odejście, zamilknięcie. Mimo jednak braku skonkretyzowania kapelusznik odwrócił się błyskawicznym pół piruetem do czarownicy wraz z piskiem perfekcyjnie wypolerowanych wiedenek.

- Celakin von Randolphin, droga pani! Z kim mam przyjemność?

„V” dopiero wtedy mogła przyjrzeć się jego piegowatemu obliczu oraz roześmianym, błękitno-zielonym oczom. Gdyby chociaż nie był tak wysoki oraz barczysty, czarownica z pewnością mogłaby go nazwać skrzatem, aczkolwiek to kompletnie nie wchodziło w grę z taką aparycją... Pozostawiając słynnej przywódczyni sabatu jedynie tą elfią twarz wraz z lekko wydłużonymi, spiczastymi uszami, które mu złośliwie odstawały - jako pole do popisu. Tylko że było to oblicze niewinne, nadal uroczo chłopięce, które o wiele bardziej chciałoby się wycałować w policzki niż swobodnie z niego drwić… I to pomimo wyraźnie skrzywionego nosa z odcinającą się blizną – ewidentnie Celakin wcale nie był aż tak niewinny, na jakiego wyglądał. Za to był — jak na złość — tragicznie słodki. „V” westchnęła i cmoknęła z niezadowoleniem, po czym wstała, ciągnąc za sobą dość długi tren granatowej sukni, jakby to już dziś miał być ów tematyczny bal. Gdy stanęła tuż przed krawcem, ten nie omieszkał pocałować jej dłoni w srebrzystej, długiej do ramienia rękawiczce. Jeszcze dżentelmen. Bezczelny. Co najmniej. Musiał być w jakimś momencie nieidealny, prawda?


- Nie mogę ci się w pełni przedstawić, więc po prostu mów mi „V”, Yittarai.

- Co to znaczy? - von Randolphin obejrzał się na Nyxariena z wyraźnym zdziwieniem, a „V” była ciekawa, czy smok pozna się w jej najnowszej zabawie. Rozciągnęła bordowo umalowane usta w szerokim uśmieszku, wcale nie chowając go za zwisający z bransoletki z czarnych pereł na prawym, drobnym nadgarstku – ciemnoszary wachlarz.

Nyx przewrócił oczami, kiedy burknął mu w odpowiedzi: „Cukiereczek”, co wywołało u niej uwodzicielski chichot, a u Celakina jeszcze większe zakłopotanie, usilnie próbujące zostać ukryte poprzez mimowolne ściskanie ciemno-malachitowego cylindra dłońmi w białych rękawiczkach. Rdzawe loki rozsypały się na jego głowie niczym płomienna aureola, co nie umknęło uwadze skupionej na nim „V”.

- Spóźniłyśmy się? - Mephista w blado srebrnej kreacji weszła do komnat Nyxa przez dwuskrzydłowe, mahoniowe wrota ze złotymi kołatkami w kształcie lwich pysków – bez najmniejszego uprzedzenia, czyli tak jak to miała w zwyczaju. Długie, czarne i falowane włosy miała upięte w wysokiego kucyka, przetkniętego dość grubym warkoczem.

Gdy Mehpista przemawiała w liczbie mnogiej, to oznaczało, iż w jej ciele znajdował się jej sobowtór z równoległej rzeczywistości i wspólnie przeżywały chwilę teraźniejszości w tym świecie.

- To zależy, ale moim zdaniem tak. Powinnyście już dawno znaleźć „V” męża w każdej rzeczywistości, moje drogie Mistearie, bo nieustannie dręczy flirtem moich pracowników.

Wezwana czarownica nie wyglądała na zruganą bądź zgnębioną, wręcz przeciwnie – zachęconą.

- Urok wszystkich Lunaris Venefica w naszym sabacie, to urok koci, podążający przede wszystkim własnymi ścieżkami… Sądziłyśmy, że jako znawca kobiet, już to zauważyłeś, Nyxarienie. Poza tym wszystkie Solaris Venefica zdążyły między sobą narzekać na twój temat balu, jeśli mowa o kobietach.

- Dlaczego?

- Właśnie dlaczego? - Do pytania pozwoliła sobie dołączyć „V”, krzyżując ręce pod obfitym biustem, a wachlarz uderzył ją w krągłe biodro.

Młody krawiec zachwycił się koncepcją zmiany tematu przez wyżej uprzywilejowanych w pomieszczeniu i pokornie wrócił do swojej pracy, starając się już nie komentować niczego na głos, aby ponownie nie zwrócić na siebie niepożądanej uwagi. Celakinowi bardzo zależało na szczerej opinii oraz rekomendacji napisanej magicznym piórem przez pana Valianta – byłby to jeden z najważniejszych dowodów, nie, filarów, podpierających jego aktualnie rozwijającą się karierę, a co więcej – zwiększyłby ojcowski szacunek i jako trzeci w kolejności do otrzymania w spadku domu mody, uzyskałby wreszcie nieco atencji przy długim, jadalnianym stole.

- Pozwolimy sobie na zasłyszany cytat: „nie chcemy opadać, tylko lewitować”. - wzruszyły ramionami.

- Nie uważacie, że wzięły to zbyt dosłownie? - „V” skrzywiła się wyraźnie i z niechęcią, jakby nie wiedziała, czy ma traktować swoje członkinie zasiadające po prawej stronie sabatowego stołu nadal poważnie. „Opadającemu światłu powiedz: tak!” w każdym zaproszeniu. Podejrzewamy więc, że ponownie chodzi o jakiś dość piękny, jeśli nie spektakularny element dekoracyjny… - Spojrzały znacząco na drakonida, który doskonale prezentował się we w pełni skompletowanym już fraku:

- Absolutnie nic wam nie zdradzę, moje czarodziejskie panie. - mruknął im czarująco.

Najstarszy Valiant nie miał ochoty przedwcześnie zdradzać im swoich planów, jak to kiedyś bywało, ponieważ obawiał się zdemaskowania z targających nim od wielu dni i nocy emocji. Drakonid zdawał sobie bowiem sprawę, iż będzie to po prostu kolejna Zimowa Noc, którą spędzi samotnie; nie zechce z żadną zatańczyć, z żadną nie wzniesie toastu ani tym bardziej nie zdejmie przed nią swojej magicznej maski... Na własnym balu Nyx miał zamiar dosłownie zniknąć, przemykać przez niego niczym cień, którym mimowolnie, choć coraz bardziej z samotności... Właśnie się stawał.
1111 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz