1 listopada 2025

Od Aleistera — Halloweenowy Sabat II

Ciężkie, hebanowe stoły były ułożone wokół strzelającego ogniska na kształt półksiężyca. Każdy miał wyznaczone miejsce - tak jakoś się złożyło, że Sahib wraz z Aleisterem zostali usadzeni pomiędzy Scalą a Vincentem - którego nikt nie śmiał zmieniać. Czy stała za tym organizacja, czy raczej małostkowa chęć podkreślenia swojego rodzaju hierarchii w świecie czarowników? Kto to wiedział. Nikt nie pytał, ale za to każdy bezsłownie akceptował.
Chociaż, Aleister musiał przyznać, Sahibowi nie przyszło to od razu z taką łatwością jak się spodziewał. Bowiem nawet jeśli przed przyjściem na sabat tłumaczył mu subtelne różnice w kwestii tego, na czym polega ten odłam magicznego półświatka, styczność z nim w najczystszej formie przynajmniej wywołała u czarodzieja tymczasowe zmieszanie (jak nie konsternację).
Widział jak zareagował, kiedy Vincent, dawny uczeń Crowley’a, z którym łączyła go znajomość, mówiąc delikatnie, specyficzna, podszedł do nich bez większego zawahania i objął Aleistera czule, rękę chcąc położyć na policzku. Pojęcie “monogamia” nie występuje za często w słownikach czarowników, o tym Aleister napomknął już podczas innego spotkania z jego “pobratymcami”. Ale w momencie gdy stanęli twarzą w twarz z faktami? Widok szoku i ledwo co ukrywanego oburzenia ścisnął mężczyznę za serce. Vincenta, oczywiście, odsunął. Dosadnie, stanowczo. Nie pozostawiając żadnych złudzeń co do aktualnej natury ich relacji.
Jego własne słowa nadal drżały mu na ustach. Tylko Sahib. Tylko jeden, jedyny. Nikt więcej.
I dlatego, gdy już siedzieli na swoich miejscach, trzymał na kolanie ich splecione dłonie. Kciukiem ocierał knykcie Sahiba w geście czułym, nawet w pewnym stopniu przepraszającym. Chciał pokazać, że jego czyny pokrywają się z jego przekonaniami, a sam Sahib jest na szczycie jego priorytetów. A każdy, kto zechce zbliżyć się do niego za bardzo czekają przykre konsekwencje. Na samą myśl o tej możliwości lekko ścisnął palce partnera.
— Przepraszam — szybko powiedział z cichym westchnieniem. Ale rudzielec pokręcił głową, z cieniem uśmiechu na własnych wargach. Następnie wziął w palce wolnej ręki kielich bliżej nieokreślonego trunku, który ustawiono przed każdym dorosłym uczestnikiem sabatu. Zakręcił nadgarstkiem, a ciemna zawartość zalśniła w świetle ogniska.
— Wiesz, że nie musisz się ze mną tak cackać, prawda? A z resztą, lubię, kiedy jesteś taki trochę zaborczy, taki podkreślający…
Aleister przechylił lekko głowę na bok, skupiając swoją uwagę w pełni na partnerze. Spojrzał w te jego psotliwe (a teraz - nadwyraz wyrozumiałe) oczy. Sahib na to zaśmiał się cicho.
— Hmm? Co takie oczy robisz? Prawdę mówię.
— W to nie wątpię, ukochany — Crowley odpowiedział — Bardziej zastanawia mnie ta druga część. Zaborczy? Naprawdę?
Sahib wzruszył ramionami z nieco teraz bardziej niewinnie-udawanym uśmieszkiem.
— A naprawdę. Czuję wtedy, że mam na sobie całą Twoją uwagę. A to już wiesz, że to mój narkotyk… Co robisz? — Mężczyzna zerknął na czarownika gdy ten przysłonił mu kielich dłonią. Aleister odpowiedział po chwili krótkiego namysłu jakie to słowa dobrać pomimo własnego, ledwo co ukrywanego, speszonego wyrazu twarzy tak dosłownym określeniem.
— To wywar z bielunia, do rytuału — wyjaśnił ostrożnie — Jeśli nie chcesz brać udziału, mogę poprosić o zwykłe wino dla Ciebie. Nie będę Cię zmuszać do naszych obchodów.
Sahib zawahał się. Spojrzał na napar, a nawet na jasne, cukrowe płatki, które pływały na jego powierzchni pośród wirującego jadalnego brokatu. Widać było, że zastanawia się. Podejmuje decyzję. Potem - wzdycha i rozsiada się na krześle, zerka na Scalę. Ta zanurzyła już wargi w ciemnym szkarłacie. Jeszcze raz zakręcił nadgarstkiem.
— Ten rytuał. Na czym polega? — spytał z cieniem zainteresowania w głosie. Crowley, jak zawsze, chętnie rozjaśnił partnerowi wszelkie wątpliwości.
— To nasz sposób na umocnienie zarówno naszego połączenia z magią, a także na utrzymanie bariery między światem żywych a duchowym. Zazwyczaj jest to mniej eleganckie, bardziej skupione na treści niż formie, jednak cel pozostaje ten sam. Kiedyś na Łysej Górze wszyscy podawaliśmy sobie fajkę zamiast picia z kielichów, jednak co wymiar to obyczaj, na to wygląda.
Sahib ponownie pokiwał głową, coś wymruczał. Ostatecznie obrócił się do Aleistera z pewnym siebie wyrazem twarzy.
— Chcę spróbować. Więcej mocy jeszcze nikomu nie zaszkodziło — zażartował, ale na widok uniesionych brwi Crowley’a, dodał już nieco poważniej — Nie żartuję, żeby nie było. Wiem, że czasem mówię rzeczy, które możesz uważać, że są nieprzemyślane czy coś.
Aleister wyczuł tę nutę goryczy, a może i nawet umniejszenia samemu sobie. Dlatego jego wzrok złagodniał. Pokręcił nawet lekko głową jakby chciał oburzyć się na opinię partnera na jego własny poczet.
— Nie uważam tak — odpowiedział ostrożnie, z czułością w głosie — Nawet tak nie myśl, że jesteś w moich oczach nie wiem, niepoważny.
Sahib uśmiechnął się cieplej. Skinął głową, przytaknął. Chyba tymczasowo przyjął do wiadomości, że Aleister rzeczywiście widział w nim kogoś więcej niż nieudolnego czarodzieja, a może i partnera. Cóż, to była rzecz, z którą walczył od dawna. To poczucie bycia gorszym, coś, co zjadało go od środka... Z zamyślenia wyrwał go ponownie dotyk, tym razem na swoim podbródku. Crowley bowiem ujął go w palce, a następnie pochylił się by pocałować Keyana w delikatne wargi. Zamruczał cicho.
— Pij więc. Zaraz zacznie się rytuał.

•─────⋅☾ ☽⋅─────•

Płomienie przeskakiwały po drwach w stożkowatym ognisku jak pioruny na burzowych chmurach. Poprzeplatane błękitami, różami, zielenią czy purpurą - wypełniały się magią. Magią płynącą z wyciągniętych dłoni czarowników, którzy otaczali ogień jako centralny punkt rytualnej polany. Crowley, który otrzymał miejsce na samym szczycie migoczącego pentagramu, ze skupieniem snuł zaklęcie, z opuszków palców wypuszczając nitki energii, które łączyły się w jeden strumień pomiędzy płomiennymi językami. Drugą ręką trzymał w pasie Sahiba. Ten bowiem poruszał się lekko w rytm muzyki, czując, jak szumi mu w głowie od wywaru. Powoli dawał się objąć mocy, która rozlewała się wokół jak nieustępliwa, acz - przyjemna mgła.
— Ut dico, potentia fluat. Formari et formam capere sinatur... — Aleister powiedział, a pozostała piątka głównych czarowników podążyła za nim. Kciukiem zatoczył kręgi na biodrze Sahiba, wywołując u niego zadowolony pomruk.
Magia wystrzeliła w powietrze. Skwiercząca i ciężka. Gotowa do formowania.
— Scutum infrangibile forma et vim nobis da ut nos ab hostibus defendamus. — Crowley zacisnął dłoń w pięść, a energia rozlała się nad polaną jak ochronna powłoka. Drobinki energii opadły na ich ciała, na co Keyan otworzył oczy. Odchylił się tak, co by leżeć na wpół na Aleisterze, a jego wyraz twarzy przemienił się w oczarowanie. Widział bowiem teraz jak nowe, silne, pierwotne zaklęcie nabiera kształtu i łączy się w jedno z siecią ochronnych czarów, które wyczuł już wcześniej. Poczuł, jak nicie mocy wnikają w jego żywe komórki, symbiozują się z jego własną mocą, jaka płynęła mu w żyłach. To było jak nagłe otworzenie się na byt większy niż ktokolwiek z zebranych na tej leśnej polanie. Było jak stanie się częścią czegoś, na co do tego momentu był ślepy. A wszystko w objęciach partnera, na jego piersi, która poruszała się szybciej niż wcześniej.
Da nobis potestatem creandi et delendi. Ita dictum est, ita factum est... — Ostatnie słowa zaklęcia wyszeptali już razem. Zupełnie jakby stali się jednym umysłem, jednym ciałem. Nawet jeśli tylko na chwilę.
Sahib napotkał oczy Aleistera. Lśniące, pełne ekscytacji i ... być może czegoś więcej. Czuli siebie nawzajem. Zarówno w nich samych, jak i przez własne, fizyczne zmysły, nawet jeśli w tej chwili te zdawały się być okrutnie ograniczone.
Keyan odetchnął głęboko, drżąco. Nawet o tym nie pomyślał, a już jego ramiona objęły Crowley'a za szyję. Już wyciągnął brodę wyżej, wychodząc na przeciw twarzy Aleistera. Ten ledwo co powstrzymał jęk gdy złączyli się w jedno. Przesunął obydwie dłonie niżej, na biodra Sahiba. Z głodem objął go, zakrzywionymi palcami przeciągając po materiale. Marszcząc go, chcąc na czymś się zawiesić. Byleby nie na myśli o delikatnej, ciepłej skórze, kryjącej się tuż za tą cienką granicą.
Każdy ruch wywoływał iskry, jakie umacniały jedynie tworzącą się barierę. Ale, zdawało się, że nie było to dla nich ważne. Nie gdy mieli siebie w objęciach, tak blisko. Sahib przeciągnął paznokciami po karku Aleistera, potem pozwolił nogą ugiąć się, gdy ręka partnera zacisnęła się w ten przyjemnie bolesny sposób na jego udzie. Jednak, nie upadł. Crowley podążył za nim, klęknął na ściółce. Przesunął usta na kark ukochanego, aby tam zassać się na skórze. Fala podniecenia przeszła przez plecy ich dwójki. Ich nerwy, ciała. Wszystko jednością.
— Jesteś mój. Tylko mój — Aleister na wpół wymruczał, na wpół wywarczał do podłużnego ucha — Mój Keyan. Mój Sahib...
— Niczyj inny — dodał pomiędzy oddechami czarodziej. Drugi mężczyzna pokiwał głową z zadowoleniem. Jego palce przesunęły się głębiej. Plecy Sahiba wygięły się w łuk, on sam otarł się o rozgrzane ciało Crowley'a. Nie musiał nic mówić, wystarczyło, że naparł sobą w dłonie ukochanego. Oferował się. Wypełniał ich małą przestrzeń, unosząc się coraz wyżej z każdą chwilą.
Więc czarownik objął go drugą ręką mocniej. Wyszeptał ciche zaklęcie, a ciemna magia otoczyła ich dwójkę, przenosząc ich splecione ciała na podłogę pokrytą szkarłatnym dywanem biblioteki. Gdzieś w Nicości. Gdzieś Pomiędzy Światami. Gdzieś, gdzie mogą spędzić ich własne Halloween.

Koniec.

1420 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz