27 października 2025

Od Eliasa cd. Violet +18

Tw.: Przemoc, wulgaryzmy.
Ostatnie zlecenie dla Vipers zakończyło się pełnym sukcesem. Dzięki temu Elias i Violet mogli wreszcie spędzić ze sobą więcej czasu - czasem zwyczajnie leniuchując i oglądając filmy, innym razem wybierając się na miasto albo daleko poza nie, by podziwiać świat z góry. Brunet coraz lepiej czuł się w swojej "gadziej" formie - jeśli w ogóle można tak nazwać jego nietypową przemianę. Nie męczyła go już tak jak dawniej, a sama transformacja przebiegała płynniej, z większą zwinnością niż za pierwszym razem. Niekiedy zastanawiał się, dlaczego właściwie Vantar nadał mu smoczy wygląd, lecz spoglądając na Violet i ilość czasu, jaki z nią spędzał, odpowiedź wydawała się oczywista.

*** Kilka miesięcy później ***

Pogoda zmieniła się diametralnie. Zamiast upałów sięgających kilkudziesięciu stopni pojawiły się pierwsze przymrozki. Z drzew opadały liście, a Elias musiał sięgnąć po cieplejsze ubrania - skórzana kurtka nie wystarczała już na chłodne dni. W samochodzie wymienił opony na zimowe, natomiast motocykl przykrył pokrowcem, szykując go do przezimowania. Liczył jednak po cichu, że trafi się jeszcze jakiś cieplejszy dzień, by wyruszyć jednośladem na ostatnią przejażdżkę. Właśnie z tego powodu tak bardzo nie przepadał za zimą, a jedyny plus tej pory roku był brak irytującego robactwa.
Z samego rana dostał od Vipers wiadomość z dopiskiem "Pilne": miał się stawić na odprawie w ich siedzibie. Dzisiejszy dzień nie był po jego stronie - wstał lewą nogą i wszystko, co robił w domu, szło nie tak: ekspres do kawy się zepsuł, chleb w tosterze się przypalił, a pralka wylała litry wody na kafelki w łazience. Był zirytowany, a wiadomość od Vipers w niczym mu nie pomogła. Ostatecznie zebrał się i dojechał na czas do biura; gdy tylko zobaczyli jego minę, dowódca wymienił spojrzenia z zastępcą, po czym przeskanował wzrokiem pozostałych uczestników odprawy.
— Czekamy jeszcze na dwóch członków i będziemy mogli zaczynać. — przerwał ciszę zastępca.
Po kilku minutach wszyscy już byli. W pomieszczeniu zgasło światło, a na rzutniku pojawiło się nagranie z drona, pokazujące opuszczony budynek.
— To, co widzicie, to stare laboratorium sprzed około stu lat, opuszczone niecałe trzydzieści lat temu. Przeprowadzano tam nielegalne eksperymenty na ludziach, tworząc mutanty - chimerę, zwane też bestiami - istoty niebezpieczne i stanowiące poważne zagrożenie dla ludzi. — zaczął dowódca, przewijając kolejne nagranie, tym razem ze środka budynku. — Jak widać, wszystko jest tam zarośnięte, agregaty padły kilka lat po opuszczeniu, więc nic nie działa, a mimo to ktoś ciągle tam przebywa lub pojawia się od czasu do czasu. Dodam, że budynek leży około trzysta czterdzieści osiem kilometrów od najbliższego miasta, blisko sześćset kilometrów od nas, więc cywile tam nie zaglądają. Nasi zwiadowcy sprawdzili teren. — dodał, spoglądając na jednego z mężczyzn, który wstał i zabrał głos.
— W środku nie ma żywej duszy, nawet dzika zwierzyna omija to miejsce szerokim łukiem. Za to przykuły naszą uwagę wydeptane ścieżki i poprzecinane korzenie w przejściach, jakby ktoś się tam przemieszczał. Z tego, co udało się wywnioskować, jeden z mutantów nadal żyje i do dziś nie opuścił laboratorium. — powiedział, patrząc na zgromadzonych.
— Czemu nie wyszedł, skoro wejścia są otwarte? — zapytał jeden z mężczyzn.
— I tu pojawia się problem: całe laboratorium otacza bariera, która osłabia istotę używającą magicznych zdolności. To uniemożliwia mutantom opuszczenie budynku - podejrzewamy, że odczuwają to, a to sprawia im ból fizyczny lub psychiczny, więc pozostają wewnątrz. — wyjaśnił zwiadowca. — Miejsce samo w sobie jest niebezpieczne - grozi zawaleniem - a do tego mamy mutanta, którego nie udało się nam schwytać, choć widać go na kilku nagraniach z drona. Z tego, co zauważyliśmy, jest podatny na obrażenia fizyczne, ale nadrabia to refleksami, zwinnością i sprytem. — dodał, ukazując kolejne nagranie. — Kolejny minus to trujące opary panujące wewnątrz. Dla nas są toksyczne, dla mutanta najwyraźniej nie, więc wejście wymaga specjalnego kombinezonu z maską tlenową. To wszystko. — oddał głos dowódcy.
— Dziękuję. Przejdźmy do sedna: waszym zadaniem będzie schwytać tego mutanta i obezwładnić go. To wciąż istota ludzka, która może potrzebować pomocy, by odzyskać człowieczeństwo. — powiedział.
— Jednej rzeczy nie powiedziałeś. — przerwał Elias siedzący z założonymi na torsie rękami. — Kto przeprowadzał te eksperymenty i dlaczego nagle zostały przerwane? — dodał, podnosząc wzrok na dowódcę.
— Nie mamy dokładnych informacji. Jak wspomniałem, była to nielegalna działalność działająca na niekorzyść ludzi. — odpowiedział, przybierając poważny ton.
— Rozumiem, ale skoro byli zwiadowcy, to czy nie znaleźli żadnych dokumentów, teczek, zapisków albo laptopów? — dopytał Elias, lekko zirytowany. — Przecież to podstawa podczas zwiadu. — zmarszczył brwi, patrząc na dowódcę. Dowódca i zwiadowca spojrzeli po sobie niepewnie.
— Nie znaleziono żadnych dowodów wskazujących na dyrektora tej organizacji. — odpowiedział zwiadowca i choć próbował brzmieć pewnie, jego załamanie głosu zdradzało, że nie brał pod uwagę takiej możliwości. Brunet uniósł brew z niedowierzaniem, pozostawiając to bez komentarza.
— Wracając: dostaniecie od nas cały sprzęt. Bestia ma być żywa. Wyruszacie w nocy, by jutro rano być na miejscu, więc porządnie się wyśpijcie. Waszym oddziałem pokieruje Myers, Cortes będzie jego wsparciem, dodatkowo na miejscu dołączy do was kilku naszych żołnierzy. — wyjaśnił dowódca. — Jakieś pytania?
— Jeśli bestia jednak umrze, co wtedy? — zapytał brunet, uważnie obserwując mężczyznę.
— Zróbcie wszystko, by nie umarła. — odpowiedział, nerwowo zaciskając pilota od rzutnika. — Ale jeśli jednak zginie... mówi się trudno. — dodał, wahając się z odpowiedzią. — Podsumowując: Wchodzicie do środka, łapiecie bestie i wracacie. Uważajcie tylko na swój wskaźnik tlenu i najważniejsze - nie dajcie się zabić. — dodał, kończąc odprawę.
Gdy tylko opuścił siedzibę Vipers, zatrzymał się przy swoim aucie, wyjął papierosa z paczki, włożył go do ust i odpalił, wciągając dym głęboko do płuc, żeby uśmierzyć głód nikotynowy i jednocześnie trochę ochłonąć.
— Mam wrażenie, że już Cię gdzieś widziałem. — odezwał się nagle niski, spokojny głos. Elias odwrócił wzrok i dostrzegł dobrze zbudowanego mężczyznę stojącego tuż za jego plecami.
— Tylko Ci się wydaje. — odpowiedział, powoli wypuszczając dym z płuc. — Poza tym, pracujemy dla tej samej organizacji. — odwrócił głowę, starając się nie okazać ani odrobiny zainteresowania.
— Graves. Dowódca pierwszego oddziału szturmowego, elita wśród żołnierzy. — powiedział, unosząc lekko kącik ust w półuśmiechu. — Nadal nosisz ten nieśmiertelnik. — skinął głową w stronę wiszącego przy szyi Eliasa wisiorka.
Cortes przez chwilę patrzył na niego, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. Miał mieszane uczucia co do tego. Z jednej strony gniew, że ktoś wciąż zna jego pseudonim, skoro wszyscy, którzy o nim wiedzieli, albo nie żyli, albo byli daleko stąd; z drugiej strony dziwna ulga, że może faktycznie ktoś z tamtej akcji przeżył.
— Pomyliłeś mnie z kimś. — odparł dość chłodno.
— Nie wydurniaj się Graves. — zaśmiał się cicho, lekko klepiąc go w ramię.
Bez wahania chwycił jego rękę, założył dźwignię i przycisnął mężczyznę do boku auta, podciągając jego ramie za plecy na tyle wysoko, żeby od razu wywołać nieprzyjemny ból.
— Słuchaj kurwa, nie znam Cię i nie kojarzę. — syknął prosto do jego ucha, jeszcze mocniej dociskając ramię do pleców. — I radzę Ci spierdalać..
— Stara fabryka... — zaczął spokojnie mężczyzna. — Mieliśmy pozbyć się mafii. Ostatecznie wszyscy wpadli do kwasu, Ty przeżyłeś, bo jesteś Nyxem, Twoja moc Cię ochroniła. Ja miałem to szczęście, że odbiłem się od rantu silosu. Spadłem na ziemię, zdołałem uciec... Victor „Hex” Myers. Trzeci oddział szturmowy. — wyjaśnił szybko, obserwując jego reakcję.
— Hex... skurwysynie... — syknął Elias, zaciskając nerwowo szczękę. — To był Twój pomysł, żeby wejść górą, zamiast posłuchać Ros i przejść dołem. Powinienem Cię teraz za to zabić, ale nie przywróciłoby to nikomu życia. — dodał, puszczając jego rękę.
— Tak, to był głupi pomysł. Przyznaję, ale nikt nie spodziewał się, że ktoś tam będzie. — odpowiedział Hex, masując lekko obolały nadgarstek. — Mam nadzieję, że tym razem niczego nie spieprzę. — westchnął.
— Też mam taką nadzieję, bo inaczej już tutaj nie wrócisz. — powiedział, spoglądając na swojego papierosa, który leżał zdeptany na ziemi. Był jeszcze cały, można było się nim jeszcze dużo napalić, przez co na jego twarzy można było zauważyć lekki smutek. Hex, widząc jego reakcję, cicho się zaśmiał.
— Trzymaj, co by Ci humor poprawić. — wyciągnął paczkę i podał mu papierosa. Elias skorzystał z propozycji, od razu odpalając go zapalniczką. — Poza tym, pomijając fakt, że nadal jesteś w formie do bicia ludzi, szczególnie pod siedzibą Vipers, to jak Ci się układa? Bo wiem, że Twoja żona nie żyje... — zapytał delikatnie.
— Bywało gorzej. — mruknął Elias, opierając się plecami o auto. — Zlecenie za zleceniem, dzień za dniem. — Wzruszył ramionami, jakby to wszystko było rutyną.
— No ale kobiety waliły do ciebie drzwiami i oknami... pewnie kogoś masz. — Hex szturchnął go w ramię, wywołując półuśmiech u bruneta.
— Nie mam nikogo. — odparł krótko. — Poza tym nie mam ochoty się zwierzać, serio. — dodał, spoglądając na mężczyznę.
— No tak, nigdy nie byłeś za bardzo rozmowny. — westchnął Hex. — W takim razie widzimy się w nocy. Wyśpij się, bo transport nie będzie należał do najlżejszych. — odwrócił się i odszedł, pozostawiając po sobie ciszę.
Gdy dopalił papierosa, wsiadł do auta i udał się od razu do Violet, wiedząc, że o tej godzinie zastanie ją w domu. Musiał przekazać jej informację odnośnie zlecenia, żeby później znowu nie groziła mu śmiercią, bo pewnie zniknie na kilka dni bez zasięgu oraz internetu w telefonie.
— Smród Twoich papierosów czuć już na samym wejściu. — usłyszał słowa przyjaciółki, gdy tylko przekroczył próg domu.
— Ciebie również dobrze widzieć. — odpowiedział z lekkim uśmiechem. — Wygląda na to, że nawet do kochanki nie będę mógł pójść, bo od razu wyczujesz jej zapach. — zobaczywszy jej zażenowane spojrzenie, cicho się zaśmiał. — Dobra, dobra, nie rób takiej miny, bo ci zmarszczki wyjdą. — zmierzwił jej włosy i przyciągnął do siebie, składając krótki, czuły pocałunek na jej ustach.
— Ale z Ciebie dupek... — mruknęła, lekko go odpychając. — Co tym razem przeskrobałeś? Rzadko tu wpadasz bez powodu. — spytała, kierują się do kuchni.
— Dostałem ciekawe zlecenie od Vipers. — powiedział wprost, opierając się o blat obok. — Mamy złapać jakąś bestie w starym laboratorium. W nocy wyjeżdżamy. — dodał, przez co ciemnowłosa nagle wypuściła z dłoni nóż, który z hukiem upadł na kafelki.
— I mnie do tego nie wzięli?! — warknęła, patrząc na niego z wyrzutem, jakby miał na to wpływ.
— Serio chciałoby Ci się łazić z karabinem w dłoni? — uniósł lekko brew.
— No... niekoniecznie. — przyznała, podnosząc nóż z podłogi.
— Poza tym, korzystanie tam z mocy nas osłabia. Twoja iluzja mogłaby Cię wykończyć. — dodał, a widząc, jak złość szybko z niej uchodzi, lekko zaśmiał się w duchu.
— Może to i lepiej, że mnie nie wzięli. — mruknęła, wracając do krojenia mięsa.
— Pewnie najpierw byś ich zjebała, a później się zgodziła. — zaśmiał się cicho.
— No a jak... choć tym razem muszę przyznać, że pomyśleli, żeby mnie w to nie wplątać. — westchnęła.
— W każdym razie może mnie nie być kilka dni, więc jak nagle wrócę, to się zdziw. — powiedział, nie spuszczając wzroku z ciemnowłosej.
— Miło, że tym razem postanawiasz mnie o czymś takim poinformować...
— Tak, tak, wiem, w innym przypadku już byś mnie zabiła, pamiętam. — przerwał jej, co spotkało się z lekko wkurzonym spojrzeniem z jej strony.

*** Godzina szósta rano. Czas akcji. ***

Gdy dojechali na miejsce, ich oczom ukazał duży jasny budynek, w większości porośnięty bujną roślinnością oraz miejscami nadgryziony zębem czasu. Od razu chwycili za kombinezony, które ubrali na odzież z kevlaru, na plecy zarzucili butle z tlenem, natomiast na głowę hełm z aparatem oddechowym podpięty do wcześniej wspomnianej butli. Sprawdzili łączność na radiu, poziom tlenu oraz stan amunicji w karabinie, oraz przy pasie, a gdy byli gotowi, włączyli latarki na hełmie oraz kamery nasobne, po czym ostrożnie weszli do środka opuszczonego laboratorium. Cortes szedł obok Myersa, uważnie rozglądając się po wąskich korytarzach.
— Strasznie tutaj cicho.. — odezwał się nagle blondyn, spoglądając krótko w stronę przyjaciela.
— Dziwisz się? Ponoć nie ma tutaj żadnej żywej duszy. — odparł, cicho wzdychając.
— Oprócz naszego celu..
Nagle coś ruszyło się przy suficie pomieszczenia, do którego weszli, lecz gdy skierowali światła w stronę dźwięku, nie dostrzegli niczego, co mogłoby przypominać człowieka. Pozostała część ekipy postanowiła rozejrzeć się po pokoju, lecz i oni niczego nie znaleźli, sygnalizując krótką komendą "Czysto". Zaczęli przemieszczać się dalej, uważnie rozglądając się dookoła, nawet po suficie, bo jak widać, coś lub ktoś tamtędy się przemieszcza. Mijając kolejne dwa podobne pokoje, dotarli do drewnianych drzwi, nad którymi wisiał złoty, porośnięty już mchem, napis "Dyrektor...". Hex ostrożnie chwycił za klamkę, nacisnął ją, lecz drzwi ani drgnęły, dodatkowo były w połowie zablokowane przez cienkie pnącza.
— Odsuń się. — mruknął Cortes, chwilę przyglądając się przeszkodzie.
Gdy mężczyzna odszedł na bok, robiąc brunetowi miejsce, ten cofnął się o krok od drzwi, po czym z całej siły kopnął je nogą, wyrywając je z zawiasów. Pozbycie się pnączy było o wiele łatwiejsze, gdyż do tego użył noża przy pasie, ostatecznie uzyskując dostęp do pokoju dyrektora.
— Rozejrzeć się i osłaniać wejście. — powiedział Myers, kierując część grupy do środka.
Brunet ostrożnie wszedł do pomieszczenia, uważając na wyschniętą roślinność, żeby nie generować dodatkowych dźwięków, choć chwilę wcześniej to on wyważył drzwi z buta... Cóż, zawsze może zwalić winę na jelenia, który zabłądził i z rozpędu uderzył głową w drzwi. Nie widząc zagrożenia, zbliżył się do dębowego biurka, na którym oprócz kurzu i wyschniętych liści, leżało kilka kartek, zniszczony notes oraz pusty kubek. Przyjrzał się papierom, szukając jakichkolwiek informacji na temat miejsca, w którym się znajdują, lecz przez fakt, że wydruk jest sprzed kilkudziesięciu lat, tusz zdążył w większości wyblaknąć.
— Masz coś? — zapytał Hex, podchodząc do mężczyzny.
— Nie. Tusz wyblakł i nawet pod światło nic nie widać. — odpowiedział, odkładając kartkę na biurko. — Ale jest kilka szafek, które można przeszukać. — dodał, wskazując na meble pod ścianą.
— Wiesz, że przeszukiwanie tego zajmie nam godziny, a nawet nie jest to nasz cel. — odparł z lekkim oburzeniem w głosie.
— Dlatego trzeba szukać mądrze. — powiedział, pukając się palcem w głowę.
Podszedł do szafek, po czym przetarł dłonią metalowe tabliczki na szufladach, żeby znaleźć taką, która może zawierać informację. Samo szukanie nie zajęło mu dużo czasu, a gdy znalazł odpowiednią, otworzył ją i wyjął dwie teczki pełne dokumentów, odłożył je na stół i otworzył, podając drugą teczkę Victorowi. Już na samym początku trafili na pierwsze nazwiska...
— Dr Mateo Suárez, bioinżynier i transgenetyk... — zaczął Hex, wczytując się w treść notatki. — To chyba z Twoich stron.. — zerknął na niego, wskazując na nazwisko.
— Możliwe. — mruknął w odpowiedzi, śledząc wzrokiem swój tekst. — Tutaj mamy dr Irina Volkov, specjalistka od farmakologii behawioralnej, testowała nowe psychoaktywne związki na więźniach. — dodał, kończąc cichym westchnięciem. — Popierdoleńcy.
— Najważniejsze strony możemy zabrać ze sobą. W laboratorium to odkażą, przeanalizują.
— Szkoda tylko, że zwiadowcy tego nie znaleźli. — mruknął zirytowany. Nadal nie mógł pogodzić się z tym, że zwiadowcy nawet nie pomyśleli o tym, żeby wejść do biurka dyrektora.
Gdy posiadali już najważniejsze informację, mogli wrócić do wykonywania swojego zadania i choć spędzili w tym pomieszczeniu kilkanaście minut, bestia ani razu się nie pojawiła... albo czekała na odpowiedni moment. Po przekroczeniu progu rozległ się nagły krzyk mężczyzny, którego źródła nie mogli zlokalizować, a gdy ich latarki wędrowały po ścianach oraz suficie, bestia zaatakowała jednego z żołnierzy, który niefortunnie oddalił się od grupy. Źródła świateł od razu skierowały się w jego stronę, a gdy go ujrzeli, przez ich ciała przeszedł zimny dreszcz.
— Zachować spokój. — rozkazał Hex, rozglądając się z Elias dookoła.
Ranny mężczyzna jeszcze żył, lecz ostre pazury bestii przebiły jego kombinezon, strój kevlarowy oraz skórę, niestety zahaczając o wnętrzności.
— Toksyna w powietrzu reaguje na rany otwarte...? — mruknął Victor, spoglądając na rannego.
— Nie wiem. Dostaliśmy tylko informacje, że jest dla nas toksyczna... — odpowiedział, nie tracąc czujności.
Nie musieli długo czekać na uzyskanie dokładnej odpowiedzi, gdyż dosłownie po chwili ranny żołnierz zaczął się wić i wydawać z siebie nieludzkie odgłosy, jakby właśnie coś go opętało. Jego ciało od razu zwiększyło swoją masę, palce przekształciły się w długie pazury, a walka o swoje życie zamieniła się w rządze mordu. Działo się to na tyle szybko, że dostrzegli to w ostatniej chwili, oddając w jego stronę kilka celnych strzałów - od głowy po tors, a że pociski były półpłaszczowe, obrażenia stały się śmiertelne.
— Japierdole, co to było... — odetchnął blondyn, przyglądając się martwemu mutantowi.
— Najwidoczniej odpowiedź na Twoje pytanie, czy toksyna reaguje z ranami otwartymi... — odparł, uspokajając rozkołatane serce, również zerkając w jego stronę. — Lepiej szybko znajdźmy nasz cel i się stąd zmywajmy. — dodał, klepiąc przyjaciela po ramieniu.
Całą grupą przemierzali kolejne korytarze, pokoje, piętra, lecz bez skutku, natrafiając tylko na pustkę i ciszę. Z jednej strony dobrze, że bestia ich zgubiła, gdyż to dało im czas na przeszukanie budynku, lecz z drugiej strony naprawdę chcieli mieć to już za sobą. Bywały gorsze akcje, lecz w żadnej poprzedniej nie było takiego zagrożenia jak toksyna czy pilnowania poziomu tlenu, który, swoją drogą, był już prawie w połowie wskaźnika.
Gdy znajdowali się na najwyższym piętrze budynku, a dokładnie w dużym holu, nagle zostali otoczeni przez istoty podobne do ludzi, poruszające się na czterech kończynach i wydające z siebie dziwne popiskiwania, jakby komunikowały się między sobą. Kilku żołnierzy zaczęło ostrzał, lecz głośny rozkaz przerwania wymusił na nich ściągniecie palca ze spustu...
— Hex, musimy ich rozstrzelać, otaczają nas! — warknął Cortes, celując w stronę zagrożenia.
— Nie! Tam może być nasz cel! — odparł blondyn, obserwując narastającą liczbę istot.
— Ty serio jesteś takich jebnięty...! — krzyknął i nie czekając na jego pozwolenie, wypuścił salwę pocisków w ich stronę, patrząc, jak pada jeden za drugim. Nagle ktoś opuścił jego karabin...
— Działanie wbrew rozkazom jest karalne!
— Doprowadzanie do świadomej śmierci żołnierzy jest tym bardziej karalne, Hex! Robisz kurwa to samo, co wtedy...!
Blondyn odpuścił i wydał rozkaz rozstrzelania, lecz było już na to za późno... Przez zgromadzenie się w jednym miejscu, podłoga pod ich stopami nie wytrzymała nacisku i rozsypała się na kilka większych części, zrzucając ich dwa piętra niżej. Upadli z hukiem na betonową podłogę, która ledwo wytrzymała pod ich ciężarem. Niestety trzech żołnierzy miało dużego pecha, że po drodze zahaczyli o pręty i dosłownie się na nie nadziali, umierając przez wynikające z tego obrażenia. Pozostała część grupy, czyli w sumie trzech żołnierzy oraz Cortes z Myersem, leżeli półprzytomni na podłodze...
— Hex, jesteś skończonym idiotom... — mruknął brunet, podnosząc się do siadu, od razu chwytając za karabin. — I serio już dawno powinienem Cię zabić. — mówił, zbliżając się w stronę przyjaciela. — Zamiast działać, sabotujesz każdą misję. — siadł okrakiem na jego brzuchu i nacisnął bokiem karabinu na jego gardło, mocno dociskając do podłogi. — Samo Vipers powinno Cię zlikwidować...
— Ja tylko.. wykonuje... rozkazy.. — wyszeptał resztkami powietrza.
— Hej.. — usłyszał nagle głos jednego z żołnierzy — Najpierw się stąd wydostańmy, a później się pozabijacie, dobra? — dodał, kładąc dłoń na ramieniu Eliasa.
Brunet szybko przemyślał sprawę i puścił blondyna, wstając od razu na proste nogi. Dopiero teraz odczuł ból kręgosłupa, prawego biodra oraz prawego barku, lecz nie dał tego po sobie poznać, uważnie przyglądając się Victorowi.
— Odbieram Ci status kierującego tą akcją, a jak wrócimy, osobiście Cię zakuje i odprowadzę tam, gdzie powinieneś trafić dawno temu.. — warknął, chwytając wygodniej karabin w dłoni. — Możecie iść? — spytał, zerkając w stronę żołnierzy, którzy krótko przytaknęli. — W takim razie zabezpieczamy jeden pokój i tam czekamy na nasz cel. Najlepiej parter, żeby łatwiej uciec przez okno. — rozkazał, prowadząc oddział w stronę schodów.
Przez uszkodzenie podłóg w budynku, cała jego struktura znacznie się osłabiła, a dało się to wyczuć po, chociażby schodach, po których musieli schodzić pojedynczo, uważnie rozglądając się dookoła, bo samotny cel, to łatwy cel. Gdy byli już kilka metrów od pokoju, w którym chcieli się schować, bestia znowu zaatakowała, tym razem rzucając dwoma żołnierzami o ścianę z taką siłą, że przebili się na wylot do pomieszczenia obok, jednocześnie powodując zawalenie się całego sufitu na pozostałych przy życiu mężczyzn...
W umyśle Eliasa zapadła cisza, jakby właśnie pogodził się ze śmiercią, bo przecież nikt nie może przeżyć zmiażdżenia przez betonowy sufit. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że jednak nadal oddycha i czuje.. Czuje ból całego ciała, który z sekundy na sekundę narastał coraz bardziej, głównie w nogach oraz klatce piersiowej. Oddech miał płytki, nierówny, lecz nadal miał tlen w butli, który cudem przytrzymywał go przy życiu. Powoli otworzył oczy i choć jego latarka migała słabym światłem, widział, że miał cholerne szczęście, gdyż betonowa płyta idealnie oparła się o ścianę, pozostawiając mu pół metra luzu. To samo mógłby stwierdzić Hex, który leżał nieprzytomny obok, mając jedynie zgniecioną lewą nogę. Niestety pozostali nie mieli tyle szczęścia...
— Kurwa mać.. — jęknął obolały, choć ledwo się ruszył.
— Halo! Odbiór! Co się tam stało?! — usłyszał nagle przez radio głos dowódcy.
— Wszyscy.. nie żyją. — odpowiedział lekko ochrypłym głosem. — Kamery.. Sprawdź kamery. — dodał. — Potrzebne wsparcie... — mruknął.
Wtem poczuł, jak niektóre betonowe elementy się poruszają, radio natomiast od razu straciło łączność, pozostawiają w jego głowie głośny szum.
— Ktoś przeżył. Dobrze, dobrze... — usłyszał męski głos. — Odsuńcie to wszystko i go wyciągnijcie. — dodał.
Wtem duży element sufitu nagle się podniósł, a jasne światło latarek od razu oślepiło bruneta, przez co odruchowo skierował dłoń na swoje oczy.
— Zabierzcie go do podziemi. Przyda się nam. — powiedział mężczyzna, wydając rozkaz do swoich ludzi. Musiał być kimś ważnym, skoro bez zawahania się go posłuchali.
— On nigdzie nie idzie... — odezwał się nagle Victor, który od razu otworzył ogień z karabinu, trafiając kilku mundurowych, którzy padli trupem obok bruneta.
Obcy mężczyzna nie zwlekając dłużej, sam oddał strzał w stronę blondyna, który momentalnie zamilkł... Zabił go. Cortes czuł, jak powoli zaczyna się w nim gotować i choć nie powinien używać mocy, Vantar sam zaczął działać... Ostatecznie doprowadzając bruneta do stanu bliskiemu śmierci.

*** Kilka godzin po utracie połączenia z grupą Myers. Siedziba Vipers. ***

Jak się okazało, połączenie z grupą w laboratorium utracili wcześniej, niż myśleli. Osoba, z którą rozmawiał - nie istniała. Wszystko to była iluzja osoby.
Do biura dowódcy Vipers trafia tajemnicza przesyłka, która została dostarczona przez jednego z pracowników oddziału. Sama paczka znajdowała się przed drzwiami budynku i nie wzbudzała żadnych podejrzeń co do swojej zawartości. Wyglądała normalnie - mały karton z etykietą wysyłkową, jak się później okazało, na fikcyjne dane. Pech chciał, że w tym samym czasie dowódca prowadził rozmowę z Violet, która próbowała uzyskać jakiekolwiek informacje na temat misji, w której udział bierze jej przyjaciel.
— Co to jest? — zapytał dowódca, kierując swój wzrok na paczkę.
— Leżało przed głównym wejściem. — odpowiedział pracownik oddziału.
— I postanowiłeś od tak przynieść to tutaj?! A co jeśli to jest bomba? — podniósł głos na mężczyznę, odsuwając się pół metra od paczki.
— Przepuściłem paczkę przez skaner i nie wykryto żadnych niebezpiecznych substancji. Oprócz metalu oraz... — zawahał się, spoglądając w stronę kobiety, a następnie na dowódcę. — Ludzkiej krwi.
Dowódca spojrzał na ciemnowłosą i nie zwlekając, ubrał czarne lateksowe rękawiczki i otworzył przesyłkę, od razu ukazując jej zawartość - dwa nieśmiertelniki oraz wydrukowana karteczka, za którą chwycił od razu.
— "Wasz oddział będzie następny." — przeczytał cicho, po czym odłożył kartkę na bok i wyjął dwa łańcuszki z blaszkami. — Japier... — przerwał, gdy dostrzegł dwa dobrze znane mu nazwiska. Zrobiło mu się słabo, lecz nie mógł tego okazywać. Musiał zachować spokój. — Będziemy Cię potrzebować, Violet. — dodał, spoglądając na kobietę.

*** W tym samym czasie. Kilkadziesiąt metrów poniżej ziemi. ***

Ciemność... cisza... chłód... ciemność... AAAAAAA ZWARIUJE!!!

Obudził się nagle, otworzył szeroko oczy i szarpnął się, jakby chciał się z czegoś uwolnić. Jego mózg myślał znacznie szybciej, analizował wszystko dokładniej, jego serce biło jak oszalałe, oddech był głęboki, szybki. Leżał przypięty do krzesła laboratoryjnego, jego ręce oraz nogi były mocno ściśnięte przez skórzane pasy, nad nim stała duża lampa, która świeciła prosto na jego tors.
— Obiekt Alfa się wybudził. Jego stan jest stabilny. Podwyższone tętno. Temperatura ciała niska. — usłyszał nagle kobiecy głos.
— Gdzie ja jestem?! — spytał ochrypłym głosem, śledząc wzrokiem zbliżającą się do niego kobietę.
— Nadal zachowuje ludzkie cechy. Podać kolejną dawkę testową. — mówiła dalej, ignorując jego pytanie.
Nim zdążył powiedzieć coś więcej, w jego brzuch została wbita strzykawka z długą igłą, od razu wprowadzając w jego ciało nieznaną substancję, co doprowadziło do szybkiej utraty przytomności.

To miała być szybka akcja, kurwa! Nie powinno mnie tu być... Jest mi tak zimno... Przepraszam, że znowu Cię zawiodłem...

Kolejne wybudzenie było takie samo, lecz powoli przestawał myśleć jak człowiek. Wzrokiem przeskanował całe pomieszczenie, a gdy dostrzegł obcą kobietę, z jego gardła wydobyło się ciche warknięcie. Czuł, że coś jest nie tak, że coś się w nim zmienia, lecz zdecydowanie nie był to Vantar.
— Kolejne wybudzenie obiektu Alfa. Parametry bez zmian. Powolny zanik ludzkich cech. — powiedziała, zatrzymując się tuż obok bruneta. — Zmiany w układzie kostnym. Wzrost masy ciała. Obiekt stabilny. Podać kolejną dawkę...

Przepraszam, że znowu Cię zawiodłem... Nie szukaj mnie, nie warto...

Gdy ponownie ujrzał ostre światło lampy, był obserwatorem w swoim własnym ciele. Nie wiedział, ile czasu już tutaj spędził, czy minęły godziny czy dni, a być może nawet tygodnie. Nie odczuwał głodu czy zmęczenia, a jedynie chłód i metaliczny posmak w ustach. Chciał walczyć sam ze sobą, lecz nie potrafił, był na to za słaby...
— Przetransportować obiekt do klatki. Zalecana dalsza obserwacja. — powiedziała kobieta, notując coś w papierach.
Oparcie fotela gwałtownie opadło, ktoś za nim odblokował kółka i ruszył fotelem w stronę metalowych drzwi. Jadąc korytarzem, widział co kilka metrów lampy jarzeniowe, które tylko na chwilę oświetlały mężczyznę w laboratoryjnym uniformie. Sam zdał sobie sprawę, że jest w samych bokserkach, przykryty jedynie kawałkiem szmaty. Ostatecznie dojechali do wcześniej wspomnianej klatki, do której "lekarz" wprowadził fotel z Cortesem, po czym sam opuścił klatkę i odblokował zapięcia na jego kostkach oraz nadgarstkach.
— Nie walcz z nowym genem, szkoda tylko Twojej ludzkiej energii. — odezwał się nagle mężczyzna, przyglądając się brunetowi. — W sumie... I tak niewiele tego człowieka w Tobie zostało. — dodał, kończąc cichym śmiechem.
Elias zerwał się z fotela i rzucił się na metalowe kraty, cicho przy tym warcząc. Obcy mężczyzna odsunął się na krok, zmierzył go wzrokiem i bez słowa wrócił do swoich zajęć. Nadal nie rozumiał, po co ktoś poluje na ludzi i robi z nimi coś takiego, lecz był pewny jednego - stał się obiektem testowym.
Im więcej dostawał dawek tego laboratoryjnego wymysłu, tym bardziej zatracał w sobie człowieczeństwo, przez co nie rejestrował każdego swojego przebudzenia. W jednej chwili był w klatce, za chwilę nagle pojawiał się na piętrze budynku, nie teleportował się, bo nie potrafił, po prostu powoli gasł...

Obiecałem, że wrócę... a teraz nawet nie wiem, kim jestem...

Nagle coś zaczęło się zmieniać, jakby ktoś próbował wybudzić go z głębokiego snu. Gdy odzyskał kontrolę nad swoim wzrokiem, widział żołnierza Vipers nadzianego na jego długie pazury. Widział jego przerażone spojrzenie, błagał o szybką śmierć i takową też dostał, gdy pazury drugiej dłoni odcięły jego głowę od reszty ciała.
— Strzelcie w niego kolejną dawkę! — usłyszał nagle głos mężczyzny, który stał za mundurowymi.
Kojarzył ich wygląd oraz taktykę, już gdzieś ich widział, lecz dokładnie nie pamiętał gdzie. Chcąc wykonać kolejny atak, poczuł kolejne ukłucie w brzuch, a gdy spojrzał w dół, dostrzegł fioletową strzałkę z pomponem, wyglądającą jak środek usypiających dla dzikich zwierząt.. a może właśnie takim zwierzęciem się stał? Z sekundy na sekundę czuł, jak znowu dzieją się jakieś zmiany w jego organizmie.
— Walcz durniu ze sobą! — ponownie usłyszał ten sam głos i zdał sobie sprawę, co się właśnie dzieje.
Gdy ponownie chciał wykonać atak w stronę Vipers, zdołał powstrzymać samego siebie, ostatecznie upadając na betonową podłogę. Długie pazury się schowały, masa mięśniowa zmniejszyła się, a oddech znacznie się wyrównał, nie generując przy tym dzikiego warczenia.
— Zabierzcie go stąd...
Ostatnie słowa mężczyzny słyszał jakby pod wodą, głównie przez fakt, że znowu stracił przytomność. Czy jego życie zawsze było takie... ryzykowne? Owszem. Czy planuje to zmienić? Niekoniecznie.

*** Kilka godzin później. ***

Gdy jego powieki ponownie się uniosły, nie widział już betonowych ścian czy bladego światła jarzeniówek, a raczej skromny pokój z dużym oknem. Jego ciało okryte było ciepłym kocem, pod sobą wyczuł wygodny materac, natomiast on sam był całkiem nagi. W chwili obecnej się tym nie przejmował...
— Trochę Ci się pospało, Cortes. — powiedział mężczyzna, który siedział w fotelu obok niego.
— Gdzie jestem? — zapytał, chcąc choć trochę podnieść się do siadu, lecz jego mięśnie zdecydowanie odmówiły współpracy.
— W moim domu. Nazywam się Mateo Suárez, jestem... a raczej byłem naukowcem w laboratorium, z którego mieliście wyciągnąć pewną chimerę. Twój oddział, bodajże Vipers, mnie znalazł, a ja im pomogłem was znaleźć i wyleczyć... no.. w większym stopniu wyleczyć. — odpowiedział spokojnie, jednocześnie badając bruneta swoimi ciepłymi dłońmi.
— Was? Ktoś jeszcze przeżył? — spojrzał od razu na Suareza.
— Tak. Twój kolega Myers żyje, ma się nawet dobrze, lecz jeszcze do siebie dochodzi.
— Mogliście go tam zostawić na pewną śmierć. — mruknął Elias, lekko krzywiąc się z bólu. — To przez niego zawaliła się pod nami podłoga... — dodał, a czując, że nerwy jeszcze bardziej mu szkodzą, głęboko odetchnął. — Jebać go...
— Wyjaśnicie to sobie później. Teraz odpoczywaj i śpij tyle, ile będziesz potrzebować..

*** Kilka dni później ***

Dopiero po kilku dniach Cortes mógł wrócić do swojego domu, żeby móc wziąć długa kąpiel oraz ubrać się w znacznie wygodniejsze ubrania. Tego też dnia miał wstawić się w siedzibie Vipers, a dokładnie w biurze dowódcy i tak też uczynił. Liczył na to, że będzie sam na sam, lecz gdy zjawił się na miejscu, zauważył Victora siedzącego naprzeciw mężczyzny, który tylko gestem dłoni wskazał na fotel obok.
— Mam siedzieć z mordercą w jednym pokoju? — rzucił, zamykając za sobą drzwi.
— Mamy do wyjaśnienia kilka spraw. — odpowiedział, wyjmując z szuflady dwa łańcuszki. — To dotarło do nas kilka godzin po utracie z wami łączności. Oddaje wam to, bo przecież tego nie potrzebuje.. — dodał, przesuwając nieśmiertelniki po blacie. — Ale do rzeczy. Wyciągnęliśmy nagrania z kamer nasobnych i zauważyliśmy całkowity brak profesjonalizmu ze strony Myersa, przez co śmierć poniosło kilku dobrych żołnierzy. Słusznym krokiem było odebranie mu prowadzenia grupą i gdybym wiedział, że tak to się potoczy, Cortes od początku byłby kierującym. — wyjaśnił, spoglądając na obu mężczyzn. — Zadecydowałem zawiesić Myersa w działaniach na okres sześciu miesięcy, ale jeśli po tym czasie nastąpi podobna sytuacja, niestety, ale zostaniesz wyrzucony z oddziału, całkowicie uniemożliwiając Tobie kontynuowanie zawodu. Rozumiemy się? — dodał, uważnie patrząc na blondyna, który tylko krótko przytaknął.
— Uważam, że za sabotowanie akcji powinien ponieść najwyższą karę. — odparł Cortes, zakładając ręce na torsie. — Ale z drugiej strony nie mój interes. Prędzej czy później karma wróci... — dodał, spoglądając w stronę Hexa, który całkowicie rozumiał jego słowa. Czuł się z tym źle, co się wydarzyło.
— Cortes, Ty natomiast masz trzy miesiące przymusowej regeneracji - żadnych zleceń, akcji, niebezpiecznych manewrów. Przydasz się nam jeszcze, a do tego musisz być w pełni zdrowy. — powiedział dowódca, na co brunet tylko cicho westchnął. — Możecie się rozejść..
— Możemy pogadać? — usłyszał nagle głos Victora, który wyszedł za nim z budynku.
— Nie. — odpowiedział krótko, ignorując jego osobę.
— Elias noo... — jęknął, łapiąc bruneta za ramie, co spotkało się z mocnym prawym prostym z jego strony.
— Zejdź mi z oczu i lepiej, żebyśmy się już nie spotkali... — warknął, pozostawiając Hexa w ciszy, z rozdartą wargą oraz z prawdopodobnie przestawionym nosem.
Jego następnym przystankiem był dom, który znał już bardzo dobrze. Na samą myśl o kobiecie, która tam mieszkała, uśmiechał się pod nosem, lecz gdy zajechał na miejsce, podjazd był pusty, a w środku posiadłości nie było żadnej żywej duszy. Nie chciał do niej dzwonić czy pisać, wolał spotkać się osobiście, więc odłożył to spotkanie na wieczór. Przez resztę dnia odpoczywał w swoim domu...
Gdy za oknem nastała ciemność, a na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy, postanowił skorzystać z okazji, żeby przetestować swoje moce, choć nie powinien tego robić po ledwo kilku dniach od powrotu do zdrowia. Pomimo tego, skupił się na swoim vantarze i już po kilku sekundach szybował w smoczej postaci, przebijając się przez gęste chmury. W taki też sposób zbliżył się do domu Violet, którą miał zamiar odwiedzić, a że widział zapalone światła w salonie, wiedział, że zastanie ją na miejscu. Nie chciał jednak wpadać do niej z pustymi rękoma, więc zapolował na pobliską zwierzynę i chcąc nie chcąc, padło na dorosłego barana, który nie schował się na noc w stodole. Schwytanie ofiary i ukręcenie jej karku było prostsze, niż się mu wydawało, a żeby obiad za bardzo nie wystygł, od razu obrał kierunek na domek przyjaciółki. Wylądował zaraz obok tarasu, uważając, żeby nie strącić mebli skrzydłami, spokojnie rozejrzał się, odruchowo otrzepał się i wrócił do ludzkiej postaci, trzymając na barkach swoją zdobycz i wcale nie była to Violet...
— Ponoć głodny drakonid, to zły drakonid.. — zaczął, gdy na tarasie pojawiła się ciemnowłosa. — Ale spokojnie, zadbałem o kolację dla Ciebie... i no... Dobrze znów Cię widzieć, Vi. — dodał, uważnie obserwując reakcję kobiety.

Violet?

5194 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz