31 października 2025

Od Lucille — Halloweenowa katastrofa II


Patrzyłam z niedowierzaniem na zawartość torby z zakupami Minkiego. Na wszystkie znajdujące się tam rzeczy, zdające się wręcz krzyczeć “wybieram się na imprezę”. Ewidentnie się nakręcił, a nawet nie wiedział, jaki jest mój warunek. Mógł być przecież równie dobrze ,,prośbą pułapką”, po której usłyszeniu uzna, że nigdy jej nie spełni i jednak cały jego misterny plan spali na panewce. Zastanawiałam się, czy to już czas na zamordowanie go wzrokiem, czy jeszcze się wstrzymać.
Wybrałam drugą opcję, choć powinnam była się jakoś odegrać za tego pluszowego pająka. Doskonale wiedział jak nienawidziłam tych stawonogów. Niech wszystkie spłoną w piekle. Powiedzmy jednak, że miałam dobry dzień.
— Tak? Jakich niby niespodzianek? — fuknęłam, nie mogąc się powstrzymać od strzepania niewidzialnego brudu z tego ramienia, które Minki dotknął pluszowym pająkiem. Widząc obrzydzenie wymalowane w tej chwili na mojej twarzy, mężczyzna znowu podniósł zabawkę i podetknął mi ją pod nos. Oberwał za to z pięści w brzuch, ale chyba niezbyt go mój cios poruszył.
— Co to by była za niespodzianka, gdybym ją zdradził? — powiedział z udawaną powagą, unosząc z dumą brodę.
— Jesteś okropny.
— I kto to mówi?!
Prychnęłam oburzona tą wymierzoną w moją stronę insynuacją, chowając ostatnią rzecz z reklamówki na swoje miejsce. Pustą foliówkę zwinęłam w kulkę i rzuciłam nią, celując w twarz kitsune. Szybkim ruchem ogona, który nagle stał się widoczny, zbił ją bez wysiłku z nadanego kursu, przez co prowizoryczny pocisk nie sięgnął swojego celu. Cmoknęłam niezadowolona.
— Uważaj, bo jeszcze krzywdę komuś zrobisz — mężczyzna przybrał na moment poważny wyraz twarzy i pogroził mi palcem. — A gdyby trafiło mnie to w twarz?!
Zignorowałam ten komentarz.
— Pójdę na tę imprezę, ale po pierwsze, jak to studenci, to nikt ma mnie nie poznać — powiedziałam, odwracając się do mężczyzny plecami — po drugie będzie cię ta przysługa słono kosztować — spojrzałam na niego ponad ramieniem i uśmiechnęłam się promiennie, pewna, że po usłyszeniu mojej ceny odechce mu się kombinowania i po prostu sam pójdzie.
— Jak cię wyszykuję, to nikt cię nie pozna, masz to jak w banku — obiecał mężczyzna, odkładając w końcu tę przeklętą zabawkę. Tylko dlaczego na blat w mojej kuchni… — I  na pewno sprostam twoim oczekiwaniom jeśli chodzi o zapłatę — gdy ponownie na niego spojrzałam, już stojąc w wyjściu z kuchni, zobaczyłam jego pełną ekscytacji minę.
Nie wiem dlaczego, ale widząc ten pełen radości uśmiech rozpromieniający jego oblicze zrezygnowałam z pierwotnego pomysłu i upartego dążenia do tego, by nigdzie dzisiejszego wieczoru nie wychodzić. Poczułam, jak moje policzki oblewa rumieniec. Odwróciłam od niego wzrok, specjalnie doprowadzając do tego, że luźne kosmyki moich włosów częściowo zasłoniły mi twarz. Szlag by to jasny…
— Tak bardzo chciałeś zawrzeć ze mną umowę, to kim jestem, żeby ci odmawiać — burknęłam, nie patrząc na niego. Wyciągnęłam przed siebie rękę, jakby do uściśnięcia z kimś dłoni. — Pójdę z tobą na tę imprezę, a w zamian pożyczysz mi swoją lisią magię i możliwość przybrania lisiej formy dwukrotnie. Pasuje?
Zamiast odpowiedzi poczułam, jak dłoń mężczyzny łączy się z moją w uścisku przypieczętowującym zawarcie umowy. Włoski na karku stanęły mi dęba, gdy poczułam, jak między naszymi złączonymi dłońmi przeskakują lekkie wyładowania magii, a zaraz potem czarna linia popłynęła w górę mojego przedramienia. Wzięłam głęboki oddech, zaskoczona doznaniem, choć tyle razy wcześniej to robiłam… Jednak do tej pory nigdy z kimś mi bliskim.
Przeniosłam wzrok z naszych złączonych dłoni na twarz mężczyzny. Uśmiechał się promiennie, a w jego oczach widziałam psotny błysk. Nagle z niewiadomych przyczyn zaczął boleć mnie brzuch. Szlag by go…
— Ciekawe uczucie — dalej nie puścił mojej dłoni, a gdy spróbowałam cofnąć swoją, zacisnął mocniej palce, zatrzymując mnie w miejscu. Zmarszczyłam brwi w konsternacji, nie wiedząc, dlaczego to zrobił. Nagle druga jego ręka znalazła się na kołnierzu koszuli, którą miałam na sobie. Wsunął za niego palce i pociągnął nieco w dół, przyglądając się mojej szyi. — O, tu jest.
Cofnęłam się gwałtownie, tym razem skutecznie wyszarpując dłoń z jego uścisku, zaskoczona tym nagłym dotykiem, jednocześnie definitywnie opuszczając kuchnię. Odruchowo zerknęłam w wiszące w przedpokoju lustro, żeby zobaczyć miejsce, którego przed chwilą dotknął. Zza kołnierza, w górę mojej szyi, pięła się czarna linia, zdająca się opalizować i lekko falować pod skórą. Westchnęłam ciężko.
— Cóż, dobrze, że i tak zaraz zniknie, bo dość problematyczne miejsce się trafiło — westchnęłam. Po co on tego dotykał…
— Trzeba cię wyszykować! — entuzjazm Minkiego jak zawsze powalał. W sekundę znalazł się na moimi plecami, złapał mnie za ramiona i popchnął przed sobą w kierunku łazienki, chociaż starałam się zapierać piętami, by mu na to nie pozwolić. Niestety śliskie panele nie chciały mi tego mojego wątłego protestu ułatwić. — Szybko, szybko!


— Dobra — Minki odsunął mnie od siebie na długość ramienia i zmierzył spojrzeniem od stóp do głów, oceniając swoją pracę. — Idealnie.
— Pewny jesteś, że to przebranie halloweenowe? — spojrzałam na swoje odbicie w lustrze w łazience. Biała koszula ze stójką, bez rękawów i długa do kostek, czerwona, zwiewna spódnica. Zdecydowanie nie była to definicja “strasznego kostiumu”.
— Musiałem improwizować, tak? — pacnął mnie w rękę, gdy chciałam poprawić kołnierz koszuli, żeby jednak choć trochę bardziej zasłonić znak na skórze po naszej umowie. — To nie takie proste skombinować kostium w kilka godzin, gdy w szafie nie ma się nic.
— Dlaczego to brzmi jakbyś robił mi wyrzuty?
Pokręcił głową, jakby chciał powiedzieć, że nie wierzy w to, co słyszy.
— Idziemy w przyszłym tygodniu na jakieś zakupy — widząc moją skwaszoną minę tyknął mnie palcem w czoło, pochylając się w moją stronę. Spiorunowałam go wzrokiem, starając się odchylić tak, żeby jednak zachować większy dystans między naszymi twarzami. — Nie będziesz mi tu teraz dyskutować!
Nie miałam zamiaru. Byłam już tym wszystkim zmęczona, więc po prostu uznałam, że zgodzę się na wszystko, co kitsune wymyśli. Dla świętego spokoju.
A przynajmniej taki miałam plan, do momentu, gdy nie wyciągnął kosmetyków do makijażu.
— Po co to wyciągasz?
— Pomaluję cię.
— Za przeproszeniem, na chuj? Mówiłeś, że będziemy mieli maski.
— A jak będziesz chciała coś zjeść albo się napić? Będziesz musiała ją zdjąć.
— To ją zdejmę, po co mi makijaż…
— Żeby pozostać w roli!
Nie, jego zdecydowanie nie dało się przegadać, a wszelkie próby były jak zawsze z góry skazane na porażkę...


— Miał mnie nikt nie poznać, a tymczasem wszyscy się na nas gapią — zgarbiłam się odruchowo, za co dostałam od Minkiego potężne klepnięcie w plecy. Od razu znowu się wyprostowałam, mordując go wzrokiem, choć nie byłam pewna, czy mógł to dostrzec zza lisiej maski, którą miałam na twarzy.
— Spokojna twoja rozczochrana, to na mnie patrzą — byłam pewna, że właśnie się wyszczerzył pod swoją maską tym jego pełnym pewności siebie uśmiechem.
Miał na sobie podobny strój do mojego, tylko góra zamiast biała była czarna, luźne spodnie białe, a na siebie miał zarzucone czerwone haori. Swoją lisią maskę podniósł właśnie tak, że było widać jego twarz, a długie, czerwone kolczyki poruszały się płynnie z każdym ruchem głowy, gdy rozglądał się z zaciekawieniem dookoła. Zdawał się czuć w tych okolicznościach jak ryba w wodzie.
W przeciwieństwie do mnie. Stałam przy nim sztywna jak nieboszczyk, wzdrygając się za każdym razem, gdy ktoś przypadkiem otarł się o mnie, gdy nas mijał. Odruchowo złapałam za kraniec haori kitsune, gdy właśnie się odwracał, mówiąc, że pójdzie zanieść do kuchni to, co przynieśliśmy. Zatrzymał się wpół kroku, oglądając na mnie ponad ramieniem z pytającym spojrzeniem.
— Nie zostawiaj mnie, proszę — mruknęłam, wbijając wzrok w podłogę. Nienawidziłam takich imprez. Zbyt łatwo można było zgubić się w tłumie.

1196 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz