19 listopada 2025

Od Apolonie cd. Ruby

    Przyłożona do ust dłoń zabarwiła się po raz kolejny na czerwono, niezbyt zwracałam jednak na to uwagę, miałam bardziej niecierpiące zwłoki sprawy na głowie. Ta dwójka wystarczająco dała mi się we znaki, poleciało kilkadziesiąt lat jak nic, które mogłam dobrze spożytkować we właściwie każdy inny sposób, już nie mówiąc o wtrącaniu się w całkowicie nie swoje sprawy w momencie, gdy łaskawie zdecydowała się zgarnąć mnie z ulicy. Dosłownie sekundy potrzebowałam na zorientowanie się w sytuacji. Nieprzytomna, jak się okazało stara znajoma, leżąca na korytarzu z wyrżniętymi czarnymi skrzydłami i niezbyt lubiany przeze mnie mężczyzna stojący zaraz obok opierając się o ścianę, niczym czarny wilk rzucający nieprzychylne spojrzenie na ewentualne zagrożenie, patrzył bez słowa w moją stronę. Na jego nieszczęście, mimo wielu nieporozumień i wzajemnych fochów, czas niezmiennie zawsze był, jest i będzie po mojej stronie. Nie wyjdzie raz? Będzie drugi, trzeci, dziesiąty, ja mogę do skutku właściwie przez wieczność.   

Cały czas miałam przed oczami tę cholerną bliznę. Już wiedziałam, skąd ją znam. Lekarz rodzinny, którego ojciec zawsze sprowadzał do tych według niego nietypowych i bardzo delikatnych, ale wyjątkowo opłacalnych spraw, przyszedł kilka razy z gówniarą, która była jej właścicielką. Nigdy nie pytałam, gdzie się jej nabawiła, kompletnie mnie to nie interesowało, z resztą jak cała ona. Po prostu pewnego razu się pojawiła po raz pierwszy w biznesowym mieszkaniu, przyszła kilka razy, żeby pomóc, podać, zanieść i równie nagle, co zaczęła przychodzić, przestała. I to była dokładnie ta sama dziewczynka, która aktualnie znajdowała się na tylnym siedzeniu samochodu, prowadzonego przez dokładnie tego samego lekarza, który wielokrotnie próbował zwalczać moje uciążliwe komplikacje, co na dłuższą metę i tak na nie wiele się zdawało. Nigdy nie pozbył się ich na stałe. Ale to był na pewno on, jego barwa głosu, postura, sposób poruszania się, moja pamięć w żadnym wypadku nie zawiodła, a upływ czasu nie zamazał wspomnień. To wszystko zapamiętałam dokładnie tak samo, zupełnie jakbym ponownie znalazła się na bogato zdobionej wersalce, na której mężczyzna za każdym razem powtarzał swoje rutynowe badania. Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że to on, nie wiedziałam jednak, czy mnie rozpoznał, najprawdopodobniej nie, w końcu w tych czasach jestem dzieckiem i najpewniej wracał z biura mojego ojca. Zamyślona nie mówiłam zbyt wiele, automatycznie dawałam wskazówki jak jechać, by ponownie zatopić się w swoim świecie rozmyślań. Potrzebowałam informacji, musiałam zdobyć ich jak najwięcej na temat dziecka siedzącego za mną. W końcu właśnie to dziecko znajdzie mnie na ulicy kilkanaście lat później. A ja, póki co, oprócz imienia nic o nim nie wiedziałam. A informacja to prawdziwa potęga, największa, a zarazem nie wiadomo czemu traktowana przez niektórych wyjątkowo po macoszemu broń. Marginalizowana przez ogół, doceniana jednostkowo, a przecież razem z wiedzą stanowią dwie waluty, które nigdy nie powinny wypaść z łask. To właśnie dzięki nim można wygrać każdą wojnę, jeszcze przed jej rozpoczęciem. A wspomagane odpowiednią ilością pieniędzy tworzą właściwą dźwignię, aby w pojedynkę można było nie tylko przenosić góry, ale poruszyć cały świat. Przetrząsnąć go we wszystkie strony i zaprowadzić własny, niepodzielny porządek. Informacja jest kluczem umożliwiającym otworzenie każdych napotkanych drzwi, druga władza, jak wszystko i wszyscy posiadająca swoją cenę. I jest to zdecydowanie towar z tych najdroższych na świecie, za który nie jeden oddał i z pewnością nie jeden jeszcze odda swoje życie.  

O mężczyźnie nie wiele udało mi się dowiedzieć, jednak nie sztuką jest wygrywać, mając oczywistą przewagę. Sztuką jest granie takimi kartami, jakie się dostało od życia, często zwykłymi blotkami i dopiero wtedy zwyciężać. Zmienić bezwartościowe zera na swojego najsilniejszego tromfa. Nawet zwykła dziewiątka, w odpowiednich rękach i odpowiednio użyta może okazać się jokerem, czarnym koniem, który całkowicie może zawirować wynik wyścigu. No chyba, że się ma do czynienia z mistrzem kantu, wtedy nieważne czym i jak zagrasz i tak dokładnie za każdym razem przegrasz. 
– Postanowiłam odrobić zadanie domowe i dowiedzieć się co nieco, teleportacja i telepatia są, trzeba przyznać dość wygodne i jakże efektowne, ale ja mam na to ciekawsze sposoby. Nazywasz się Chrystian Apostolakis Van den Luytharden, lat 24, halfbreed anioła. Masz brata Mikołaja Reina. Myślę, że twój własny życiorys znasz lepiej niż ja, więc nie ma sensu, abym ci o nim opowiadała – informacje należy zbierać, lecz niekoniecznie się nimi dzielić, chyba że na ich ujawnieniu można coś ugrać. Tym razem moim fantem było dopilnować, żeby nie domyślił się, że właściwie to wszystko, co o nim wiem, a jego zadaniem, było piękne wyśpiewanie wszystkiego, czego potrzebowałam do dalszej gry – A ona? – nawet nie skinęłam w kierunku leżącej na podłodze kobiety, nie miało to kompletnie znaczenia, ona nie miała znaczenia, przynajmniej w tym momencie – Ruby Wade, Nephalem, z matki anioła i ojca demona. Umiejętność to wcielanie się w innych. Niechciany przez nikogo dzieciak, mocno skrzywdzony przez okrutne życie. Nic więc dziwnego, że jest zmuszona dorabiać na czarnym rynku krwi – urwałam na moment, by spokojnie ominąć mężczyznę, który do tej pory oddzielał mnie swoją postawą od nieprzytomnej, jednocześnie bezczelnie sunąc zakrwawionymi palcami wzdłuż i tak brudnej ściany, co zostawiło kolejne plamy, niezbyt estetyczne, bordowo brązowe linie. Jednak perfekcyjnie sprawdziło się w swojej roli, mimo że dosłownie tylko na moment, ale skutecznie odwróciło jego uwagę, przez co od tej chwili przestał być rycerzem w lśniącej zbroi, murem ochronnym, oddzielającym mnie od jego towarzyszki. Od teraz na jego drodze do mnie leżała ona, razem z tymi swoimi dość obszernymi skrzydłami. – Niestety, ja jej też tu nie chce. Przeszkadza mi tu i wyjątkowo mnie drażni – nie czekając dłużej, zacisnęłam palce na jej ramieniu. Sił nie zostało mi zbyt wiele, czas również sobie ze mnie wesoło i bezlitośnie kpił, przypominając o sobie i swojej zapłacie. Dlatego musiałam się pospieszyć, doskonale zdawałam sobie sprawę, że tylko tym sposobem przyśpieszam następny atak kaszlu, jednak tym razem nie zamierzałam pozwolić sobie na popełnienie takiego samego idiotycznego błędu. Na własne życzenie dałam się zaskoczyć o jeden raz za dużo. Podniosłam się z kucek, dławiąc się własną krwią. Zachwiałam się niebezpiecznie, ale nie musiałam się jeszcze podeprzeć, nie był to mój limit. Wykończona i mocno osłabiona nie miałam zbyt wiele sił, jak i czasu, który mi został do wykorzystania. Od momentu gdy Ruby zniknęła, miałam jakieś dziesięć, może piętnaście minut, które musiałam wykorzystać, jak tylko się dało. 
– Wystarczy, że mnie dotkniesz, a gwarantuję, że dopilnuję, abyś nie zobaczył już więcej swojej jakże uroczej koleżanki. Jeśli jednak załatwimy wszystko po mojemu, wróci do ciebie w dokładnie takim samym stanie, co nas opuściła.


~ Ru?

1045 słów 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz