Nie miałam pojęcia, kiedy przebywanie z Minkim stało się dla mnie czymś najnormalniejszym na świecie.
Zjedliśmy razem kolację, a ja postanowiłam podziękować mu za pomoc i gościnę tak, jak umiałam najlepiej — piekąc coś dobrego. Zaczynała się jesień, a więc i w końcu sezon na moje ulubione produkty, jeśli chodzi o pieczenie. Dynie, jabłka, gruszki, wszystkie te korzenne przyprawy, w tym cynamon... Jeszcze tego samego wieczoru zarobiłam ciasto drożdżowe z dodatkiem dyni i odstawiłam do wyrośnięcia w lodówce, żebym rano mogła przygotować z niego bułeczki cynamonowe. Zajęło mi to trochę czasu, bo wymagało wcześniej jeszcze upieczenia kupionej dyni, Minki cały proces siedział ze mną w kuchni i przyglądał się temu, co robię. W pewnym momencie chyba uznał, że jednak patrzenie, jak wyrabiam z piętnaście minut ręcznie ciasto drożdżowe, jest strasznie nudne, przytargał więc swojego laptopa wraz z kartą z aparatu i zaczął coś w nim klikać. Pewnie obrabiał zdjęcia do pracy.
Rano wstałam wcześniej, żeby dokończyć, co zaczęłam wieczorem. W międzyczasie jak cynamonki się piekły, przygotowałam dressing z serka philadelphia i syropu klonowego, resztę czasu poświęcając na przygotowanie się do pracy. Kaszel ciągle mnie męczył, ból w klatce piersiowej nie pojawiał się już i nie znikał, tylko pozostawał cały czas, nieubłaganie przypominając o tym, że coś naprawdę było nie tak.
Przełożyłam gotowe bułeczki do pudełka, nie przykrywając go, żeby ich nie zaparzyć, gdy wciąż były ciepłe. Gotowy dressing wsadziłam do lodówki. Wyrwałam kawałek kartki z jednego ze swoich zeszytów i skreśliłam krótką notkę Minkiemu, który dalej nie wstał, żeby zabrał go osobno do pracy i posmarował drożdżówkę tuż przed zjedzeniem.
Sama nie skorzystałam ze swojego wypieku. Było mi niedobrze. Miałam jakieś irracjonalne, złe przeczucie co do mojej dzisiejszej wizyty na uczelni. Próbowałam się uspokoić, bo przecież wiedźma nie mogła pojawić się w placówce edukacyjnej, gdzie znajdowało się w jednym miejscu najwięcej legalnych magów w tym kraju... Nie szło mi to najlepiej.
Swoją drogą ciekawe, czy posługiwała się magią legalnie... Ale jak miałaby legalnie rzucać klątwy? Pokręciłam głową sama do siebie, prowadząc samochód przyjaciela. Tylko z drugiej strony, jeśli działała nielegalnie, jakim cudem nikt jej jeszcze nie złapał... To nie tak, że można sobie łazić po mieście i rzucać zaklęciami czarnomagicznymi na prawo i lewo. Nawet jeśli była wyjątkowo potężna, na pewno w służbach były osoby, które byłyby w stanie i tak ją spacyfikować, a jeśli nie, to w kupie siła... Naprawdę nikt jej jeszcze nie zgłosił?
Westchnęłam ciężko. Gdyby nie zaklęcie, zrobiłabym to sama... Ale z drugiej strony, gdyby nie zaklęcie, prawdopodobnie w ogóle nie miałabym tego problemu.
Ponieważ do Alteiranu nie dało się wjechać samochodem, pozostało mi zaparkowanie samochodu gdzieś kawałek wcześniej. Fartem znalazłam jakieś wolne miejsce na parkingu całkiem niedaleko Mostu Tysiącletniego. Zabrałam torbę ze swoimi rzeczami i ruszyłam prosto w kierunku AUM.
Ciągle miałam wrażenie, że ktoś na mnie patrzy, nie mogłam jednak użyć magii, by się co do tego upewnić. Mogłam mieć równie dobrze paranoję. Ściskając zarzucone na ramię rączki torby z książkami, szłam więc po prostu, wbijając wzrok w przypadkowy punkt przed sobą, żeby na pewno nie prowokować nikogo spojrzeniem. Nie była to wiedźma, to na pewno. Może nie potrafiłam wyczuć jej tak dobrze, jak Minki, ale nie podejrzewałam jej o taką nieroztropność, by atakowała mnie w tłumie ludzi. Ma wiele innych okazji ku temu. Tylko kto...
Przekonałam się zaraz potem, gdy ktoś nagle złapał mnie za rękę i wciągnął za pobliski, wyjątkowo wyrośnięty krzew rododendronu. Krzyknęłam, ale dźwięk ten stłumiony został przez czyjąś rękę zasłaniającą moje usta. Torba zsunęła mi się z ramienia i upadła na ziemię, drugie ramię tego kogoś owinęło się wokół mojej szyi, przyduszając mnie. W gardle znowu wezbrał mi kaszel, jednak ucisk na tchawicę sprawił, że nie mogłam się wykaszleć, zaczęłam się więc dusić.
— Myślisz, że nie wiem, co zrobiłaś, suko? — zupełnie nie kojarzyłam głosu, który wysyczał mi te słowa prosto do ucha. Może kiedyś już go słyszałam, jednak zupełnie nie zapadł mi w pamięć. — Od kiedy to etyczne jest najpierw komuś pomagać, żeby potem dowalić mu jeszcze bardziej?
Nie miałam bladego pojęcia, o czym ten ktoś bredzi, nie mogłam też zobaczyć jego twarzy. Dusiłam się. Czułam napływającą mi do gardła krew, nie mogłam zaczerpnąć tchu. Przed oczami zaczęły pojawiać mi się czarne plamy, zaczęłam drapać paznokciami po rękach mężczyzny, próbując się uwolnić. Nic z tego.
— Odczynisz tę klątwę jeszcze raz — syknął. — Albo cię tu zabiję.
Ani jedno ani drugie, debilu.
Przynajmniej już wiedziałam, z kim mam do czynienia. Jeden ze znaków na moim ciele, z resztą ten otrzymany po dopełnieniu umowy z tym właśnie człowiekiem, zafalował, po czym zniknął z mojej skóry, a ja poczułam, jak moje ciało nagle zaczyna się kurczyć. Ewidentnie zaskoczyło to mężczyznę, bo nie zdołał utrzymać mnie, gdy przybrałam postać sroki, wysunęłam się z jego uścisku. Myślałam, że latanie w tej postaci będzie trudniejsze, ale okazało się całkiem instynktowne. Podfrunęłam i przysiadłam na gałęzi pobliskiego drzewa. Zerknęłam na mężczyznę jednym okiem, bo widzenie ptaka było zdecydowanie odmienne od ludzkiego i tak łatwiej było mi skupić się na tym, co widzę. Patrzył prosto na mnie z nieskrywaną wściekłością. Widziałam, jak z pełną premedytacją sięga po moją torbę, nie spuszczając ze mnie wzroku. No zajebiście. Były tam, na pewno drogie, gdybym miała je odkupować, wypożyczone z biblioteki podręczniki, poza tym klucze do auta Minkiego zostały na ziemi obok razem z moimi ubraniami i amuletem od kitsune. Po nie również mężczyzna sięgnął. Super. Po prostu pięknie. Albo wrócę tam i zostanę być może zabita, albo będę musiała wracać do domu przyjaciela w tej postaci, w dodatku błagając opatrzność, żeby jeszcze nie wyszedł do pracy, bo klucze też były w torbie...
Nagle zza pleców mężczyzny wyłonił się jakiś cień. Spojrzałam zaskoczona w tamtą stronę, na...
Co tu robi wujek Fred?
Pokaźnych rozmiarów mężczyzna złapał przeklętego biznesmana za kołnierz jego katany i rąbnął nim o drzewo, na którym siedziałam. Zamachałam skrzydłami, żeby nie spaść z gałęzi, gdy cała roślina zatrzęsła się od uderzenia. Wbijałam w bójkę pod sobą wzrok, będąc w takim szoku, że potrafiłam zareagować. Po prostu patrzyłam, jak brat mojego ojca spuszcza łomot temu pajacowi, myślącemu, że jest pierdolonym pępkiem świata. Gdy po raz któryś już jego twarz spotkała się z korą drzewa, w końcu odpuścił. Klnąc na nas, uciekł w podskokach.
— Myślałem, że jesteś rozsądniejsza — wujek nie patrzył na mnie, tylko odprowadzał wzrokiem uciekającego faceta. — Używanie zaklęcia w środku parku miejskiego? Wśród tylu ludzi?
Nie odpowiedziałam, bo nie miałam jak. Natomiast nikt mnie nie widział. Nie bez powodu ten psychopata ściągnął mnie tutaj z głównej ścieżki. Chociaż tamten już zniknął, wciąż nie ruszyłam się z mojego miejsca na gałęzi. Mimo, że był członkiem rodziny, nie ufałam mu. Zawsze wszystkie problemy rozwiązywał tak, jak ten — siłą. Nie cackał się, nie prosił, nie groził, po prostu przechodził do czynów. Wiedziałam, że bardzo chciał dostać zaklęcie po moim ojcu. Zawsze to mężczyźni się nim posługiwali, dbali, by nie trafiło w niepowołane ręce. To, że otrzymałam je ja, traktował jako ujma na honorze, nie byłam tylko pewna, czyim...
— Zejdziesz tu w końcu? — gwałtownie przeniósł na mnie wzrok, a ja odruchowo się skuliłam. — Przypilnuję, żeby nikt cię nie zobaczył, jak będziesz wracać do normy.
Niechętnie, bo niechętnie, ale zleciałam z drzewa i wylądowałam kawałek za jego plecami. Upewniłam się, że się nie obróci i że z każdej strony otacza mnie gęsty busz roślinności, po czym cofnęłam zaklęcie. Znak pojawił się znowu na mojej skórze, tylko nieco wyblakły. Zmarszczyłam brwi, patrząc na niego. Myślałam, że będzie jednorazowy.
Ubrałam się szybko, po czym zaczęłam szukać w trawie i opadłych liściach amuletu od Minkiego. Po chwili go znalazłam i z westchnieniem ulgi założyłam na szyję. Przez chwilę zatrzymałam na nim dłoń, zastanawiając się, czy powinnam poprosić kogoś z rodziny Fox o pomoc, ale w końcu puściłam zawieszkę. Teraz to już była rodzinna sprawa, wątpiłam, żeby zrobił mi fizyczną krzywdę.
Miałam już wstać, by stanąć twarzą w twarz z wujkiem, zaczęłam kaszleć. Tak potężnie, że aż zgięłam się wpół. Gdy napad minął, otarłam wierzchem dłoni usta z krwi. Większość wylądowała na trawie przede mną, więc jasna bluza Minkiego, którą miałam na sobie, została oszczędzona.
— Nieźle się załatwiłaś — mówił zupełnie neutralnym tonem, a mimo to czułam bijącą od niego drwinę. Pewnie właśnie sobie myślał, że on sam nigdy by się do takiego stanu nie doprowadził. Pewnie z resztą miał rację.
— Radzę sobie — burknęłam, podnosząc się z kolan. Schyliłam się po swoją torbę i zarzuciłam ją sobie na ramię.
— Okłamujesz samą siebie. Tak jak twój ojciec — prychnął, patrząc nie na mnie, a na krew, która została na ziemi. Skinął w jej stronę głową. — To klątwa.
To nie było pytanie. Odwróciłam wzrok. Poczułam te obrzydliwe macki wstydu zaciskające się na moim umyśle. Powiedział to z niezachwianą pewnością co do tego, że ma rację. Tymczasem ja tyle czasu sama nie mogłam tego na pewno stwierdzić. Może mogłoby mnie nieco tłumaczyć to, że równocześnie się przepaliłam, tylko... Czułam, że mimo to powinnam wiedzieć.
— Nie wiem, w co się wpakowałaś i co odwaliłaś, ale gratulacje. Nie każdy może się pochwalić tym, że został przez kogoś przeklęty.
Cierpka satysfakcja w jego głosie doprowadzała mnie do szału.
— Co ty tu w ogóle robisz? — wypaliłam, próbując wyminąć go i wrócić na główną ścieżkę parku, ale mężczyzna złapał mnie za łokieć i zatrzymał.
— Przechodziłem i zobaczyłem moją ukochaną bratanicę, którą ktoś wciąga w krzaki.
— Nie masz żadnego powodu, żeby odwiedzać Alteiran.
— Skąd wiesz? Może mam? Może uznałem, że z nudów wrócę na uczelnię?
Zbladłam.
— Skończyłeś ją. Masz pozwolenie na korzystanie z magii. Nie wystarczy ci?
— Wystarczy — prychnął, a w jego oczach dostrzegłam ślady rozbawienia. Zmarszczyłam brwi w konsternacji. — Przecież jawnie kłamię, Lucille. Dorośnij, bo jeszcze chwila i ktoś cię zabije, zanim zdążysz.
Naprawdę nienawidziłam tego człowieka.
Wymieniliśmy jeszcze kilka kolejnych, ostrych zdań, raz po raz przerywanych moimi napadami kaszlu. Nazwał mnie idiotką, że w takim stanie przyłażę jak cielę do pracy. Zgromiłam go za to wzrokiem, jednocześnie walcząc o to, by złapać oddech. Wyrwałam łokieć i ruszyłam twardo w kierunku ścieżki i dalej, ku bramie prowadzącej na kampus AUM. Oczywiście polazł za mną.
— Nic nie robisz z tą klątwą, prawda? Czy ty w ogóle dysponujesz jakąś magią poza zaklęciem? — jego lawina pytań robiła się już naprawdę irytująca. Nigdy nie zamieniłam z tym człowiekiem na raz tyle zdań, co dzisiaj. Męczyła mnie już ta rozmowa.
— Co. Cię. To. Obchodzi — wywarczałam, wbijając wzrok przed siebie, żeby dobitnie zademonstrować, że nie chcę na niego patrzeć ani mieć z nim żadnego innego kontaktu. Okej, pomógł mi, ale w zasadzie po co. Mógł mnie tam zostawić. No i co robił w Alteiranie...?
— Ciekawy jestem. Jakim cudem bez magii wykładasz na uczelni — nawet nie ściszył głosu.
W sekundę znalazłam się przed nim. Musiałam unieść głowę, by móc spojrzeć mu w twarz. Spiorunowałam go wzrokiem.
— Po co mówisz to tak głośno? — syknęłam. Wątpiłam, żeby ktoś tutaj to usłyszał, jeszcze trochę do uczelni mieliśmy, jednak studenci... — A co mam zrobić? Nie jestem w stanie sobie z tym poradzić.
Jego spojrzenie wyrażało nieskończone obrzydzenie moją osobą. Już mnie to nie ruszało. Westchnął teatralnie, przeciągając sobie dłonią po twarzy, jakby miał do czynienia z irytującym dzieckiem. Miałam ochotę mu nakopać.
— Tyle siedzisz na tej uczelni, a coś kiepsko idzie ci nauka — podniósł nagle rękę i dotknął palcem wskazującym mojego czoła. Otworzyłam szeroko oczy, zaskoczona. Nagle straciłam ostrość widzenia, poczułam zapach ozonu w powietrzu. W sekundę zrobiło mi się niedobrze, gdy nagle zaczęłam znowu czuć otaczającą mnie magię, jakby ktoś odkręcił zawór i na nowo włączył jej przepływ. Przytłoczyło mnie to. Opadłam na kolana, próbując złapać oddech, co z kolei wywołało kolejny napad kaszlu. Wykaszlana krew splamiła jasny piasek ścieżki. Po chwili uniosłam wzrok na mężczyznę przede mną. Uśmiechał się krzywo, patrząc na mnie z wyraźną drwiną. — Nie ma za co, sikorko.
***
— Odzyskałaś magię — Minki znalazł się przy mnie, gdy tylko przekroczyłam próg jego domu. Podszedł stanowczo za blisko, łapiąc moją twarz w obie dłonie i pochylając się, żeby wyraźnie mi się przyjrzeć. Widziałam, jak jego oczy poruszają się szybko, w panice, jakby szukał śladów jakiś obrażeń.
— Odzyskałam. Puść mnie, proszę — byłam zmęczona. Cholernie zmęczona. Cały dzień męczyły mnie mdłości, przez co nic nie zjadłam. Dodatkowo spotkanie z wujkiem tak mnie rozregulowało emocjonalnie, że nie potrafiłam przez cały dzień na niczym się skupić.
Pomógł mi. Choć nie miał żadnego powodu, by to robić. Dalej nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego to zrobił. Po co w ogóle przyjechał do Vannidoru?
Cholernie się bałam, że cała ta sytuacja ma jakieś drugie dno.
— Jak? Tak długo nic nie ruszało do przodu, i teraz tak nagle, wyszłaś rano, wróciłaś z mocą? — przyjaciel zmarszczył brwi, ale odsunął się ode mnie na krok, pozwalając mi zdjąć buty i płaszcz.
Odruchowo chciałam już powiedzieć "nieważne", jednak w ostatniej chwili się powstrzymałam. Zamknęłam oczy i westchnęłam, zbierając się w sobie. On zasługuje na prawdę, Lucille, pamiętaj o tym.
Opowiedziałam więc pokrótce, co się stało, zanim dotarłam na uczelnię, pomijając szczegóły, takie jak moją zamianę w srokę przy wykorzystaniu zaklęcia. Kiedyś się na pewno dowie, na czym dokładnie polega dawana przez nie moc, jednak na razie...
Nie chciałam, żeby zostawił mnie, jak tylko dowie się o mnie wszystkiego i stanę się dla niego nudna.
— Nie wydajesz się zadowolona z tego spotkania — mężczyzna odprowadzał mnie wzrokiem, gdy szłam na górę odłożyć swoją torbę w pokoju, który mi udostępnił.
— Bo nie jestem.
— Chcesz herbatę?
— Poproszę.
Chwilę później zeszłam na dół. Gorący napar już na mnie czekał. Usiadłam na kanapie koło Minkiego. Upiłam łyk pysznej herbaty i westchnęłam. Błąd. Natychmiast zaczęłam kaszleć. Minki zabrał mi z ręki kubek, żebym nie rozlała jego zawartości.
— Ale dalej kaszlesz — powiedział cicho.
— Bo tylko odblokował moją magię. Powiedział, że klątwy sprawiającej, że moje płuca się rozpadają, nie zdejmie od ręki, bo siedzi zbyt głęboko — wyciągnęłam rękę, żeby odebrać swój kubek od mężczyzny. — Dał mi swój numer. I adres. Powiedział, żebym przyszła, to spróbuje coś pomyśleć.
— To w zasadzie rozwiązuje problem... Dlaczego się nie cieszysz?
— Bo mu nie ufam — przyłożyłam kubek do czoła. Zaczynała boleć mnie głowa. — Wiesz, nigdy nie utrzymywaliśmy kontaktów. Żadnych. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz go spotkałam tak, żeby spędzić razem czas, pogadać... Zwykle wpadał do domu z awanturą i wypadał krótko potem. Dlaczego miałby mi teraz pomóc z czystej ludzkiej dobroci, o którą generalnie go nie podejrzewam? Poza tym — zastukałam paznokciami o kubek — nawet gdyby faktycznie był w stanie zdjąć tę klątwę, co zrobi wiedźma? To ona jest głównym problemem.
— Śmiem twierdzić, że jednak stan twoich płuc jest nieco ważniejszy, jak ci nie minie to jeszcze trochę i nie będziesz miała po co przejmować się wiedźmą, bo się po prostu udusisz — kitsune spojrzał na mnie karcąco. Przewróciłam na to oczami, odkładając kubek na stolik kawowy.
— Tak czy tak nie wiem, czy się zgadzać na to, co proponuje — zgarnęłam ozdobną poduszkę leżącą koło mnie i przytuliłam się do niej. Trudno było mi zebrać myśli z powodu wciąż narastającego bólu głowy. Do tego zaczynało być mi zimno. Zerknęłam kątem oka na rozwalonego obok Minkiego. Wzięłam głęboki wdech, gruntując w sobie, że to dobry pomysł, że go zapytam... — Co o tym myślisz?
Minki?
2466 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz