4 października 2025

Od Lucille cd. Minkiego

Nigdy wcześniej nie miałam tak barwnych i przepełnionych dźwiękami snów.
Obrazy tak ostre, jakbym oglądała je na bardzo dobrej jakości telewizorze, przewijały się w mojej głowie, a ja nie potrafiłam nadać im sensu. Wszystko wydawało się go pozbawione. Dźwięki przypadkowych rozmów ludzi, których nigdy wcześniej nie widziałam. Czułam się zagubiona w tej kakofonii, wciąż docierało do mnie zbyt wiele na raz. Chciałam się obudzić, jednak nie potrafiłam.
Co jakiś czas wśród obrazów pojawiała się twarz, którą znałam doskonale. Uśmiechnięty, ciemnowłosy mężczyzna z lisimi uszami. Za każdym razem znikał tak szybko, jak się pojawiał, wciągany przez kogoś w tłum.
Wciąż nie wiedziałam, na co w zasadzie patrzę i ile ma to wszystko sensu.
Sny poza generowaniem jeszcze większego zagubienia nie przyniosły mi nic, choć miałam wrażenie, że być może powinny. Aż w końcu z mieszaniny dziwnych, mylących doznań wybiło się w końcu coś poza dojmującą obojętnością.
Irracjonalny lęk.
Obudziłam się nagle, jakby siłą wyrwana z tego dziwnego miejsca, w którym tkwiłam nie wiadomo ile czasu. Natychmiast poczułam pod jedną z dłoni coś miękkiego. Wpatrywałam się tępo w sufit obcego mi pokoju, jednocześnie zmusiłam się, by poruszyć palcami, przesuwając nimi po miękkiej sierści, przez chwilę nie mogąc przypomnieć sobie, dlaczego wrażenie to było tak znajome...
Minki i Minhyuk rzucili się na mnie, jakby co najmniej zdążyli mnie już pochować, a teraz nagle niespodziewanie zmartwychwstałam. Zamrugałam zaskoczona, słysząc słowa Minkiego. A gdy opierdzielił mnie znowu za lekkomyślność, nie mogłam powstrzymać delikatnego uśmiechu, który zawędrował na moje usta.
Przeżyłam. Dzięki niemu. Dzięki nim wszystkim.
Nie zdążyłam odpowiedzieć przyjacielowi, bo do pokoju wpadła cała chyba rodzina Fox. Wszyscy, jak to mają w zwyczaju, bardzo wylewnie wyrazili swoją radość z tego, że w końcu się obudziłam. Te wszystkie "tak długo byłaś nieprzytomna" w różnych wersjach sprawiły nareszcie, że oprzytomniałam do końca.
— To znaczy... jak długo byłam nieprzytomna? — mój głos był cichy i chrapliwy, z resztą co się dziwić po tak długim czasie nieodzywania się. Wciąż czułam metaliczny posmak krwi w ustach. Jak długo nie było mnie w pracy? Czy ktoś uprzedził uczelnię, że mnie nie będzie? Co ten ktoś powiedział w ramach wymówki?
— Jakiś tydzień — mama Minkiego przyciągnęła mnie do siebie i zamknęła w szczelnym uścisku. I mimo, że był to naprawdę przyjazny gest, momentalnie poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy, a ciśnienie skacze do niepokojąco wysokich poziomów.
— T-tydzień?
Minki, wciąż siedzący obok na łóżku, próbował zamordować mnie spojrzeniem.
— Czy mi się wydaje, czy ty właśnie się stresujesz, że cię w pracy nie było? — powiedział cicho, zerkając na mnie z byka. Uciekłam od niego spojrzeniem. Westchnął ciężko. — Serio, Lu...
Jungsoo zaśmiała się, czochrając mi włosy i przyciskając jeszcze mocniej do siebie. Jeszcze chwila i przysięgam, że połamałaby mi żebra. Spróbowałam też się zaśmiać, żeby jakoś rozluźnić atmosferę, jednak zamiast tego wyrwał mi się napad potężnego kaszlu. Mama Minkiego puściła mnie, odsuwając się mniej więcej na odległość ramienia, żeby dać mi przestrzeń do wykaszlenia się. Metaliczny posmak w ustach przybrał na sile, gdy w końcu przestałam.
— Noooo, nie wygląda to dobrze — kobieta patrzyła z niepokojem, jak tkwię ze zgięciem łokcia przy ustach, bojąc się zabrać rękę. Byłam pewna, że rękaw bluzy, którą ktoś mi ubrał, jak byłam nieprzytomna, zabarwiły plamy krwi. Może i w końcu się obudziłam, jednak przepalenie odcisnęło na mnie piętno, mimo walki wszystkich dookoła, bym doszła do siebie.
Musiałam pilnie zrobić coś z moją nieobecnością na uczelni. A także wymyślić wymówkę, dlaczego muszę tę nieobecność jeszcze bardziej przedłużyć... Bo musiałam, zdecydowanie.
Ponieważ nie czułam, zawsze wyraźnej wokół mnie, magii.

***

Nie, żeby to był pierwszy raz, jak się wypaliłam. Ostatnio zdaje się spędziłam też więcej czasu nieprzytomna, chociaż prawdopodobnie była to kwestia tego, że tym razem wylądowałam w domu kitsune, którzy z tego, co opowiadali, pomagali mi się niemal cały ten czas regenerować. Byłam im naprawdę wdzięczna za pomoc. Szczególnie Minkiemu. On sam musiał pewnie odchorować to wszystko...
Pokłóciliśmy się o to, oczywiście. Gdy go przeprosiłam, mówiąc, że nie powinnam aż tyle mocy od niego brać, zdzielił mnie ręką w głowę i fuknął, że wzięłam za mało. Nie wiem, kiedy zaczęłam traktować te nasze przekomarzania jako coś normalnego, stały element posranej rzeczywistości, sprawiający mi wręcz swego rodzaju radość. Przerażało mnie to. Przywiązywałam się do rodziny Fox coraz bardziej i bardziej, a to oznaczało tylko więcej problemów dla nich, tylko że... Wiedziałam, że jeśli bym zaprotestowała, uciekła, odcięła się, skończyłoby się to tylko jedną wielką kłótnią i niesamowitym zranieniem wszystkich kitsune. A ja naprawdę doceniałam to wszystko, co dla mnie zrobili, nie mogłam teraz na to tak po prostu splunąć.
Następnego dnia po moim przebudzeniu podziękowałam wylewnie za gościnę i opiekę, po czym wróciłam do domu. Minki i Jungsoo kręcili na to nosami, ale ostatecznie pozwolili mi odejść. Czułam się stabilnie, przynajmniej jeśli chodzi o mój ogólny stan. Jeśli chodzi o magię... cóż, było gorzej. Nie zamierzałam jednak akurat o tym nikomu wspominać, chociaż Minki oczywiście jakoś się domyślił. Może to wyczuł. Dzięki zaklęciu mogłam w zasadzie nadal używać niektórych zaklęć, zdolności... Prawdopodobnie kamuflowało ono również to, że byłam odcięta od przepływającej przez świat magii. Nie wiedziałam, jak długo się ten stan utrzyma, ale chciałam jak najszybciej wrócić do pracy, żeby nikt nie zadawał zbędnych pytań. Gdy pojawia się ich zbyt wiele, coraz trudniej utrzymać tworzone latami kłamstwo w ryzach. Nawet posiadając tylko te strzępki magii, których używać pozwalało rodzinne zaklęcie, mogłam jakiś czas bez zwracania nadmiernej uwagi prowadzić zajęcia, szczególnie te w gruncie rzeczy teoretyczne.
Miałam nieziemskiego wręcz farta, że akurat w czasie, gdy leżałam nieprzytomna, na uczelni rozpętała się jakaś mini epidemia paskudnej grypy czy czegoś podobnego, przez co pół kadry i większość studentów wylądowało na zwolnieniach lekarskich. Udało się mnie więc podpiąć pod całą tę sytuację, dzięki refleksowi mojej matki, która zgłaszała moją nieobecność w pracy. Do tego idealnie tłumaczyło to także, że wciąż zdarzało mi się kaszleć krwią. Po prostu ciężko przeszłam nieprzyjemną chorobę układu oddechowego, prawda?
— Nie powinnaś iść jeszcze raz do lekarza? — Mel patrzyła na mnie z dezaprobatą, gdy po raz kolejny dostałam napadu kaszlu. Spoglądała też zbyt natarczywie na moją dłoń, w której trzymałam pióro, odręcznie kreśląc notatki. Pewnie zastanawiała się, dlaczego nie korzystam z magii. Nie skomentowała tego jednak. — Ten kaszel brzmi paskudnie i mam wrażenie, że nie mija.
Zamachałam dłonią na znak, że bez sensu, bo przecież wszystko jest w porządku, jednocześnie usilnie próbując złapać oddech. Koleżanka pokręciła głową z dezaprobatą, ale już nic więcej nie powiedziała. Podziękowałam jej w duchu za to. Nie miałam dzisiaj siły szarpać się z ludźmi.
Dochodziła godzina końca mojej pracy na dzisiaj, gdy drzwi gabinetu otworzyły się gwałtownie. Obydwie spojrzałyśmy w ich stronę, równie zaskoczone niespodziewanym pojawieniem się nowej osoby w pomieszczeniu.
— Lu — Minki wparował do środka jakby nigdy nic, z grubym szalem w kratę pod pachą. Akurat w momencie, gdy przekroczył próg, znowu dopadł mnie kaszel. Gdy próbowałam zatrzymać płuca na swoim miejscu, mimo że usilnie rwały się na zewnątrz, kitsune przywitał się z moją znajomą. Jak mój kaszel ustał, zobaczyłam, że dwójka zamilkła i patrzy na mnie z niemal jednakowym wyrazem dezaprobaty wymalowanym na twarzach. Skrzywiłam się, częściowo dlatego, że znowu wykaszlałam sporo krwi, jednak głównie z powodu ich bezsensownego martwienia się moim stanem. Do niczego to przecież nie prowadziło, a tylko głowy sobie zawracali. — Przyjechałem po ciebie, żebyś nie wracała na piechotę, zimno jest — powiedział Minki, podchodząc do mnie, stając za moim fotelem i bezpardonowo opatulając mnie przytaszczonym szalem. Zawinął mnie nim tak, że miałam zasłonięty nos i usta, zgromiłam więc go po prostu ponad ramieniem wzrokiem za bezpardonowe przekraczanie mojej przestrzeni osobistej. Znowu.
— Nic mi nie jest — mruknęłam. Byłam w szoku, że postanowił ciągnąć tę farsę z "paskudnym przeziębieniem". Coś wspominał, że przyjdzie na wszelki wypadek odprowadzić mnie do domu, bo wszyscy zgodnie wątpiliśmy, żeby stara wiedźma dała nam spokój, nawet mimo pozornego zakończenia tej sprawy.
Widziałam, jak Minki z Mel wymieniają spojrzenia pełne niedowierzania wymieszanego z dezaprobatą. Przewróciłam oczami. No bez przesady...
— Tak tak, chodź już — mężczyzna złapał mnie za łokieć i podciągnął, zmuszając, bym wstała. Mel stała tuż obok z moim płaszczem w wyciągniętej ręce. Posłałam jej kolejne mordercze spojrzenie, wolną ręką obniżając nieco materiał szalika, bo zaczynał łaskotać mnie w nos. — Muszę wracać do pracy.
— Nie musiałeś przychodzić — zauważyłam, ubierając się, podczas gdy kitsune już pchał mnie w kierunku drzwi. Miałam ochotę potraktować go magicznym wyładowaniem... tylko że dalej nie czułam kontaktu z moją mocą. Tam, gdzie zawsze była, chętna, by dać się użyć, teraz czułam wciąż tylko przemożną pustkę. Uczucie było tak dojmujące, jakbym nagle straciła jedną kończynę. Zaklęcie z kolei jakby śmiało się ze mnie, nęcąc, bym użyła któregoś z wymalowanych na mojej skórze znaków.
— Ale chciałem — zamknął za nami drzwi, machając na odchodne Mel, która została w pomieszczeniu.
— Nie zdążyłam spakować żadnych materiałów...
— Wiem. Taki był plan — w końcu przestał mnie popychać i zrównał się ze mną. Szliśmy ramię w ramię w kierunku wyjścia z głównego budynku uczelni. Był tak blisko, że od czasu do czasu czułam, jak ociera się o mnie ręką. Starałam się ignorować tak to, jak i rozchodzące się po moim ciele ciepło, gdy znajdował się tak blisko... — Masz odpoczywać, a nie jeszcze bardziej się zaharowywać. Z resztą... — gdy tylko wyszliśmy na dwór, nagle zarzucił ramię wokół mojej szyi, przyciągając mnie do swojego boku, na co już miałam protestować, jednak schylił się tak, że jego usta niemal muskały moje ucho. Zatkało mnie. — I tak dalej nie masz mocy, nic nie zrobisz w związku z tą swoją pracą — powiedział tak cicho, że jestem pewna, że nikt poza nami tego nie usłyszał. Pewnie też taki miał zamiar przyciągając mnie tak blisko. Natychmiast też z resztą puścił mnie i odsunął się odrobinę. Jego ciepło zastąpił chłód październikowego popołudnia. Zadrżałam mimowolnie, mocniej opatulając się szalem, który nim pachniał.
— No tak...
— Swoją drogą cholernie ryzykujesz — powiedział, wciąż cicho. Nie patrzył na mnie, zamiast tego wbijał wzrok gdzieś przed siebie, mrużąc oczy, jakby zobaczył coś, co go zaniepokoiło. Nie podjął jednak żadnych kolejnych działań, uznałam więc, że może mi się przewidziało. — Nie wierzę, że tutejsi profesorowie nie potrafią tego wyczuć.
Nie potrafili, tak jak nie byli w stanie wyczuć wciąż obecnego przy mnie — na mnie — zaklęcia, którym nielegalnie się posługiwałam. Wzruszyłam jednak tylko ramionami, wciskając dłonie do kieszeni płaszcza. Niemal z dnia na dzień pogoda zmieniła się diametralnie i z całkiem ciepłych dni zrobiły się takie, jak ten dzisiejszy — szare, wilgotne i przeraźliwie zimne.
Znowu zaczęłam kaszleć.
— Cholera, Lu, to nie brzmi ani trochę lepiej... — Minki nie próbował ukryć zmartwienia w swoim głosie. Uciekłam od niego wzrokiem, ocierając dłonią zaciśniętą w pięść usta z niechcianej wilgoci, która się na nich pojawiła. Metaliczny posmak krwi wciąż uparcie nie chciał zniknąć.
— Jest okej. Po prostu... Za kilka dni będzie zupełnie dobrze.
— Nie możesz tego wiedzieć. I szczerze wątpię, żeby tak było.
— Będzie dobrze.
Chyba obydwoje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że w tamtym momencie w zasadzie nie wiedziałam, kogo chcę tymi słowami przekonać.

***

Oczywiście nie było lepiej. Przynajmniej jeśli chodzi o stan moich płuc, bo na szczęście mój kontakt z magią zaczynał stopniowo wracać. Jeszcze kilka dni i byłam pewna, że wrócę pod tym względem do normy. Natomiast zdrowotnie...
Byłam jednego dnia w odwiedzinach u Jean, jednak nie potrafiła mi pomóc. Twierdziła, że to jakiś dziwny rodzaj obrażeń, z których wyleczeniem sobie nie poradzi. Wspominała, że śmierdzi jej to czarną magią. Skłoniło mnie to do zastanowienia się, czy aby na pewno cena, jaką zapłaciłam za rzucenie klątwy, była wystarczająca. W obliczeniach wszystko niby mi się zgadzało, jednak nigdy nie lubiłam tego skomplikowanego i pełnego kruczków rodzaju magii. Nie wykluczałam całkiem scenariusza, że mogłam się pomylić i teraz zaklęcie zamiast z czegoś innego, czerpało wciąż ze mnie. Stąd ciągłe zmęczenie i te nie chcące się zaleczyć obrażenia układu oddechowego.
Najgorsze, że nie miałam jak tego potwierdzić. Nie wiedziałam, do kogo udać się po pomoc. Doszło wręcz do tego, że pomyślałam może o znalezieniu kogoś, kto dysponuje jakąś silną zdolnością samouleczania, żeby spróbować zawrzeć z nim umowę, gdzie w zamian poprosiłabym o fragment tej umiejętności, aby samą siebie wyleczyć... Tylko nie potrafiłam stworzyć pełnego scenariusza takiej sytuacji. Jak niby miałabym przekonać kogoś, by czegoś sobie ode mnie zażyczył? Tak naprawdę nie wiedziałam, jak to zaklęcie wpływa na drugą osobę, z którą zawieram umowę. Czy oni w ogóle odczuwają, że coś zostało im podebrane?
Wstrząsnął mną kolejny napad kaszlu, w czasie którego dosłownie zwinęłam się w pół. Gdy w końcu ustał, podciągnęłam kolana pod brodę, zwijając się w kłębek na kanapie, na której siedziałam. Płuca mnie bolały. Zaraz pojawił się Minki z kubkami herbaty. Zmarszczył brwi, odstawił naczynia na stolik kawowy, po czym zgarnął koc z drugiego końca kanapy i rzucił go na mnie. Ofukałam go za to.
— Dobrze wiesz, że ten kaszel nie jest od tego, że jest mi zimno.
— Przykrycie kocem na pewno ci nie zaszkodzi — opadł na kanapę koło mnie, biorąc znowu do ręki swój kubek. Zerknął na mnie kątem oka ponad krawędzią naczynia.
— Nie znasz przypadkiem jakiś przekozackich uzdrowicieli? — rzuciłam po chwili. — Którzy, no wiesz, potrafią cofnąć efekty spieprzonego zaklęcia?
— A spieprzyłaś to zaklęcie? — ponieważ dalej nie sięgnęłam po swoją herbatę, mężczyzna sam po nią sięgnął i podstawił mi przed twarz, a jego wyraz twarzy mówił jasno "bierz to i pij". Nie miałam siły się kłócić, więc zrobiłam, co kazał. Herbata była przeraźliwie słodka od dodanego miodu, ale nie skomentowałam.
— Nie. Raczej. Ale coś poszło nie tak — inną opcją, jeśli chodzi o przyczynę mojego stanu, była też ta stara wiedźma. To, co mi zaoferowała... Czułam, że znak, który został po naszej umowie, dysponował większą ilością mocy, niż pozostałe. Nie wiedziałam jednak do końca, co to znaczy. — Albo ta stara wiedźma się wkurwiła, że się nam ud...
Przerwał mi kolejny napad kaszlu.

Minki?
2243 słowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz