27 listopada 2025

Od Aliny do Waltera

Czasami jedno spotkanie, jedno wydarzenie sprawia, że cały dotychczas znany świat drży w posadach”.

sygn. akt III Nsm 456/10

Szczegółowe badania porównawcze: materiał tkankowy A (próbka ante mortem) oraz włókna B pobrane z lokalizacji GWZ.38.4.34, wykazują kompletną niezgodność genetyczną oraz niezgodność klasyfikacji gatunkowej. Badania wykazały ponadto, że stopień degradacji biologicznej próbek A jest wyższy niż oczekiwany dla żywego organizmu, co pozwala zaklasyfikować przypadek ten jako anomalia...

________________________________________________

To miał być dzień wypełniony myciem wszystkich dwudziestu okien w wielkim domu, pieczeniem ostatniego w sezonie ciasta dyniowego oraz pakowaniem się na krótki city break.
Jak zwykle zaczęło się od porannej pobudki. A dokładnie od budzika, który z pełną mocą dzwonka przypominał o swojej obecności. Zerknęła na wyświetlacz telefonu i odkryła, że to jeszcze nie budzik dzwonił. Główny komendant policji w Deiranie dzwonił do niej bardzo rzadko i chociaż nie był jej przełożonym, a konsekwencje zignorowania tego połączenia nie miały do niej zastosowań, z westchnięciem wcisnęła zieloną słuchawkę. Cholerne poczucie obowiązku.
– Starson przy telefonie – jej głos nawet odrobinę nie wskazywał na to, że dopiero otworzyła oczy. 
– Doktor Starson, tu komendant Roger Roth. Przepraszam, że wyrywam panią z urlopu, ale mam sytuację, której nie chcę oddać w ręce przypadkowych ludzi. Chodzi o prawdę. I życie.
– Pan wie, że życie to nie moja działka. Co z prokuratorem?
– Prokurator chce tam panią, zanim w ogóle otworzymy ten cyrk oficjalnie. Dlatego to ja dzwonię.
Wiedziała, że to jedyna droga do tego, by media nie rozdmuchały tego za pięć minut. Gdyby zadzwonił do niej prokurator, wszystko poszłoby oficjalną drogą, a Deiran obiegłaby wiadomość, że władze wyciągnęły swoje najcięższe działa do tej sprawy... czyli między innymi właśnie ją. Szybko wspięła się na wyższe szczeble kariery i zyskała szacunek w branży, ponieważ zawsze opisywała fakty, nie domysły – co zdecydowanie ułatwiał jej fakt, że mogła te fakty realnie zobaczyć dzięki swojej mocy. O czym nie wiedział nikt. 
– Proszę wysłać mi adres sms-em. Będę najszybciej, jak mogę.
Rozłączył się pierwszy. Usiadła powoli na łóżku i wzięła głęboki wdech, będący jedyną namiastką zadbania o swój poranek na jaki mogła sobie pozwolić. Poruszała głową na boki, a zastane ciało budziło się powoli i wyraziło swoje niezadowolenie głośnym trzaskaniem. Wstała i przemknęła szybko ze spuszczoną głową do przylegającej do sypialni łazienki, ale i tak uchwyciła kątem oka swoje odbicie w lustrze znajdującym się na drzwiach – atramentowa plama na prawym udzie nadal była tam, gdzie wczoraj i groźnie łypała na nią niczym demon, który tylko czeka na sposobność pożarcia ją w całości. I po części tak było. Odkąd plama się pojawiła, Alina unikała luster, jakby powiedzenie "co z oczu, to z serca" miało tu jakiekolwiek zastosowanie.
Wyszła z domu szczelnie opatulona wełnianym płaszczem, a także niepasującymi do siebie szalikiem i czapką. Gdy spojrzała w dół, spostrzegła, że skarpetki też ma nie do pary. Nagłe wyrwanie ze snu miało swoje skutki, ale zdecydowanie już się otrząsnęła. Ruszyła na przystanek autobusowy. Mając nadzieję, że niczego nie zapomniała. 

*

Wschodnia dzielnica, w której mieściły się m.in. doki, zawsze była najgorzej znanym przez nią terenem. Na szczęście pojazd zatrzymał się po przeciwnej stronie ulicy względem adresu podanego przez Rotha. Mając w głębokim poważaniu przepisy prawa drogowego, przebiegła truchtem przez ulicę i zniknęła w alejce między kamienicami. Uliczka nie była ślepa, a prowadziła do rozległego placu otoczonego opuszczonymi budynkami. Mimo że miejsce to było niepozorne i raczej opuszczone, to jednak przed jaskrawożółtą taśmą policyjną zebrała się słuszna grupka gapiów. Gdy skończyła lawirować między nimi, uniosła jedną ręką taśmę z zamiarem przejścia pod nią.
– Stać! – zagrzmiało stanowczym tonem. – To teren zamknięty.
– Dzień dobry, wiem. Jestem dr Starson, patolog z Sądu. Wezwana do sprawy.
Drogę zagrodził jej wysoki i barczysty mężczyzna, którego gdzieś już chyba widziała 
Zdecydowanie ciężko było go zapomnieć. Sama nie była niska, ale ten gość musiał mieć ponad dwa metry! Obcisła koszulka widoczna spod rozpiętej kurtki wyglądała, jakby miała zaraz pęknąć w szwach od wydatnych mięśni. Na głowie miał czapkę, spod której wystawały ciemne kosmyki. To musiał być...
– Walter Mercer, Inspektor Wydziału do Walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw. Poproszę dokument potwierdzający pani tożsamość.
Bursztynowe oczy podobne do jej własnych przewiercały ją, podczas gdy szukała w kieszeniach przydużego płaszcza swojej legitymacji służbowej. Zamarła, gdy uświadomiła sobie, że nie ma jej przy sobie – została w innej kurtce. Cholerny koniec jesieni i wahania pogody. Przyłożyć się do tej wtopy mogło także przyzwyczajenie, że to jej twarz jest legitymacją. Westchnęła głośno i z rezygnacją.
– Proszę poczekać, ja tylko... – zaczęła, ale uciszył ją podniesieniem ręki.
– W porządku. Nie będziemy tracić czasu, zapraszam. – Podniósł dla niej taśmę.
Z dozą podejrzliwości zrobiła krok do przodu. Jeszcze przed chwilą chciał ją wylegitymować, a teraz tak po prostu ją wpuszcza...czy ten gość ma dwubiegunówkę? 
Podczas krótkiego spaceru do miejsca zdarzenia streścił jej, co się wydarzyło: napastnik ugodził poszkodowanego nieznanym rodzajem magii i zbiegł z miejsca zdarzenia, nie pozostawiając żadnych śladów możliwych do odczytania przez tutejszą policję. 
– Próbujemy od kilkunastu minut porozumieć się z poszkodowanym, ale jego aparat mowy...
– Chwila – przerwała mu. – Poszkodowany żyje?
Mercer jedynie zmarszczył brwi, zapewne pomstując w myślach na niekompetentnych przełożonych, ale nie odpowiedział – było to zbędne, ponieważ byli już na miejscu. Mężczyzna o trudnym do określenia wieku, rasie i... w zasadzie wszystko tu było trudne do określenia, bo ów mężczyzna bardziej przypominał kupkę zmielonego mięsa niż istotę. Otaczający go policjanci mieli na twarzach maski lub zatykali nosy, ale dr Starson odór rozkładającego się ciała nie przeszkadzał, czuła go na co dzień. Niesamowite było to, że nadal żył. 
– Podejrzewamy, że sprawca nadal gdzieś tu jest. Liczymy na pani pomoc w znalezieniu go.
Wątpiła, czy znajdzie coś, co policjanci przeoczyli – nie potrafiła wyczarować czegoś z niczego, bo marna z niej czarownica. Wiedziałaby wszystko, gdyby delikwent nie żył... i co miała mu powiedzieć? Żeby umierał szybciej?
– Nie próbujecie go ratować? – zapytała cicho, jakby głośne dźwięki miały pogorszyć całą sytuację. 
– Bez szans, pogotowie już tu było. Mają wrócić, gdy wykituje. – odpowiedział jej któryś z funkcjonariuszy. Kątek oka zauważyła, że inspektor Mercer posyła podwładnemu surowe spojrzenie.
Pożyczyła od kolegów policjantów rękawiczki, probówki i wzięła się do roboty. Zawsze delikatnie i wprawnie obchodziła się z ciałami, tym razem jednak ręka jej nieznacznie drżała przy pobieraniu próbek. Nieczęsto miała styczność z żywymi klientami. Słabnący oddech biedaka łaskotał ją po policzku. Zaczęła od dłoni: wzięła maleńki, sterylny wacik, nasączyła go roztworem i delikatnie, milimetr po milimetrze, pobrała próbkę spod paznokci ofiary, starając się nie wywołać ruchu, który mógłby pogorszyć jego stan; następnie, używając przygotowanej probówki, ostrożnie pobrała maleńką ilość krwi; wreszcie wprawne oko dostrzegło na postrzępionym ramieniu dziwne włókno i to także trafiło do sterylnego pojemnika. Chciała wziąć wymaz z jamy ustnej, która ostała się już tylko w części... i zamarła z ręką w połowie drogi, gdy ledwo żywe oczy spojrzały prosto na nią. Miały w sobie dużo bólu i niezrozumienia. 
Usłyszała chrząknięcie tuż obok siebie, a potem łagodny głos, który przywołał ją do rzeczywistości.
– Dr Starson? – Walter Mercer pojawił się w zasięgu jej wzroku.
– Już kończę – kiwnęła mu dyskretnie z wdzięcznością głową i wzięła się do dalszej pracy.



[Inspektorze Mercer? C:]

1150 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz