31 października 2025

Od Luthera — Halloweenowa randka I


Poranek rozpoczął się od dźwięku budzika, który wybudził Luthera z błogiego stanu. Mruknął pod nosem, nieszczególnie zadowolony z tego faktu, zablokował ekran urządzenia, a przez to automatycznie ustawiła się drzemka na dziesięć minut. Przewrócił się na drugi bok, a jego czoło zetknęło się z tym Yassina. 
No tak, jak zawsze musiał położyć się na jego części łóżka i na jego poduszce. Cicho westchnął, odsuwając się do tyłu. Leżał niemalże na skraju, ale zdołał się do tego przyzwyczaić. Jednak nigdy nie zrozumie, jakim sposobem Yassin nigdy nie obudził się od budzika Luthera. Choć jakby na to spojrzeć w szerszej perspektywie, to on nawet na własny budzik nie reagował, a zawsze miał podgłośniony na maksymalną głośność. Gdyby Luther miał sąsiadów, to pewnie całe piętro słyszałoby budzik Herreiry. 
Nim zdołał się zorientować, jego własny telefon znowu zaczął dzwonić, sygnalizując o końcu drzemki, z której nawet nie skorzystał. Delicja sama nie reagowała na dźwięki, tylko przewróciła się na drugi bok. Czyli dzisiejszy spacer będzie wymuszony. 
Luther sięgnął po telefon i wyłączył na stałe budzik. Podniósł się do siadu, przetarł twarz dłońmi, jakby to miało mu w czymkolwiek pomóc. Zdecydowanie za późno poszedł spać, a on wstaje o szóstej rano. Czuł się niczym zombie, a jego wygląd również wskazywał, jakby wciąż był jedną nogą w łóżku. Dlatego zebrał się i poszedł do łazienki, gdzie wziął szybki prysznic w celu rozbudzenia się. Cieple krople uderzały o ciało Firebane'a, aby ostatecznie spłynąć na podłogę. W mieszkaniu było chłodno ze względu na zamknięte grzejniki na noc, o co poprzedniego wieczoru kłócił się z partnerem, który zapierał się, że muszą być otwarte. I cóż, Lu postawił na swoim i teraz ma za swoje. Mógł się posłuchać. Choć... ostatnio pozwolił na to i w mieszkaniu była sauna, a przez to nie dało się spać. 
Tak źle i tak niedobrze. 
Wyszedł z kabiny po dobrych dziesięciu minutach stania pod prysznicem. Ciepła woda zdecydowanie była jego ulubioną. Gdyby mógł, to spędziłby tam kolejną godzinę. Jednak nie chciał przesadzać. Dlatego wytarł ciało ręcznikiem i owinął go wokół bioder, a następnie zaczął układać włosy przed lustrem. Musiał minimalnie dobrze wyglądać podczas wyjścia z mieszkania. Nie chciało mu się ubierać garnituru, ale jednocześnie nie widziało mu się ubieranie dresu, który ostatnio zakupił pod naciskiem partnera. Nie to, że mu się nie podobał. On po prostu nie potrafił się przełamać do noszenia czegoś... tak luźnego. Nie było to eleganckie ani poprawne w oczach Luthera. Yassin stwierdził, że Lu koniecznie musi mieć coś luźnego, ale ładnego. Nie był to byle jaki dres, bo kosztował go aż pięćset koron, dołożyłby jeszcze drugie tyle i miałby nowy garnitur do szafy. Jedyny plus był taki, że dres był na miarę i Luther mógł samemu wybrać kolory, czy mają być kieszenie i w jakim stylu. Herreira oczywiście przewracał oczami i stwierdził wtedy, że mogli pójść do sieciówki i kupić coś takiego. Dla Lu było to niedopuszczalne, aby ubierać się w tak zwykłych sklepach. Dlatego pozostał przy swoim wyborze.
Wrócił do sypialni, gdzie ubrał dres, który był jego ostatnim zakupem i zaledwie kilka dni temu go odebrał ze sklepu. W pokoju panowała ciemność, przez co musiał wyjść i udać się na nowo do łazienki, aby przejrzeć się w lustrze. Na twarzy wymalowało się niezadowolenie, ale nie chciało mu się przebierać. Wróci i tak będzie musiał się przebrać. Zawołał Delicję, która przyszła dopiero po kilku minutach. Spojrzała zaspana na swojego właściciela, ziewnęła i usiadła. To nie był jej dzień na tak wczesny spacer. Jednak Luther wiedział, że im wcześniej, tym lepiej; na dworze nie będzie aż tylu ludzi i mogą spokojnie spacerować bez niepotrzebnego towarzystwa. 
— Jak wrócimy, to przygotuję śniadanie — powiedział, przymykając drzwi od sypialni, aby światło z przedpokoju przypadkiem nie obudziło Yassina. 
Pogłaskał Delicję po głowie, uśmiechnął się i sięgnął po smycz, czekając, aż sunia wstanie, ale zamiast tego, to położyła się na podłodze. 
— No już, potem pośpisz — zapewnił, przykucając obok Delicji, zakładając szelki, jak leżała. — Chyba nie sądzisz, że kłamię, co? 
Namówienie Delicji zajęło dobre kilka minut, ale skończyło się sukcesem! Założył buty, a następnie ubrał jeszcze kurtkę ze względu na chłodną pogodę na zewnątrz. Jak tylko wyszedł z mieszkania, to zobaczył, że korytarz jest przyozdobiony w Halloweenowe ozdoby. Całkowicie zapomniał o tym. Pytanie tylko brzmiało, kto to zrobił — Yassin czy jego siostra z dziećmi? A może razem? Dowie się później.
W parku pojawiły się już pierwsze ozdoby, które przypominały, jaki to dzisiaj dzień. Delicja z ciekawością obwąchiwała dynie, czasami próbując łapą jakąś strącić, ale szybka reakcja Luthera uchroniła ozdobę przed zniszczeniem. Złapał się za nos, zastanawiając się: dlaczego. Ciężko odetchnął i ruszył dalej, a jego podopieczna udała się za nim, szukając kolejnych, strasznych atrakcji. Sklepy były udekorowane wszelkimi pajęczynami, dyniami, a nawet i jeden miał ogromnego, pluszowego pająka na jednej części okna. Lu podrapał się po karku, zastanawiając się, czy ktoś, kto boi się tych stworzeń... czy na pewno zawita do tej kawiarni. Sam zapewne by do niej nie wstąpił po zobaczeniu czegoś takiego, gdyby bał się pająków. W końcu się ich nie boi, a Yassin... czasami miał wrażenie, że jego ukochany chciałby go zaskoczyć terrarium z pająkami. Raz już prawie do tego doszło, ale udało się uniknąć czegoś tak katastrofalnego. 
Nie, żeby Luther bał się pająków. Absolutnie. 
No dobra, może trochę. Jednak nie okazuje tego, udaje, że to zwykłe stworzenie, jak każde inne. To, że udaje, że nie widział jakiegoś w kącie, to inna sprawa. On się nim zajmować nie musi, bo ma od tego własnego bohatera, aczkolwiek nigdy się przed tym otwarcie nie przyzna. 
Na samą myśl przeszedł go nieprzyjemny dreszcz i potarł swoje ramię. 
— Obrzydlistwo — mruknął sam do siebie, a następnie zawrócił, aby udać się w kierunku mieszkania, zagwizdał cicho, ale wystarczająco, aby Delicja go usłyszała i przybiegła. 

*

W mieszkaniu czekał już na niego Yassin. Stał na środku pokoju, w za dużej koszulce, kapciach-królikach, bo tak je nazywał Luther (były futrzaste). Kiedy zobaczył jasnowłosego, uśmiechnął się, rozłożył ręce i tylko czekał na przywitanie. Mężczyzna wiedział, że go to nie ominie, więc odwiesił kurtkę, zdjął szelki Delicji i odwiesił wszystko na miejsce. Ściągnął buty, aby nie nabrudzić w mieszkaniu i dopiero wtedy podszedł do partnera, obejmując go ciasno w talii, twarz schował w jego szyi i przymknął powieki. 
— Dzień dobry — wymruczał, zaciągając się zapachem Herreiry. 
— Dzień dobry — odpowiedział Yassin, samemu obejmując partnera, tym razem zanurzając nos w jasnych kosmykach.
Stali tak dobre kilka minut, aż w końcu Luther odsunął się i udał się do łazienki, gdzie umył ręce. Następnie skierował się do kuchni. Yassin siedział już na wyspie, nogami swobodnie machając w powietrzu, jakby był na huśtawce. To Firebane'a zadaniem było teraz zrobić śniadanie. Nie miał szczególnego pomysłu. Choć dla Delicji wymyślać nie musiał, bo wystarczyła puszka z mokrą karmą. Wolał sam jej coś zrobić, ale dzisiaj nieszczególnie mu się uśmiechało. Stał przed otwartą lodówką ze skrzyżowanymi ramionami i patrzył. Wzrokiem szukał czegoś, co go natchnie. Jednak... cóż. Zapomniał pójść na zakupy, więc za dużego wyboru nie mieli. 
— Jajecznica, naleśniki, pankejki... — zaczął wymieniać dla samego siebie, ale pokręcił głową. — Omlet? Nie, nie wystarczy. Idziemy na śniadanie do naszej ulubionej knajpki na dole? — spytał, zamykając lodówkę, po czym oparł się o nią plecami i patrzył na Yassina.
— Możemy. Ciekawe, co mają dzisiaj w ofercie... — odparł czarnowłosy, przeglądając swój telefon. — O, mają jakieś specjalne śniadania z okazji Halloween. Idziemy? Za chwilę ósma, więc będziemy ich pierwszymi klientami.
Luther przytaknął głową, po czym skierował się na przedpokój. Chociaż tyle dobrego, że mieli knajpkę na dole budynku. Kilka kroków i byli na miejscu. Założył kurtkę i czekał na Yassina, który pobiegł do sypialni, aby coś na siebie założyć. Nie trzeba było na niego długo czekać, więc mogli wyjść na poranne śniadanie.
Cóż, Luther skrzywił się, gdy spojrzał na okno kawiarni, na której umieszczony był wielki, pluszowy pająk. Czyli to oni to przygotowali. Nie podobało mu się to, ale został siłą wciągnięty przez Yassina, który powtarzał, że to tylko pluszak. Usiedli w swoim ulubionym miejscu z menu. Na dzień dobry zamówili coś do picia, Luther postawił na zwykłą kawę, a Yassin na pumpkin spice, stwierdzając, że chce poczuć Halloweenowy klimat. Na śniadanie każdy wybrał coś dla siebie, tym razem ze strony Luthera padło na naleśniki z motywem dzisiejszego święta, a Yassin... cóż. Firebane sam nie zanotował tego i dowiedział się, dopiero gdy jedzenie pojawiło się na stole. Wybrał tosty. Niby nic wielkiego, a jednak oboje próbowali powstrzymać się od śmiechu, gdy zauważyli wzór odbity na kromkach. Nie wyglądało to najlepiej, ale to miało smakować!
— Ogólnie, to rozmawiałem z Sabamirą wczoraj — zaczął Herreira, smarując swoje wykwintne danie. — Mamy zaproszenie na imprezę. Jakiś jej znajomy organizuje w jednej z restauracji. Wstęp płatny, ale ogarnęła nam za darmo.
— A wybierasz się gdzieś? — spytał Lu, krojąc naleśnika. — Sądziłem, że zostaniemy w domu i coś pooglądamy.
— Możemy to zrobić, jak wrócimy! — zauważył Yassin, podbierając szybko widelec Lutherowi, aby zjeść jego naleśnika z nutellą. — Pycha! No... ale! Wracając! Przebierzemy się, zabawimy się i będzie fajnie. Nie marudź. 
— Nie marudzę. Miałem nadzieję, że inaczej będzie, ale niech ci będzie, złodzieju naleśnikowy. 
Yassin uśmiechnął się i udał, że nic się nie wydarzyło. Lu przewrócił oczami i ukroił kolejny kawałek, który szybko zjadł, patrząc przy tym partnerowi prosto w oczy. 
— Masz jakieś stroje wymyślone? — spytał, przysuwając talerz bliżej siebie, gdy Herreira czaił się widelcem na kolejnego naleśnika. 
— Nieszczególnie. Chciałbym jakiś... matching, ale nie wiem. Może Bonnie i Clyde? Albo Joker i Harley Quinn? Faceci w czerni? Piraci? O! Wiem! Ja będę Cruella Demon, a ty moim dalmatyńczykiem! — zaśmiał się, a Luther tylko westchnął.
— Jestem w twoich rękach, więc ten jeden raz ci pozwolę — podkreślił ostatnie słowa, zniżając swój ton, gdy złapał kontakt wzrokowy z Yasinnem. — Więc myśl, a ja ci pozwolę działać.
Herreira uśmiechnął się w ten charakterystyczny sposób, który nie zwiastował niczego dobrego. Zdecydowanie Luther może żałować swojej decyzji.

*

Impreza, na którą wybierała się para, była na osiemnastą. Do tego czasu para krążyła po galeriach w poszukiwaniu strojów na zabawę w upiornym klimacie. To, że Yassin przy okazji chciał coś nowego, to już sprawa poboczna i nieszczególnie istotna. Luther machnął ręką, stwierdzając, że i tak go nie przekona, żeby tego nie kupował. Doskonale wiedział, jak działał mężczyzna. Dlatego pozostało mu przytakiwać. Jednak udało im się kupić wszystko, czego potrzebowali do przebrania. Mieli do wyboru jeszcze wypożyczalnię strojów, ale Firebane stwierdził, że nie ma zamiaru nosić po kimś łachman. Bez przesady.
Wrócili do domu z torbami, te najcięższe niósł Lu, a najlżejsze wziął Yassin, oznajmiając, że nie może się przeciążać. Dochodziła już trzynasta, a czekał ich jeszcze obiad, przygotowanie się i dojazd na miejsce. Firebane stwierdził, że nie będzie pić podczas dzisiejszego wieczoru. Chciał mieć wszystko pod kontrolą, a dodatkowo nie widziało mu się, aby musiał czekać na taksówkę. Sam lokal znajdował się w Deiranie, więc mogli pojechać na jego motocyklu i nie być zależnym od nikogo. Herreira nieszczególnie się tym przejął, uśmiechnął się i udał się do salonu, aby sprawdzić ich zakupy. 
Lu w tym czasie udał się do kuchni, skąd miał idealny widok na partnera. Położył torby na wyspę, a następnie poszedł umyć ręce. Musiał.
Wrócił do kuchni i zabrał się za rozpakowywanie zakupów. Dzięki temu w lodówce już nie świeciło pustkami i mieli spokój na najbliższy tydzień. Na szczęście.
Yassin w międzyczasie machał i wołał Luthera, gdy musiał koniecznie mu coś pokazać, co dzisiaj kupili. Co z tego, że już to widzieli? To nie było ważne. A młodszy dla świętego spokoju przytakiwał, aby Yassin mówił i pokazywał wszystko. 
Na obiad zamówili jedzenie z pobliskiej restauracji. Lu postawił na mięsne danie, a Herreira... cóż, wybrał sałatkę, bo stwierdził, że to nowość i na pewno będzie dobra!
Skończyło się na tym, że to Luther jadł sałatkę Yassina, gdy ten zajadał się pełnowartościowym mięsem z szerokim uśmiechem. 
— Czemu choć raz nie możesz mnie posłuchać, że masz zamówić to, co ja? — spytał lekko podłamany, patrząc na liście zamiast mięsa. Nie uśmiechało mu się, bo nie był w żadnym stopniu najedzonym. Dlatego wykorzystał chwilę nieuwagi partnera i odkroił kawałek mięsa, szybko zabierając je z drugiego talerza i chowając w buzi. Nic się nie wydarzyło, prawda? 
— Bla bla bla. Zamawiam to, co chcę i wiem, że będzie dobre! 
— Właśnie widzę. Właśnie jem twoją sałatkę, którą tak bardzo chciałeś — podkreślił Firebane, widelcem wskazując na sałatkę i Yassina. — Następnym razem zamówię ci coś sam i nie będzie wymyślania.
— Ale- — jednak Herreira nie dokończył, widząc, że Luther posłał mu mordercze spojrzenie, które nie zwiastowało niczego dobrego i lepszym wyjściem było ugryzienie się w język.
Do końca posiłku żaden z nich się nie odezwał. Pudełka po jedzeniu wyrzucili do śmietnika, a następnie Firebane rozłożył się na kanapie w salonie, zgarniając wcześniej pilota, aby poskakać po kanałach w telewizji. Nic go nie zainteresowało, więc zostawił na randomowym programie i sięgnął po swój telefon. Czarnowłosy w tym czasie zabrał się za szykowanie kreacji na dzisiejszy wieczór.

*

Przed samym wyjściem z domu, Lu udał się na krótki spacer z Delicją, która została przebrana przez Yassina za ducha. Suczka szła w swoim nowym stroju z dumą i nie wydawało się, żeby jej przeszkadzał. Specjalnie strój został skrócony, aby nie szorowała nim po ziemi i nie przeszkadzał w załatwianiu się. Samego Firebane'a zastanawiało, jakim cudem Delicja się na to zgodziła, ale... może im mniej wie, tym lepiej śpi. 
W mieszkaniu przebrał się w strój wymyślony przez Yassina, lekko przerobiony i dopasowany, z delikatną elegancją. Wyjątkowo dostał muszkę i kamizelkę, aby móc się czuć minimalnie swobodnie. Sam Herreira został przyszykowany przez siostrę Luthera, która zrobiła mu makijaż zgodnie z inspiracją. Szczególnie skupiła się na podkreśleniu urody mężczyzny. Lu jedynie się uśmiechnął, skomplementował ukochanego i skradł mu czuły pocałunek, za który oberwał w ramię, że niszczy arcydzieło! Zaśmiał się na tę absurdalną odmowę dalszego pocałunku i złapał czarnowłosego za rękę, prowadząc go do windy. 
— Sabamira będzie czekała przed wejściem na nas — oznajmił Yassin, kciukiem delikatnie pocierając dłoń Luthera. 
— Mam nadzieję, że tylko nie wypijesz tam za dużo. Pamiętaj, że wracamy motocyklem — zauważył Lu, spoglądając przez ramię na starszego, który przytaknął głową.
— Mam to na uwadze, spokojnie, Lutek — zacmokał zadowolony, a mężczyzna puścił tę paskudną ksywkę mimo uszu. 
Sam dojazd na miejsce zajął im dobre dziesięć minut, więc dotarli idealnie, chwilę przed samym rozpoczęciem. Sabamira już na nich czekała w stroju piratki. Uśmiechnięta od ucha do ucha, machała do pary, chcąc pokazać, gdzie na nich wyczekuje. Yassin zsiadł pierwszy i poszedł do przyjaciółki, a Luther pojechał na tył budynku, gdzie był parking, aby zostawić jednoślad. Wrócił do dwójki po kilku minutach i siłą wciągnięty został do środka, nim zdołał zapalić. 
— Pieski nie palą — zauważył Yassin, przytulając się do ramienia wyższego mężczyzny. 
— Jestem wyjątkowym pieskiem — odparł Luther, a Sabamira zaśmiała się na małą potyczkę pary.
— Jak zawsze w dobrych humorach jesteście! Ale to dobrze, bo to będzie wieczór pełen wrażeń! — oznajmiła, biegnąc do jednego z kelnerów, aby zabrać trzy kieliszki z napojami, w tym jedną wodę dla Luthera, a dla siebie i Yassina wzięła oczywiście wino. — Za dobrą zabawę!
I cóż, nie mieli wyjścia, jak wznieść z nią toast. 
Zajęli miejsce najbliżej wyjścia z uwagi na prośbę Luthera, który chciał mieć szybką drogę do ewakuacji. Sabamira porwała Yassina jako pierwsza do tańca na parkiecie, pozostawiając Luthera samego sobie. Poniekąd był jej wdzięczny, bo wiedział, że inaczej to on musiałby to zrobić i nie miałby spokoju później. Dlatego patrzył, jak para przyjaciół znika w tłumie bawiących się osób. Za plecami mężczyzny przewijały się różne persony, które chciały zająć swoje miejsca. Przeglądał coś w telefonie, gdy ktoś złapał go za ramię i próbował ruszyć z krzesła, ale nic się nie zadziało. Znużony podniósł głowę do góry, widząc jakąś młodą kobietę, pokręcił głową, pokazując, że nie tańczy. Nieznajoma zrobiła smutną minę, wydęła dolną wargę i próbowała wyciągnąć Luthera na litość.
Tu nawet nie chodziło o Yassina, a sam fakt, że Lu nie lubił bawić się w miejscach pełnych nieznajomych. Każdego dokładnie obserwował, każdy ruch i zachowanie analizował i zapamiętywał na w razie co. Dlatego nie uśmiechało mu się wyjście na parkiet z nieznajomą. Kiedy już prawie się udało pozbyć problemu, ktoś dość mocnym uderzeniem w plecy, zapewne miało być pokrzepiające, ale spowodowało, że Firebane prawie spadł z krzesła. A nie chcąc zaliczyć upadku, wybrał szybkie stanięcie na nogi, co kobieta wykorzystała, ciągnąc go na parkiet. 
Wzrokiem skupiał się na poszukiwaniu Yassina, ale nigdzie nie mógł go znaleźć. Obrócił kobietę w jedną stronę, po czym zrobił obrót w drugą. Nieszczególnie skupiony na tańcu z nią, wykorzystał moment, gdy ktoś krzyknął, że odbijają parę, a Lu, niczym cień, zniknął za jednym z filarów, gdzie odetchnął z ulgą. Muzyka wręcz dudniła w jego uszach, całe ciało wręcz drżało od dźwięków. Dlatego udał się do wyjścia, gdzie była strefa dla palaczy. Po zamknięciu drzwi za sobą dudnienie chwilowo ustało i mógł skupić się na zbieraniu myśli. Wyjął paczkę papierosów z marynarki, a jeden z nieznajomych zaproponował, że użyczy zapalniczki, której Firebane nie mógł znaleźć. Podziękował i wsunął papierosa między wargi, zaciągnął się dymem, który nieprzyjemnie podrapał jego płuca, a następnie odetchnął. Tak, lepiej nie narażać się na kłótnie z Yassinem.
Oddał zapalniczkę mężczyźnie, dziękując za jej użyczenie. Oparł się plecami o ścianę, odchylił głowę do tyłu i patrzył na niebo. Ludzie wokół niego byli raczej w podobnym wieku; albo młodsi czy niewiele starsi. Rozmawiali o różnych tematach; szczególnie skupiając się na kobietach, które przyszły na imprezę. Strój Yassina był mocno kontrowersyjny i, niestety, jedyny. Dlatego słysząc, że zaczął się temat Cruelly, zmarszczył brwi i spojrzał na chłopaków, którzy wprost mówili, że chcą zagadać do czarnowłosego, a nawet i spróbować czegoś więcej. Byli wręcz zachwyceni jego wyglądem. Lutherowi nie podobało się to, ale nic nie powiedział. Zaciągnął się ponownie dymem, zgasił papierosa, którego nawet nie spalił w całości i wrócił do środka w poszukiwaniu partnera. 
Herreira siedział przy stoliku, wachlując się wachlarzem, a kiedy zobaczył Luthera, szeroko się uśmiechnął i do niego pomachał. 
— Jak było z tą dziewczyną, z którą tańczyłeś? Szybko jej uciekłeś, to niegrzeczne! — oznajmił czarnowłosy, klepiąc krzesło Lu, aby ten usiadł. Kiedy to zrobił, położył dłoń na jego udzie, które delikatnie potarł. — Spokojnie, możesz się bawić z innymi, nie będę o to zły — dodał, starając się przekrzyczeć muzykę lecącą w tle. 
Sabamira ich zostawiła, udając się na parkiet, aby tańczyć do ulubionej piosenki. Luther ciężko westchnął. Nie chciał wspominać o tym, że Herreira jest w centrum zainteresowania innych osób. Akt zazdrości? Nie, on się po prostu martwił, że chwila nieuwagi i coś może mu się stać. Doskonale wiedział, do czego niektórzy są zdolni. Dlatego wstał z krzesła, złapał za dłoń partnera i delikatnie go pociągnął, zmuszając do wstania z krzesła.
— Idziemy tańczyć — oznajmił Luther, prowadząc Yassina za sobą, na co ten nie protestował, a pozwolił wyższemu mężczyźnie na działanie. 
Na parkiecie para spędziła dobre kilka piosenek, cztery, pięć, a może i dziesięć? Lu nie wiedział, ale świetnie się bawił, gdy okręcał Yassina wokół własnej osi. Jeszcze lepiej, gdy mógł złożyć delikatny pocałunek na jego szyi, a dłonie zacisnąć na biodrach partnera, jednocześnie obserwując całe otoczenie. Nikt się na nich nie skupiał, oprócz niektórych osób, co nie umknęło uwadze Luthera. Jednak starał się udawać, że tego nie widział, a jednocześnie jawni zaznaczał, że Yassin jest jego.  
Kiedy usiedli coś zjeść, Herreira ciężko odetchnął, łapiąc się za klatkę piersiową.
— Czasami zapominam, że jesteś weteranem i mógłbyś siedzieć ciągle na parkiecie — przyznał, przeczesując ciemne kosmyki. 
— To ja ci też go ukradnę! — zawołała Sabamira, układając dłonie na barkach Luthera. Jasnowłosy odchylił głowę do tyłu, spoglądając na kobietę z dołu. Ta się jedynie szeroko uśmiechnęła. — Obiecuję, że go oddam! 
— No ja myślę! — odkrzyknął Herreira, szeroko się uśmiechając do dwójki, która w końcu udała się na parkiet.
Luther nie oszczędzał nóg Sabamiry, która tańczyła w szpilkach. Nie była to dla niego żadna wymówka. Stwierdził, że zawsze może je ściągnąć, jak nie daje rady. Jednak kobieta się zaparła, że da radę. Dlatego spędzili na parkiecie dobre dwadzieścia minut. Lu zerkał w kierunku Yassina, aby sprawdzić, czy wszystko w porządku i nikt nieproszony się do niego nie zbliża. Samabirze to nie umknęło, więc zagadała Lu o to, czy nie jest za bardzo zazdrosny, jednak jak jej wyznał, co usłyszał, szybko zmieniła zdanie. Została obrócona i przyciągnięta do Luthera ciała, świetnie się bawili i mieli ubaw, gdy Sabamirze plątały się nogi. Czarnowłosy nie mógł sobie odpuścić i nagrywał ich, chcąc utrwalić dzisiejszy wieczór. Jednak nie mógł robić tego za długo, bo został wciągnięty przez nich na parkiet, gdzie Luther bez najmniejszego problemu prowadził Yassina i Sabamirę, obracając ich i przyciągając do siebie, pozwalając, aby muzyka rozbudziła ich ciała.

3370 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz