Bogowie, tak jak dyrektorzy generalni i właściciele korporacji – nie schodzą do żadnych pięter rzeczywistości, ani tym bardziej nie biorą bezpośredniego udziału w machinacjach niższych szczebli. Stąd wynika to powszechne, acz mylne wrażenie, że tak naprawdę ich nie ma, a całe światy w skali makro lub korporacje w skali mikro – stają same przed wszystkimi wyzwaniami. Oto rzesze pazernych stwórców, którzy nakręcili zegary i pozostawili je lekceważąco własnemu biegowi; tak to sobie właśnie tłumaczą wszelcy pracownicy niżsi rangą albo wierzący.
Prawda jest jednak znacznie bardziej skomplikowana oraz wymagająca zdradzenia zbyt wielu istotnych szczegółów, aby móc bezpiecznie się nią podzielić z każdym... Dlatego z czasem początkowa frustracja przemieniała się stopniowo w coś znacznie większego oraz współmiernie niepożądanego.
Epoka po epoce.
Deizm.
No tak, czas.
Potrzebujemy jeszcze kilku sekund więcej na odkręcenie niepożądanych skutków ubocznych.
„Odliczanie do północy rozpoczęte. Została minuta.” - w prawej słuchawce odezwał się mechaniczny głos, zaprogramowany osobiście przez drakonida.
- To koniec, Valiant! - Znacznie młodszy od niego mężczyzna, wbiegłszy zdyszany po schodach klatki schodowej, wycelował mu prosto w klatkę piersiową lufę srebrnego pistoletu. Trzasnęły za nim drzwi ewakuacyjne. - Oddawaj ten pieprzony pendrive!
Z perspektywy Nyxariena ten brunet był zaledwie nastolatkiem, mającym jakieś niespełna trzydzieści wiosen. Młodość pozwoliła mu jednak przegnać podstarzałego smoka przez większość biurowca na sam szczyt wieżowca, w którym to znajdowała się siedziba Macontechu – technokracji, z którą ostatnio Oblivion Arcana podpisała kontrakt o współpracę. O tyle, o ile korporacja Nyxa wywiązała się ze swojej części, to nie można tego było przyznać w pełni o tej drugiej.
- Nie ma sprawy. To było naprawdę udane cardio. - Drakonid w czarnym, dopasowanym do figury stroju rzucił mu skromne urządzenie, gdy zdezorientowany wilkołak nieudolnie próbował skupić się na żonglowaniu ciągle wypadającym mu pendrive’em, bo kompletnie się tego nie spodziewał. Upuścił aż pistolet z dłoni, tak się rozkojarzył.
Więcej smokowi nie było potrzeba.
- Czas się pożegnać. - Mruknął Nyx dramatycznie, po czym leniwie odbił się stopami od krawędzi murku zabezpieczającego przed upadkiem, a nocne ulice szklanego Deiranu zmieszały mu się z zachmurzonym, styczniowym niebem w niebezpiecznej, niemal alkoholowej mieszance.
„Trzydzieści sekund i sto pięć pięter.”
Chcąc nie chcąc w takich momentach przychodzą krótkie przebłyski refleksji na temat przemijającego życia bardziej lub mniej zamierzchłego. Czy było wystarczające dobre i jest już zakończone po to, aby nie musieć rozkładać skrzydeł i zwyczajnie rozbić się na środku dwukierunkowej drogi? To byłoby tak banalnie proste, po prostu przestać walczyć. Zdobył już w końcu wystarczająco, a odwieczna potrzeba spełniania ambicji wymuszała na nim ruszanie na takie czy jeszcze bardziej niebezpieczne misje. I po co?
„Dziesięć sekund i osiemdziesiąt pięć pięter.”
Instynkt szarpnął nerwami jak niedoświadczony jeździec wodzami, zmieniając mu pozycję ze swobodnego upadku do kontrolowanego lotu razem z dodatkowymi kończynami o kilkudziesięciu-centymetrowych szponach. Wzdłuż kręgosłupa przeszedł Nyxarienowi dreszcz podniecenia ponownie – identyczny, gdy był goniony po tym, jak udało mu się skopiować wszystkie najważniejsze dane. Wspaniała zabawa. Smok był ciekaw, czy w ogóle napastnik zorientował się już teraz w tej pułapce, czy po prostu wziął to za pewny łut szczęścia. W każdym razie obcy nie spojrzał w dół, będąc szalenie pewnym, że oto wielki i legendarny Nyxarien Valiant popełnił samobójstwo, a w testamencie zdążył wcześniej zapisać wszystkie najważniejsze stanowiska swojemu niezliczonemu potomstwu. Krystaliczny byłby to przykład nepotyzmu, nieprawdaż?
Problem polegał na tym, że ów ochroniarz nie odrobił w pełni pracy domowej, a bogowie tak jak właściciele i dyrektorzy korporacji – najczęściej robią to, na co mają ochotę.
Zdobywają.
Dalej.
Grafitowo-granatowy nieboskłon zapełniły wybuchy dymiących fajerwerków o tęczowo jaskrawych barwach. Teraz, nawet gdyby tamten nieznajomy chciał się obejrzeć za nadal spadającym, choć już bardziej lecącym Nyxarienem – zobaczyłby tylko kolejne kłęby, jakie rozmazałyby mu nocny obraz. Dzięki swojemu strojowi oraz kolorowi łusek, drakonid był jeszcze mniej widoczny dla licznie zgrupowanych gapiów na chodnikach przed ekskluzywnymi klubami w tej dzielnicy, specjalnie skonstruowanymi pod potrzeby gigantów takich jak właśnie sąsiadujący z nimi Macontech.
Nieliczni, którzy akurat nie skupili się aż tak na wybitnie absorbującym pokazie, usłyszeli nagle bardzo donośny i głośny gwizd. Skąd jak nie sponad nich? To nie miałoby sensu, żeby ktoś nad nimi zagwizdał jak w jakimś tanim westernie. Dlatego dźwięk został łatwo zignorowany po tej niedokładnej, lecz jak widać wystarczającej im racjonalizacji. Przesłyszeli się. Potrzymasz mi drinka, muszę wstawić na relacje tamten wybuch po prawej, zgoda?
Viegro usłyszał gwizd i zareagował zgodnie z tym, jak Nyxarien wyszkolił go te setki lat temu.
Początkowo znacznie młodszy Valiant nie miał pojęcia, jak nazwać w archiwalnym protokole prototypy tego wynalazku. Nikt wcześniej przed nim tego nie zrobił, więc nie mógł wpaść do czyjegoś gabinetu z whiskey i zagadać na swoim piętrze, co by miło spędzić czas, ale jednak przede wszystkim czymś sensownym się zainspirować. To byłoby zbyt banalne na tak skomplikowane przedsięwzięcie, które zabrało mu dokładnie sto jeden lat życia — ciągłych poprawek, dodanych cyferek w kolejnych modelach, dopisków obliczeń oraz sprawozdań z kolejnych, piętrzących się porażek jawnie śmiejących mu się w twarz każdego kolejnego dnia. W końcu nawet Yona zwątpiła, każąc wziąć mu się w garść, aby skupić na o wiele ważniejszych problemach, jakie potrzebują natychmiastowego rozwiązania od AEO pochłoniętego głupim, chłopięcym marzeniem. Kilka razy ten młodszy Valiant naprawdę miał ochotę to niewdzięczne cholerstwo rzucić. Przynajmniej dwa razy był tego tragicznie bliski. Oczywiście, nawet podczas rozmów z Marleyem, przed którym grał do końca tak samo zawziętego, bo inaczej zostałby naprawdę wbrew własnej woli oddelegowany na dobre. Czarodziej mógł mu to zrobić od pstryknięcia palcami, ale mimo wszystko, mimo tego upływu czasu, jaki wydawał mu się wtedy nieskończonością oraz kolejnymi odkryciami archeologicznymi w różnych państwach – ostatecznie młodszy Valiant skompletował diabolicznie skomplikowany wzór run, który skleił ze sobą najnowszą technologię, pradawną, zapomnianą już magię wraz z duszą, jaka musiała przez ponad wiek trwać uśpiona w jednym z odpowiednio oszlifowanych kryształów. Dokładnie tak jednostka mechatroniczna o konfiguracji zmiennej: Viegro C-10/234^10 stanęła o własnych nogach. Czuła. Skanowała. Obliczała. Dokonywała autonomicznych wyborów dokładnie tak, jak kelpie, której organiczne ciało zdążyło zgnić gdzieś pod piaskiem na wybrzeżu Cesarstwa Vannidoru.
Dzisiaj motocykl bez kierowcy przemykał z dużą prędkością pomiędzy samochodami pasażerskimi, wywołując zdziwienie u osób stojących w korku, jednak zorientowali się, że był najprawdopodobniej prowadzony przez autopilot... Tak to sobie przynajmniej tłumaczyli.
Prawdziwą wizją twórcy tego dzieła było jednak to, aby w sposób płynny oraz niezwykle szybki, niemal niedostrzegalny dla ludzkiego oka bez zewnętrznych wspomagaczy – wrócić do metalicznej, wzmocnionej sylwetki konia, co ów transformację pojazd dokonał właśnie perfekcyjnie. Zgodnie z programem. Bez opóźnień. W pełni samodzielnie, domyślając się, że w tym konkretnym punkcie czasoprzestrzeni jego właściciel będzie potrzebował go znacznie wyżej, niż gdy znajdował się na dwóch kołach, sunąc po asfalcie. Dzięki zaklęciu oraz przyspieszeniu do prędkości światła, kary rumak o metalicznym połysku odbijał się ponad pojazdami z lekkością konika polnego, nadrabiając „stracony” czas, a pod kopytami wytwarzało mu się niebieskawe pole magiczne, jakie stanowiło dla niego tymczasowe podłoże do kontynuowania tej niezwykłej podróży.
Wkrótce Nyxarien dosiadł swojego mechatronicznego wierzchowca, jaki z powrotem podczas powrotu do jezdni, stawał się subtelnie, aczkolwiek w mgnieniu oka — pozornie sportowym motocyklem z wieloma, naprawdę wieloma funkcjami dodatkowymi. Na głowie drakonida zmaterializował się czarny kask, a na karku skórzana, rozpięta kurtka. Zielone światło oznaczało, że drakonid wkrótce mógł zostawić za sobą zbędnych obserwatorów, mogących nagrać bądź sfotografować tylko przemykające czarne smugi.
Prawdziwy pendrive ze skopiowanymi danymi najważniejszych odkryć oraz postępów nad kluczowym mikroczipem do pewnych procesorów był rzetelnie ukryty w kieszonce na udzie mężczyzny.
Po przejechaniu przez pas dla pieszych, Nyxarien zaczął niespiesznie wracać do jednej z dodatkowych siedzib, uśmiechając się z zadowoleniem. Viegro samodzielnie rozpoznał trasę na podstawie zaledwie jednego zakrętu oraz przejął kontrolę nad dobraniem najkrótszej drogi.
„Piętnaście minut do celu.”
1239 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz