6 października 2025

Od Ruby cd. Apolonie

Zły stan klimatu dał się we znaki w nieodpowiednim momencie i nieodpowiednim czasie. Kto określi pogodzie, jaki czas i jakie miejsce jest odpowiednie? Tak czy inaczej, niebo zapłakało nagle i niespodziewanie mocno. Tyle jakby za jednym razem chciało nadrobić 3 tygodnie nieprzerwanego, letniego słońca. To było boskie objawienie dla upraw, lecz nie dla miastowych labiryntów.
To, że dobiła 18sta godzina, nie robi różnicy. Miasto żyje cały czas. Większość zdążyła się schować. Niektórzy z nich wyglądali ze swoich kryjówek na tych, którym się nie poszczęściło i którzy wciąż szukają.
Niektóre stare baby klepały się po czole, jak wyglądały ze swych balkoników. Niektóre pokusiły się o komentarze pod nosem. Na ich szczęście adresaci tych komentarzy byli zbyt zajęci, żeby się nimi przejmować.
On szybko szedł na przodzie, a ona biegła za nim co sił w nogach. Oboje targali po kartonowym pudle. Mężczyzna w jednej ręce trzymał pudło, a w drugiej gazetę i osłaniał nią twarz przed deszczem. Dziewczynka nie za bardzo miała lekko. Pudło, choć takie same jak u mężczyzny, sięgało jej od bioder do podbródka i musiała je trzymać dwiema rękami. Cały fart, iż miała na sobie purpurową czapeczkę z daszkiem i paradoksalnie uśmiechniętym słoneczkiem za chmurkami.
Biegli tak już wtórą przecznicę. Los od rana się nań zawziął, gdy, jadąc do miejsca docelowego, cała pobliska okolica została odcięta przez służby bezpieczeństwa, więc i parkingi też. Musieli zaparkować dalej. Teraz zażywają naturalnego prysznica.
- Co za utrapienie! - wypuścił z siebie nerwy białowłosy, czując w biegu mokry, długi warkocz chłostający gdzie popadnie - Zaparkowałbym nawet pod bombą, byle by nie musiał taki kawał zapier...
Dziewczynka nie słuchała. Pilnowała, żeby nie stracić go z oczu i utrzymać oddech. Biegła i myślała: "W sumie, dlaczego kartony? Dlaczego nie załatwi sobie porządnej teczki na swoje lekarskie bibeloty?!" Czuła, że zaraz złapie ją kolka.
Pierw poczuła, jak smaga ją bicz białych włosów. Wtem wparkowała się z pudłem w plecy Anioła, który próbował wyszperać klucze z kieszeni.
Wybawienie! Jak tylko otworzył bagażnik, rzuciła tam swój karton i wgramoliła się na tylne siedzenie (poprzez bagażnik). Tam, jak to mówią fani słabego czarnego humoru, rozwaliła się jak Popiełuszko na całej kanapie. Czekała, aż ją Anioł zgnoi za nogi na siedzeniu.
Nie zgnoił.
Więc czekała, aż siądzie za kierownicę i odjadą.
Nie wsiadł.
Nie stał też przy kartonach, co ją nieco zaniepokoiło. Odruchowo rozejrzała się.
Co się stało, stało się tak szybko, że nie zdążyła tego zarejestrować w pamięci. Anioł po części również, ponieważ działał odruchowo.
Ułożył sprzęt. Chciał ruszać, gdy jego uwagę przykuła skryta zza deszczową kurtyną postać. Szła w ich kierunku. Po pierwszym wrażeniu przewidział, co się stanie. Osoba słaniała się na nogach, więc podbiegł do niej. W samą porę uchronił ją przed upadkiem. Jednak ona straciła przytomność i bardzo widocznie zaczęła krwawić. W swoich ramionach dociągnął ją do auta, a że była drobną dziewczyną, nie sprawiało mu to problemu.
Problem pojawił się, kiedy musiał ją ułożyć. Po pierwsze, nie mógł tego zrobić na ulicy, ponieważ to byłoby niebezpieczne. Po drugie, ciągle leje i ona najwidoczniej krwawi z ust. Gdyby ją położył prosto czy na boku na chodniku, utopiłaby się w wodzie i własnej krwi.
Tylne drzwi się otworzyły. To jego młoda wyjrzała sprawdzić, co się dzieje. Zamurowało ją.
- Ru... Chodź, stań tu. Musisz mi pomóc. Wsuń ręce pod jej pachy, ooo tak jak ja. Tak, tak! I teraz, pamiętasz chwyt heimlicha? Tak samo ułóż ręce, tylko złap ją za prawy nadgarstek swoją lewą ręką...
- A moją prawą za jej lewy łokieć? - zgadywała.
Mimowolnie uśmiechnął się. Była raz sytuacja, kiedy użył chwytu rauteka przy niej. Szybko się uczy, choć tutaj trzeba inaczej.
- Dobrze, ale tu nikogo nie wyciągamy z wody. Prawą ręką przytrzymaj jej podbródek. Ustabilizuj tak, by się nie zakrztusiła. Złapię ją za nogi, a ty klękniesz, tak będzie łatwiej.
Dziewczynka wykonała polecenia. Coś mokrego, innego niż woda, poleciało jej po dłoni. Modliła się, by to nie była ślina. A to była tylko krew. Ulga, że hej! Jej zapach był mocny. Przyprawiał małą Ruby o nieuzasadnioną złość.
Teraz dziewczyna była wyprostowana, w połowie w aucie i miała głowę chronioną przed deszczówką. Oddech miała stabilny i reagowała na bodźce. Jednak nie mógł przywrócić ją do przytomności bez zatrzymania wewnętrznego krwawienia i vice versa...!
Wtem go olśniło. Dzisiaj zajmował się podobnym przypadkiem. Mała dziewczynka w wieku jego córki miała identyczne objawy... Może objawy to złe słowo, w każdym wypadku jej dolegliwości pojawiały się po zabawach z (według Anioła nieopanowaną jeszcze) mocą... ? Trudno mu określić jaką, ponieważ dziewczynka znikała, ale nie stawała się niewidzialna.
- Kolana mi cierpną - jęknęła Ru.
Wyrwał się z zamyśleń. W każdym razie do wszystkiego podchodził sceptycznie, nawet do tego, że jednego dnia miał styczność z dwoma bliźniaczymi obiektami. Mimo to, coś mu szeptało, by zastosować tę samą metodę.
W kartonach miał jeszcze trochę serum. Nie wyszło jeszcze z fazy testowej, aliści miało pozytywne rokowania. Podane doustne kropelki uśmierzały bóle i krzepiły krew w płucach. A przynajmniej u badanych dzieci. Tak, to ryzykowne, ale idąc tym tokiem myślenia, chodzenie też jest ryzykowne, bo można się potknąć.
Rozchylił delikatnie jej usta. Wykonał krótkie obliczenie: jeśli dziecku o wadze 35 kilo potrzebne jest 7 kropelek, to dorosłemu o wadze mniej więcej 50 kilo potrzebne będzie 10. 1 kropla na 5 kilogramów masy. Serum było rzeczywiście mało, lecz winno wystarczyć do połowy. Zaczął liczyć.
- 1, 2, 3, 4, 5... 6... 7... 8.
Dziewczynka nie mogła już ani sekundy dłużej wytrzymać. Denatka powoli wyślizgiwała jej się z objęć i ręka jej cierpła. Puściła jej podbródek, by oburącz ją trzymać. Bezwładna głowa osunęła się jej na bark. Czuła ciepły oddech na szyi. Przyprawiało ją to o dreszcze.
- Nie wytrzymam... Czemu to robimy? Co będziemy mieć z tego?
- Ratowanie ludzi to moja praca i obowiązek. I nie możesz ciągle oczekiwać czegoś w zamian. To zbyt samolubne myślenie.
- Ale ta... ojcze! Ludzie i tak umierają na ulicach. Co ci robi różnicy ta jedna?
W mig rzucił jej spojrzenie, które sugerowało, że w domu odpokutuje swe słowa.
- Smarku, jeśli masz przed sobą okazję uratowania kogoś, to to zrób. Potem będziesz żałować, że ktoś umarł, a ty mogłaś temu zaradzić. Ignorancja to choroba zabijająca najwięcej osób na świecie.
- A ja myślałam, że rak - odparła.
-Cherubino!
Tym tonem kończąc, poskutkował tak, że już się nie odezwała. Kiedy on wypowiadał jej pełne imię, czuła się jak niechciany bękart, którym jest. Świetny żart ci wyszedł, mamo, pomyślała sarkastycznie. Pociągnęła nosem. Czuła, że będzie chora, wyglądała na chorą.
Głowa na ramieniu zaczęła się wiercić. Musnąwszy jej szyję, (Che)Rubina dostała łaskotek. Ciało stawało się znacznie cięższe, kiedy odzyskiwało w sobie napięcie. Spojrzała w bok na oczy, które były prosto skierowane na nią. Mogła wręcz przysiąc, że gdzieś je już widziała. Usta dziewczyny z szarych stawały się krwisto-różowe, jej policzki nabrały rumieńców. Ruby mogłaby przysiąc, że dziewczyna chce coś do niej powiedzieć.

*** Później ***

Anioł miał wątpliwości czy dobrze postąpił, zostawiając dziewczynę samą sobie. Przestało padać, a lek zadziałał. Pytanie tylko na jak długo. Ta jednak się upierała, iż ma pilną sprawę do załatwienia. Chciała jak najszybciej dotrzeć w pewne miejsce. Zmartwiony myślą, że po drodze dostanie ataku, zaoferował podwózkę. Opornie zgodziła się.
Jazda odbyła się w ciszy. Ona siedziała obok i dawała wskazówki jak jechać. Jego wątpliwości stały się większe, gdy rozkazała wysadzić się przy opuszczonym hotelu nad jeziorem. Gdyby tylko wiedział, że za parę lat spotkają się o tej samej porze, w tym samym miejscu.

*** Teraźniejszość ***

Mówią "lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu", lecz w tym przypadku wróbla i gołębia spłoszył lis zwany Chytrym. W powietrzu wisiał zamęt, jaki po sobie zostawiła Apolonia.
Ruby otwierała i zamykała dłoń jakby w oczekiwaniu, że fatamorgana z powrotem się zmaterializuje. Oczami wyobraźni widziała pojawiające się w jej zasięgu kontury dziewczyny. Teraz marzyła, by nie złapać jej za nadgarstek, lecz od razu wbić jej kciuki w oczodoły i zrobić z nich miazgę.
- Szlachcianka z przypadku! - wyrwała z siebie gardłowy krzyk - Moje miesiączki są więcej warte niż jej wycharkana krew! Ja ją za... Wyleję jej krew na nią! Jak szmatą każę wytrzeć nią podłogę, aż wessie swoje parszywe płyny każdym otworem w swoim ciele! Bloede aep arse!
Chcąc schować znamię przed oceniającym światem, przycisnęła dłoń do piersi. To coś, co stało się częścią jej ciała, przypomniało o sobie właśnie teraz. Zaczęło piec. Nawet poczuła swąd cygar, drewna i palonej skóry. Ból silnie promieniował poprzez ramię aż do pleców.
Kiedy w jednym momencie myślała, że osiągnęła swoje zamierzania, zapomniała rozejrzeć się nad możliwymi przeszkodami. Zamiast zyskać (a raczej odzyskać), straciła więcej, niż można by przypuszczać.
Słysząc zbliżające się ciężkie buciory, miała nadzieję, iż Chrystian odpuści sobie pocieszanie. Nie chciała słyszeć słów otuchy. To oznaczałoby, że przegrała. A bardziej upokarzające od przegranej są słowa współczucia. Rozgrywka dopiero się zaczęła. Pionki zostały postawione.
Chris jedynie rozejrzał się po otoczeniu niczym wilk czyhający na ofiarę. Był spięty, co przyjęło się również Rubince. Ona aż się garbiła od spięcia w plecach.
- Cierpliwości. Ranna zwierzyna nie ucieka daleko.
Nie zdążyła się o tym przekonać na własne oczy. Bariera ból - przytomność została przełamana. Przed rozkwaszeniem sobie nosa o beton uratował ją chwyt pod pachę troskliwego Chrystiana.
Tępy gruchot. Łopatki przemieściły się, miał nadzieję, bez łamania kości. I tak musiał odłożyć ją na ziemię. Zdjął z niej wszystko, co torowałoby skrzydłom wyrżnięcie się. Zostawił to, co miało zakryć wstydliwości.

<Apolonio? Przy pierwszej pomocy użyłam chwytu rauteka, by Lamia zobaczyła znamię.>

1525 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz