19 października 2025

Od Lucille cd. Minkiego

Zadając swoje pytanie te parę dni temu zupełnie nie chciałam doprowadzić do tej sytuacji, do której doprowadziłam. Ojciec mierzył się ze swoim bratem wzrokiem, a narastające pomiędzy nimi napięcie dało się wręcz wyczuć w postaci drobnych wyładowań w powietrzu. Dziwna sprawa, ale zdaje się zawsze tak wyglądały ich walki na spojrzenia — przesycone magią. Powstrzymałam się przed głębokim westchnięciem, żeby nie prowokować nikogo swoją reakcją. Gdy się kłócili zawsze najlepiej było pozostawić ich samym sobie.
Chyba, że było się moją matką.
— Gorzej, niż z dziećmi — syknęła, stając nagle hardo między mężczyznami, wodząc spojrzeniem między braćmi. — Uspokójcie się, bo nie o wasze utarczki tu chodzi.
Wujek prychnął, pierwszy odwracając wzrok. Wydawał się niespodziewanie potulny. Zmarszczyłam brwi, rzucając pytające spojrzenie stojącemu pod ścianą z założonymi rękami Minhyukowi. Uparcie na mnie nie patrzył. Kolejni dorośli się znaleźli... Ciekawe, co mu zrobili z Minkim.
— Dobrze, nieistotne — prychnął Fred, odwracając się do mnie. Jak na zawołanie targnął mną znowu kaszel. Mężczyzna się skrzywił. — Dla jasności, i tak nie dałbym rady odebrać ci zaklęcia, nawet jakbym chciał.
Zamrugałam zaskoczona. Ach, czyli Minki musiał go oskarżyć o próbę kradzieży... Byłam szczerze zdziwiona, że czuł się w obowiązku z tego tłumaczyć. Nie był tego typu człowiekiem, którego obchodziłaby jego reputacja. Przynajmniej tak zawsze sądziłam.
— To dlaczego nagle uznałeś, że chcesz nam pomóc? — wzrok mojej matki ciskał gromy. Na cholerę Minki ich tu sprowadził...
— Wam? — śmiech maga był pozbawiony wesołości, wręcz przeciwnie, na jego dźwięk po plecach przeszedł mi nieprzyjemny dreszcz. — Co najwyżej jej. Ostatecznie nie zasłużyła na to, co ją spotkało — intensywność spojrzenia, jakie we mnie wbił, sprawiło, że się skuliłam. Zrobił krok w moją stronę, nachylając się w moim kierunku, ściszając głos. Widziałam, jak Minhyuk przy ścianie drgnął. — Ale niech wam będzie, chcę pomóc sobie i pozbyć się tej starej prukwy. Zrobiła się ostatnio zbyt problematyczna.
— To... powodzenia? — chciałam powiedzieć to twardo, ale w połowie głos mi się załamał. Ten człowiek od zawsze mnie przerażał i mimo upływu lat nic się w tym zakresie nie zmieniło. Jeśli chciał, potrafił emanować aurą prawdziwego potwora.
Zaśmiał się cicho, kucając przy kanapie, na której posadził mnie Minki. Odruchowo podkuliłam kolana pod brodę, a on przekrzywił lekko głowę, jakby się zastanawiając. W końcu westchnął.
— Liczyłem na drobną pomoc w zamian za przywrócenie cię do pełni sił — przyznał tonem niepodszytym ni krztyną emocji. Było to aż przerażające... — Widzisz, tak się składa, że trudny z niej zawodnik, ty natomiast chyba zyskałaś coś, co ją nieco osłabiło, to raz... A dwa: cholernie ją wkurzyłaś. Poirytowany przeciwnik jest łatwiejszy do sprowokowania.
— Czym niby ją wkurzyłam? — naprawdę, cała ta rozmowa byłaby zdecydowanie wygodniejsza, gdyby moich rodziców nie było w pomieszczeniu. Oderwałam w końcu wzrok od wuja, żeby zerknąć na resztę osób w pokoju.
Zamarłam. Minhyuk zamarł w połowie ruchu, z kolei moi rodzice też stali nieruchomo, jakby zatrzymani w czasie... Wróciłam spanikowanym wzrokiem do wuja, na co on uśmiechnął się tylko. Nie tknął mnie jednak. Wciąż pozostawał w tej samej pozycji, przykucnięty przede mną.
On naprawdę był potężnym magiem, jeśli potrafił wstrzymać upływ czasu... a nawet jeśli uzyskał ten efekt w inny sposób, to zatrzymanie kitsune naprawdę zasługiwało na podziw.
— Wiesz w ogóle, co dostałaś w zamian za zawarcie z nią umowy?
Pokręciłam przecząco głową. Nie ja podyktowałam warunki dla zaklęcia, z kolei enigmatyczne "użyczę ci swojego wzroku" czy jak to tam szło, naprawdę niewiele mi mówiło.
— Jesteś słabsza, niż myślałem, jeśli nie potrafisz tego wyczuć — nie wiem dlaczego, ale nie odczułam, żeby to była obraza. Stwierdzał fakt, który już tak często słyszałam od Minkiego, że przestał mnie ruszać. Może i byłam słaba, a mimo to wciąż tu byłam, może nieco przetyrana przez wszystko, co mnie ostatnio spotkało, ale wciąż jeszcze żywa... I nawet mimo że  "jeszcze" było kluczowe w tej sytuacji, nadal nie uważałam, że powinnam czuć wobec siebie z tego powodu pogardę. — No nieważne. To... — chciał dotknąć mnie palcem wskazującym w brzuch, tuż nad pępkiem, gdzie znajdował się symbol oka pozostawiony po umowie z wiedźmą, ale nim zdążył, złapałam go za nadgarstek i powstrzymałam. Prychnął — Jaka niedotykalska... To pozwala ci spojrzeć na świat jej oczami. Zobaczyć wstęgi magii wyraźniej niż kiedykolwiek, pleść z nich, wpływać na ludzkie losy. To potężne narzędzie, które można wykorzystać tak w dobry, jak i zupełnie podły sposób.
— I co z tego? — nie podejrzewałam, żebym kiedykolwiek z tego skorzystała. Zbieranie przeze mnie zdolności było przecież w głównej mierze czysto kolekcjonerską sprawą.
— I to z tego... — przeciągnął wypowiadane słowa, wywracając oczami. Widziałam, jak w międzyczasie swojego monologu porusza palcami lewej dłoni, którą położył na swoim kolanie. Czułam wibrującą dookoła niego magię — ...że jest to umiejętność bardzo tej babie potrzebna do tak zgrabnego tworzenia klątw. Tymczasem zaryzykowała, pewna, że nie podołasz... pewnie nie spodziewała się, że pomoże ci dwóch kitsune... i nic nie poszło po jej myśli. Skończyło się tak, że przez to, że to jednak twoje zaklęcie, a nie jej, zrobiło dobrze właśnie tobie. Nie zadziałało tak, jak zawsze, gdy to ty tworzysz treść umowy, podbierając raptem kapkę czyjejś zdolności... swoją drogą jest to dowodem zbytniej twojej naiwności, nawet twój ojciec tak się nie ograniczał... bo źle ubrała to w słowa. Ty wiesz, na co musisz uważać. Ona nie do końca.
Przez cały ten monolog nie mogłam oderwać wzroku od jego dłoni. Musiał to widzieć, a jednak nie przestał tkać zaklęcia.
— Reasumując... Nie pożyczyłaś sobie tej zdolności. Ty ją jej zabrałaś.
Gwałtownie poderwałam głowę, by spojrzeć mu w twarz, szukając w niej błysku rozbawienia, jakiegokolwiek znaku "Hej, żartowałem, ale łatwo cię nabrać" tak jak to było przed AUM. Jednak nie tym razem. Był śmiertelnie poważny.
— N-nie jestem w stanie tego zrobić — zająknęłam się, zaskoczona. Kątem oka zobaczyłam ruch i z kuchni wyłonił się Minki. Spojrzał poirytowany na zamarłe towarzystwo. Fred się tym nie przejął, ani tym, że sekundę później kitsune znalazł się między nami, odgradzając mojego wuja ode mnie. Mężczyzna został lekko tym odepchnięty, zachwiał się, musiał podeprzeć się jedną ręką, by pozostać w przykucu, zamiast wylądować na tyłku.
— Ty nie jesteś — powiedział mężczyzna, zupełnie nie przejmując się pojawieniem mojego przyjaciela. Nie widziałam jego twarzy, jednak byłam pewna, że wypisana jest na niej żądza mordu. Tylko że wuj wyjątkowo naprawdę nic złego nie zrobił. Od dłuższej chwili nie czułam tego palącego uczucia w płucach. Zanim zdążyłam to przemyśleć, złapałam mężczyznę za dłoń i ścisnęłam lekko, miałam nadzieję, uspokajająco. Spojrzał na mnie ponad ramieniem zaskoczony. — Ale zaklęcie i owszem. Zapominasz, że to trochę osobny byt.
— Wszystko w porządku? — spytał mnie Minki, zupełnie ignorując mężczyznę. Skinęłam głową. — O czym on mówi i dlaczego reszta się nie rusza?
— Nie wiem, po cholerę przyprowadziłeś tu mojego brata — ton głosu wuja diametralnie się zmienił, gdy zwracał się do kitsune. Generalny spokój i opanownie zastępowała nieskrywana irytacja. — Musiałem coś zrobić, żeby nas nie słyszał. On jest nienormalny, kto wie, co by mu strzeliło do głowy, gdyby usłyszał to, co musiałem powiedzieć Lu.
— Powiedziała najnormalniejsza osoba w pomieszczeniu — prychnął kitsune. Wciąż ściskał moją dłoń, stojąc do mnie plecami. Zamknęłam oczy, próbując poskładać wszystko, co usłyszałam, w całość.
— Nic nie wiesz o naszej rodzinie — w tonie głosu mężczyzny nie było zbyt wielu emocji. Żadnej kpiny czy wyższości. Powiedział to tak, jak stwierdza się najoczywistsze fakty. Ponownie przeszedł mnie dreszcz. — I trochę przeszkadzasz.
— Pogódź się z tym — fuknął. Ścisnęłam ponownie jego dłoń, bo zaczął się znowu nakręcać. Wzięłam głęboki oddech, delektując się tym, że nie towarzyszył mi przy tym ból. Widać nie tylko zdążył zdjąć klątwę, ale i wyleczyć moje zniszczone płuca.
Wypuściłam powoli powietrze.
— Czego chcesz w zamian? Po prostu powiedz, bez kombinowania — mój głos zadrżał, choć tego nie chciałam. Zamknęłam oczy. Otworzyłam je, gdy Minki puścił moją dłoń. Pochylał się nade mną, przyglądając się uważnie mojej twarzy. Zerknęłam na wuja, czekając na odpowiedź.
— Żebyś pomogła mi ją zabić.

***

Ten pomysł był tak kiepski, że aż brakowało mi słów do wyrażenia tego. Jedyny plus całej tej sytuacji to fakt, że wuj pierwszy raz w życiu zaczął traktować mnie inaczej, niż nic niewartego śmiecia. Nie byłam pewna, czy cieszy mnie to, czy jednak martwi.
Chciał ją zabić, ponieważ zalazła mu za skórę, nic więcej. Nie było w tym żadnych szlachetnych przesłanek, jak można by się spodziewać po każdym innym człowieku. Wyłącznie żądza zemsty za panoszenie się na jego terytorium.
W końcu potwierdziło się to, co cała rodzina podejrzewała — pozbawiony możliwości władania zaklęciem zdecydował się mimo wszystko zarabiać na życie poprzez zawieranie umów z ludźmi. Po otrzymaniu odpowiedniej zapłaty rzucał na ludzi klątwy z równie niesamowitym kunsztem, co stara wiedźma. Tylko że ona robiła to dla czystej frajdy z dręczenia ludzi.
Zabierała mu klientów.
Jakkolwiek raczej niezbyt honorowe przesłanki za tym stały — pomógł mi. Zdążyłam już zapomnieć, jak to jest oddychać bez bólu. Dzięki niemu znów mogłam wrócić do swojej codzienności, pracy na uczelni. Zupełnie zwyczajnie funkcjonować.
Tym razem jednak nie uniknęłam odpowiedzi na wszystkie pytania Minkiego. Wuj przywrócił wszystkich do normalności zaraz po tym, jak się zgodziłam. Minhyuk był wściekły, z resztą podobnie jak mój ojciec, na szczęście obydwoje zdołali się opanować. Wkrótce potem wszyscy rozeszli się do domów. Poza Minkim nikt nie wiedział, do czego się zobowiązałam. Widziałam w jego oczach wymalowaną jak na dłoni wściekłość. Jednak nie próbował mnie powstrzymać. Znowu byłam mu coś dłużna. Znowu prawdopodobnie będę musiała prosić go o pomoc, choć to zupełnie nie jego problem...
— Co to znaczy, że zabrałaś jej zdolność? — spytał, gdy zamknął drzwi za swoim bratem, który wychodził ostatni. Jego głos był przeraźliwie spokojny, wbijał wzrok w drzwi, zamiast odwrócić się do mnie. Jakby coś rozważał.
Objęłam się ramionami, próbując samej sobie dodać odwagi. To tylko Minki. Przecież nikomu nie powie, jeśli go o to poprosisz. Zachowa twoją tajemnicę, tak jak zrobiła to jego mama. Nie jest potworem, który tylko czeka, by zaatakować. Nawet jeśli nie będzie chciał już nigdy na mnie po tym spojrzeć...
Wzięłam głęboki oddech.
— To bardzo stare zaklęcie. Pozwala na zawieranie umów, które uparcie nazywasz paktami, między dwiema osobami. Ale to już wiesz — utkwiłam wzrok w suficie, starając się ubrać w słowa kolejne myśli. — Jest sprawiedliwe. Zapewnia, że obydwie strony wywiążą się z tego, do czego się zobowiązały. Ojciec mówi, że jeśli dobrze się z nim dogada, zaczyna pomagać swojemu właścicielowi w jego części, dodając mu na czas trwania umowy mocy potrzebnej do realizacji zadania... Nie wiem, o co z tym chodzi, bo nigdy tego nie odczułam. Natomiast czego innego jestem pewna — odważyłam się spojrzeć ponownie na przyjaciela. Stał już przodem do mnie, choć dalej po drugiej stronie przedpokoju, uważnie mi się przypatrując. Szybko odwróciłam wzrok. — Daje możliwość poproszenia w zamian za pomoc o co innego, niż pieniądze czy przysługa. Jego użytkownik może zażyczyć sobie odłamka magicznych zdolności istoty, z którą się układa. Może to być cokolwiek. Mój ojciec... On chciał nawet więcej. Niejednej osobie zabrał jej zdolność. Nie skopiował. Równowaga w przyrodzie musi być zachowana, więc jeśli ktoś zyskuje nową zdolność na stałe, kto inny ją traci. Wiesz, wielu w momencie zawierania umowy twierdzi, że zrobi wszystko. Wszystko, by ratować ukochane osoby, zemścić się na największym wrogu. Tylko gdy przychodzi do zapłaty opierają się. Żałują tego, co poświęcili, gdy efekt jednak ich nie zadowala. Mało kto zna siebie na tyle dobrze, by spodziewać się konsekwencji i przyjąć je na swoje barki bez prób wyszarpania czegoś jeszcze dla siebie.
Zaklęcie, jak mówiłam, jest bardzo stare. Mówi się, że jest jak osobny byt, stojący na straży sprawiedliwych układów... Nie sądziłam, że da się je obejść, jak to zrobiła ta wiedźma. Nigdy niczego nikomu nie zabrałam. Wystarczająco widziałam ludzi wściekłych o to, co utracili, próbujących zabić mojego ojca. Moją matkę. Mnie. Żeby to odzyskać. Pożyczam więc na chwilę odłamki ich mocy. Nie wiem, jakie są tego dla nich konsekwencje. Może żadne, bo nikt nigdy się nie skarżył. Wiedźma popełniła błąd i obiecała mi jednak coś więcej. Jeśli to, co mówi mój wuj, jest prawdą, oddała mi swoją bardzo cenną zdolność. Czyli ja mogę jej teraz używać, ona nie. Musiało ją to wyprowadzić z równowagi do tego stopnia, że mnie przeklęła. Widocznie dalej potrafi to robić, może to widzenie tylko jej to ułatwiało, nie było niezbędne? Nie wiem. Nie wiem też, czy pociesza mnie wiedza, dlaczego dalej nie dała mi spokoju. I dlaczego jest tak wściekła na ciebie. Nie chciałam tej zdolności.
Spuściłam wzrok, wbijając go w czubki swoich puchatych kapci. Zrobiłam to. Powiedziałam wszystko. Cisza, która między nami zapadła, była dołująca. Czułam, jak do oczu napływają mi łzy. Mogłam się spodziewać, że tak to się skończy. Gdy dowie się wszystkiego straci zainteresowanie albo po prostu zda sobie sprawę, czym tak w zasadzie się posługuję... Co robię. Jak obrzydliwe to jest. Bo czym był w takiej sytuacji mój argument, po co to w zasadzie robię? Bo takie zaklęcia zawsze znajdą drogę. Gdy kiedyś moja rodzina porzuciła je, ukryła, by nikt go nie znalazł, mimo największych ich starań i tak trafiło na powierzchnię. Odnalazł je ktoś, kto nie powinien, siejąc wieki temu spustoszenie w naszym rodzinnym kraju. Póki używa go ktoś, kto nie wykorzysta go do złych celów, jest bezpiecznie... Jakie to wszystko miało znaczenie? Brzmiało jak kiepskie wymówki nawet dla mnie. W końcu ponad wszystko byłam ciekawa magii, tego, co różne zdolności miały do zaoferowania.
Zacisnęłam dłonie w pięści i, wciąż nie podnosząc wzroku, nie mogąc spojrzeć mu w twarz, mruknęłam, sięgając po swój płaszcz wiszący na wieszaku blisko miejsca, gdzie stałam:
— Ja... powinnam chyba wrócić do siebie... — przełknęłam ciężko ślinę, w gardle zagościła na dobre gorycz, której nie mogłam się pozbyć. Smutek. Żal. To wszystko paliło bólem tak silnym, jak jeszcze niedawno moje płuca. Ostatnie słowa wyrwały mi się, cichsze niż szept. — Pewnie nie chcesz mnie teraz widzieć...

Minki?
2229 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz