Lata spędzone z Kilianem były najpiękniejszym czasem w moim życiu.
— Widziałem tu wczoraj sarny, jak wracałem do domu — głęboki głos mężczyzny przebił się przez jednostajny huk nieprzebranych myśli w mojej głowie. Jakby jego choroba nie była wystarczającym zmartwieniem, to jeszcze badania od jakiegoś czasu nie szły po mojej myśli, moja asystentka zrezygnowała z doktoratu, wszystko nagle zwaliło się na moją głowę. Byłam zmęczona, nieobecna. Ale ponieważ Kiliana nie dało się zbyć byle jakim argumentem, zostałam tego dnia siłą wyciągnięta z domu na polowanie z aparatem, jak lubił nazywać moje, niegdyś samotne, wyprawy. Teraz nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio byłam w lesie bez niego. — O, popatrz!
Nagle tuż pod nos został mi podstawiony mały pęczek drobnych, niebieskich kwiatów. Podniosłam głowę, spojrzałam w piękne, zielone oczy okolone złotymi puklami. Drobne piegi na nosie, najpiękniejszy uśmiech na świecie rozświetlał jego, równie jak moja zmęczoną, twarz.
Doskonale wiedziałam, że jego choroba postępowała. On również zdawał sobie z tego sprawę, jednak wciąż uparcie umniejszał wagi sytuacji, jakby nie dopuszczając do siebie myśli... Nie chciał również nigdy o tym rozmawiać.
Co by z resztą zmieniła rozmowa, skoro i tak nie byłam w stanie mu pomóc? Mimo swoich mocy nie byłam w stanie nic zrobić, jedynie pasywnie patrzeć, jak z każdym dniem gaśnie. Coraz rzadziej sięgał po gitarę, zamykał się w sobie, choć całym sobą starał się udawać, że wszystko jest w porządku. Mógł w ten sposób na pewno oszukać wielu, jednak nie mnie. Zbyt dobrze go znałam. I tak jak całe nasze wspólne życie współodczuwałam z nim te wszystkie emocje, które nim targały, tak teraz wciąż nie potrafiłam... nie chciałam przestać tego robić, choć to tak cholernie bolało. Pragnęłam być z nim. Zawsze.
— Mają kolor twoich oczu — poczułam chłodne palce na policzku. Odgarnął mi opadającą na oczy grzywkę nieskończenie czułym gestem. Zmusiłam się do odpowiedzenia mu uśmiechem, gdy obrywał krócej łodygę zerwanej z leśnej ściółki niezapominajki, by zaraz umieścić drobne kwiatki za moim uchem. — Uśmiechnij się dla mnie, Az. Tęsknię za twoim uśmiechem.
Scałował niechciane łzy, które w jednej chwili napłynęły mi do oczu, by zaraz rozpocząć nieskończenie bolesną ścieżkę w dół. Sunął wargami po moim policzku, torując sobie powolnymi pocałunkami drogę w słonych strumieniach, by złączyć w końcu nasze wargi. Natychmiast zarzuciłam mu ramiona na szyję, przyciągając go do siebie bliżej, jakby chcąc zatrzymać go siłą przy sobie, choć wiedziałam, że dni spędzone razem były już w zasadzie policzone.
Tak ten, jak i nasz ostatni pocałunek, miały słony smak łez.
406 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz