Za każdym, ale to każdym razem podczas chociażby przygotowań do pokazu coś musiało pójść nie tak. Raz były to problemy w dostawie prądu w okolicy, gdzie znajdował się przerobiony na wybieg dawny magazyn wojskowy. Innym razem były to problemy w uzyskaniu wizy przez modelkę aż z Madkiwe, która miała zaprezentować kreacje Santiago. A jeszcze innym były to problemy z protestami ze strony lobby anty-magicznego, które chciało zakazać przedstawiania publicznie odzieży użytkowej dla członków Inspektoratu.
Dlatego w momencie gdy w progu pracowni Nesima zjawiła się dwójka jego asystentów, po prostu westchnął, odłożył na odległy stoliczek filiżankę z herbatą. Odwrócił się na swoim stołku na kółkach, a stopy oparł o podnóżek. Bynajmniej nie ukryło to faktu, że kolana zaczęły mu podskakiwać w rytmie nazbyt intensywnym.
— Mówić — powiedział z westchnięciem. Dłonią przeczesał rozwichrzone włosy, zgarnął je do tyłu i zajął okiełznywaniem kosmyków przy pomocy wsuwek. Był zbyt zmęczony brakiem twórczej weny i zbyt zirytowany myśleniem na temat kolejnego potencjalnego wypadku, żeby udawać uprzejmość.
Asystenci spojrzeli po sobie w napięciu. Jak dzieci, próbujące podczas niemych dyskusji zdecydować, kto przyjmie na siebie gniew matki za zbicie jej cennej wazy. Jednak w tym przypadku nie było cennej wazy. Był łatwo irytujący się szef, nadchodzący pokaz i słoń, którego trzeba było w końcu zaadresować. Słoń w postaci migających za oknem niebiesko-czerwonych świateł.
— Lottiespadłazpodestuiskręciłasobiekostkę — Cameron, zazwyczaj bardzo ekstrawertyczny i ostentacyjnie noszący się pół-elf, wyglądał jakby właśnie zmniejszył się o połowę. Nie, nawet nie połowę. Do rozmiarów miniaturowej mróweczki.
A Nesim, oh. On wszedł chętnie w rolę mrówkojada.
— Nie powiedziałeś właśnie, że gwiazda MOJEGO pokazu skręciła sobie kostkę tydzień przed wielkim otwarciem? — spytał bowiem z uśmiechem, który nie dosięgnął jednak jego oczu — Jak do tego doszło?
— Diaz, ta nowa koordynatorka, mogła nie do końca zrozumieć w jaki sposób działają Pana-- emm, zapięcia w butach — Tym razem Margaux postanowiła uratować Camerona od płaszczenia się przed Santiago, wiedząc już jak uspokoić projektanta po tylu latach współpracy z nim — Przez co but puścił w najmniej odpowiednim momencie i Lottie straciła równowagę. Musieliśmy wezwać pogotowie.
— Bez policji? — Nesim uniósł pytająco brew. Cameron szybko zerknął na Margaux, ale ta z poważnym wyrazem twarzy przytaknęła. Obydwoje znali panujące w domu mody zasady. Żadnych służb, jedynie pogotowie w ostateczności. Żadnej policji, żadnej straży pożarnej, a tym bardziej żadnych Vipers.
— Tyle dobrze... Przyjąłem do wiadomości — dodał po chwili namysłu. Machnął dłonią na asystentów, po czym podjechał na stołku w kierunku swojego biurka kreślarskiego. Wziął w dłoń pakiet projektów, które przygotował wcześniej dla Lottie. Jego wizja. Jego muza. Upadła.
Do zastąpienia.
Zacisnął wolną dłoń na skraju szklanego biurka, czując jak tężeje mu szczęka. Nienawidził zmiany planów. Ale musiał się dopasować do tego, co życie rzucało mu pod nogi. Wyjrzał przez okno na plac Kyrylla w dole. Jakiś tłum zaczął zbierać się w uliczkach i na samym brukowanym placu. Pewnie przyszli na pokaz Ludviga Czechova.
Uderzony przez nagłą, nieopisaną potrzebę wyjścia na świeże powietrze, podniósł się ze swojego miejsca i zgarnął z haczyka swój jesienny płaszcz.
⋅•⋅⊰∙∘☽༓☾∘∙⊱⋅•⋅
Zaciągnął się dymem przez długą, elegancką lufkę, którą trzymał między swoimi palcami. Nie było to może nic nikotynowego, bardziej susz, jaki popalał bardziej w celach relaksacyjnych. Nie przepadał za zapachem papierosów, ani tym bardziej ich smakiem. Kiedyś całował jednego palacza i do teraz miał z tyłu głowy te obrzydzenie, gdy posmak taniego tytoniu został mu na języku. Nigdy w życiu nie popełni tego samego błędu.
Na tym etapie plac Kyrylla był wypełniony po brzegi. Jak zawsze kiedy chodziło o Czechova. Jako niestandardowy, performatywny artysta, jego pokazy ściągały tłumy. Każdy zastanawiał się co takiego wymyśli, czym tym razem zaszokuje świat? Jednak dla Santiago wszystko było na jedno, przysłowiowe, kopyto. Po którejś wizycie na wywiadach z mężczyzną czy po obejrzeniu parunastu spektakli, wszystko stało się takie same. Nijakie. Zjełczałe.
Nesim nienawidził nijakości. Jako projektant mody przecież walczył przeciwko właśnie tej okrutnej sile, która niszczyła ten świat. Próbował tchnąć w ludzi, w ich ubrania sztukę i piękno, wszystko aby wymalować ulice jakimkolwiek standardem pośród oceanu sieciówkowej szarości.
I tak stał, z nietęgą miną, zastanawiając się na temat nadchodzącego pokazu, tego, że jego gwiazda nie pojawi się raczej na wybiegu, na temat braku czystej formy inspiracji. Wtedy zobaczył ruch.
Kątem oka zobaczył ruch, gdzieś w pobliżu dekoracyjnej rabatki z kwiatami, postawionej tam niedawno przez studentów ASP, które znajdowało się jedynie kilka ulic dalej. Niewielu zwracało, szczerze, uwagę na to dzieło prosto z rzeźbiarskiej pracowni, bo według nich był to obiekt czysto szkaradny. Dla Santiago był po prostu niestandardowy i przecierające szlaki w nowych kierunkach sztuki, odpowiadał. Podobne odczucia go naszły gdy zobaczył dziewczynę, a może już i młodą kobietę?, która obserwowała dokładnie kwiaty w rabatce.
Może i miała wokół siebie energię tak zwanej "szarej myszki", ale coś ścisnęło projektanta w piersi. Inspiracja. Wena. Chciał ująć ten ukryty potencjał i ukształtować go jak wilgotną glinę. Poznać jego barwy, jego ciepło, jego sens. Z tego powodu, odwrócił się w kierunku nieznajomej. Akurat wyciągała zaskakująco drogi aparat co by uchwycić samotną stokrotkę, która wyrosła między bardziej wyszukanymi kwiatami.
— Co takiego znajduje się w tej rabacie co zasługuje na obiektyw tak drogiego sprzętu? — zapytał łagodnie, z lekkim uśmiechem na wargach, chociaż jego oczy pozostały w pełni skupione na kobiecie.
Azura??
851 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz