Nie spodziewałam się takich tłumów, gdy szłam przez plac Kyrylla, kierując się na parking, gdzie rano, idąc do pracy, zostawiłam samochód. Gdybym wiedziała, wybrałabym inną trasę, co prawda nadrabiając sporo drogi, jednak przynajmniej ominęłoby mnie przedzieranie się przez masę stłoczonych ludzi. Wielu trzymało w rękach drogie lustrzanki i bezlusterkowce, unosząc je ponad głowami rozemocjonowanego motłochu, wszystkie kierując w tę samą stronę. Nie mogłam dostrzec, kto wywołał takie poruszenie, z resztą nie obchodziło mnie to za bardzo. Ostatecznie każda sławna osobowość była wciąż tylko istotą myślącą, jak wszyscy zebrani - jedynie nieco inaczej. O ile zasługiwało to na pewien szacunek, być może nawet podziw, jednak niezdrowa ekscytacja, jak ta reprezentowana przez zgromadzony tłum... Cóż, pozostawała niezdrowa.
Szłam żwawym krokiem, wbijając wzrok w ziemię, chcąc jak najszybciej znaleźć się przy samochodzie, ale jednocześnie nie biegnąc, żeby nie przyciągać niepotrzebnych spojrzeń. Pod warunkiem, że cokolwiek byłoby w stanie odwrócić uwagę tych ludzi od jakiegoś odbywającego się przed nimi przemarszu, jak podejrzewałam, znanej osobistości. Ściskałam kurczowo pasek zawieszonej na ramieniu czarnej, materiałowej torby. Ciążył mi spoczywający w niej aparat wraz z dwoma obiektywami, które zabrałam tylko dlatego, że jedna z pracownic biura zaczęła ostatnio regularnie przyprowadzać do pracy swojego psa. Ważącego może z osiem kilo, mającego chyba ze sto lat kundelka. Przyglądałam się mu przez ostatni tydzień, aż w końcu uznałam, że naprawdę chcę zrobić mu zdjęcia. Teraz moja karta pamięci zawalona była ujęciami z tym małym rudzielcem w roli głównej.
Mijając jedną z donic, wybitnie ekstrawagancką, która od jakiegoś już czasu zdobiła plac, coś przykuło moją uwagę. Przystanęłam, żeby przyjrzeć się jej zawartości. Posadzono w niej oczywiście same skrupulatnie dobrane rośliny, tworzące swoimi idealnymi liśćmi i kwiatami doskonale komponującą się mozaikę kolorów. Ni z tego ni z owego poczułam smutek - zawsze chcemy wszystko kontrolować, nawet w najdrobniejszych aspektach. Tak modelować światem, by pasował do naszych wyobrażeń, spełniał wszystkie oczekiwania, nie poświęcając nawet chwili na próby dostosowania się dla odmiany do natury. Mimo to...
Samotna stokrotka wyrastała spomiędzy tych idealnych kwiatów, jakby śmiejąc się prosto w twarz wszystkim, którzy z taką skrupulatnością projektowali tę donicę. Uśmiechnęłam się nieznacznie. Natychmiast zapragnęłam uwiecznić ten obraz.
Odłożyłam ostrożnie torbę na ziemię, otworzyłam zamek błyskawiczny i wyjęłam swoją lustrzankę. Wybrałam jeden z obiektywów, decydując się na mniejsze zło, bo nie zabrałam ze sobą tego, który kupiłam właśnie do zdjęć makro. Niemniej nie planowałam takich kadrów wychodząc z domu, więc nie miałam o to do siebie pretensji. Przeklikałam kilka parametrów, mając nadzieję, że uda mi się nimi naprawić braki spowodowane nieodpowiednim obiektywem. Światło też nie było szczególnie współpracujące, a raczej nie spodziewałam się po sobie, żebym zabrała się kiedykolwiek za obróbkę tych zdjęć, by poprawić niedociągnięcia. Skończą jako wieczne rawy pobrane na komputer.
Przynajmniej tak myślałam, zanim nie zrobiłam pierwszego zdjęcia. Zerknęłam na podgląd i uniosłam brwi w wyrazie szczerego szoku na to, jak wyszło. Latarnia miejska rzucała jednak mimo, że ciepłe, to w zasadzie dość korzystne światło na zawartość donicy, czego zupełnie się nie spodziewałam. Miękko podkreślała pojedynczy, biały kwiatek. Natychmiast zapragnęłam spróbować uchwycić tę stokrotkę jeszcze raz, pod dosłownie minimalnie innym kątem, a po nim jeszcze kolejne... Jak zawsze nie byłam w stanie poprzestać na jednym ujęciu.
Z tego skupienia i pracy nad uchwyceniem idealnego kąta dla małego, białego kwiatka, wyrwał mnie głos, który ni z tego ni z owego rozległ się w zasadzie tuż za mną. Wzdrygnęłam się zaskoczona, odwracając głowę, by spojrzeć ponad ramieniem na, oczywiście, mężczyznę. Tylko oni uznają za zupełnie normalne i zasadne zagadywać przypadkowe dziewczyny na ulicy, jeszcze zachodząc je jak gdyby nigdy nic od tyłu i pojawiając się stanowczo za blisko. Jakby każda marzyła tylko o tym, by to właśnie ten gentelman zamienił z nimi słowo albo dwa, jak przyjazne labradory żebrzące o uwagę.
Ciekawe, czy jak udam uprzejmą obojętność, to szybko sobie pójdzie...
— Jest to bardzo ładna kompozycja kwiatowa — odwróciłam wzrok z powrotem na obiekt mojej fascynacji, natychmiast zapominając szczegóły twarzy, którą dopiero co zobaczyłam. Nie miała większego znaczenia, kolejna w nieskończonym tłumie ludzi mijanych w życiu. Na pewno nie będzie wiedział, co odpowiedzieć, i sobie pójdzie...
— Zdaje się, że z tak bliska nie jesteś w stanie uchwycić całości — jego głos brzmiał w moich uszach jak brzęczenie uciążliwej muchy, która wpadła do pokoju i nie potrafi sama się z niego wydostać. Czułam na plecach jego wzrok, poza tym biła od niego wyraźna woń palonego suszu i coś jeszcze, jednak mój nos, zaatakowany tą główną wonią, na chwilę chyba przestał działać, jak powinien. Żeby tak bezrefleksyjnie palić to w miejscu pełnym ludzi... — Poza tym zaraz obok przechodzi Czechov, stąd te tłumy... Nie dla niego przyszłaś tu z aparatem?
Zmarszczyłam brwi w konsternacji, nie mając bladego pojęcia, o czym on mówi, gdy nagle zobaczyłam ruch kątem oka. Mężczyzna o kręconych włosach przykucnął koło mnie, w palcach jednej dłoni trzymając dziarsko źródło tego okropnie intensywnego zapachu. Patrzył na mnie uważnie, choć na ustach wciąż tkwił, jakby idealnie wyważony, uśmiech. Nie wiedząc za bardzo, co odpowiedzieć, bo na pewno nie zamierzałam ciągnąć tej wymiany zdań, przybrałam po prostu przepraszający wyraz twarzy. Nie mam pojęcia, o kim mówisz.
Uznałam to szybkie zerknięcie na niego za wystarczające zaangażowanie z mojej strony, dlatego natychmiast wróciłam do grzebania w aparacie. Włączyłam podgląd, żeby sprawdzić, czy któraś z wykonanych fotografii jest dostatecznie satysfakcjonująca, by jednak ją wywołać i umieścić na korkowej tablicy w moim domu. Ciągle czułam na sobie niechciany wzrok mężczyzny, więc szybko darowałam sobie dalsze sterczenie w tym miejscu. Odczepiłam obiektyw od aparatu, po czym zaczęłam ostrożnie pakować sprzęt z powrotem do torby. Facet dalej sobie nie poszedł, więc, w duchu przeklinając go za to, że znowu musiałam się odezwać, co by nie wyjść na nieuprzejmą, powiedziałam cicho, wstając:
— Bardzo przepraszam, będę już iść, do widzenia — i odwróciłam się na pięcie, wbijając wzrok w kamienne płyty chodnika, byle by nie złapać z nikim kontaktu wzrokowego.
Nesim?
957 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz