Sylwetki przesuwały się w półmroku, na sposób nieco pokraczny, jakby w świetle stroboskopów. Spowolnione, ale wciąż - widoczne, jednak nie na tyle, by określić czy miał przed sobą twarz Axela. Zacisnął więc usta w wąską kreskę, oparł się nieco na tylnej nodze jakby miał zaraz powstrzymać nadchodzącą falę. Obrócił w dłoniach sztylet - nawet nie pomyślał o tym jak szybko się znalazł pomiędzy jego palcami.
— Axel? — spytał jeszcze raz, chociaż teraz w jego głosie pobrzmiała podejrzliwość. W odpowiedzi usłyszał szuranie ciężkich butów po kuchennej podłodze. Potem na moment zapadła cisza.
Powietrze wypełniło się ziemistym zapachem. Włoski na karku Anaxy stanęły dęba. Znał ten charakterystyczny odór grzybni, która intensywnie rozwinęła się w okolicy w sposób nienaturalny, wymuszony. A tylko jedna osoba potrafiła to zrobić z taką łatwością. Z tego powodu uścisnął rękojeść sztyletu mocniej. Być może jego skóra nacięła się na nierównej powierzchni, ale chyba takiego napadu bólu właśnie potrzebował.
Szelest nadszedł z lewej strony. Instynktownie ułożył ramię tak, aby zapewnić sobie nieco przestrzeni jeśli przeciwnik postanowił na niego naskoczyć. Było to o tyle dobre zagranie, że przynajmniej odepchnął to, co chciało go opleść. Wady? Zobaczył zarys cienkich wici czy raczej - grzybni, która drgała w powietrzu. Wyciągnięta, wyrośnięta jak rośliny szukające światła. Obrzydliwie inteligentna i głodna.
— Putana... — wycedził przez zęby, dopasowując od razu pozycję do cięcia niż bliskiej walki. Rozejrzał się wokół. Potrząsnął też głową, co by jego nieco rozwichrzone, oklapnięte włosy odsłoniły mu oczy. Wolał obserwować te cholerne grzyby, wiedział, że pewnie teraz oplatają każdy cal pomieszczenia i wnikają pomiędzy kafelki. Zamykały ich w toksycznej pułapce.
Kolejne odnóże, wspinające się po postawionym gdzieś niedaleko barowym stołku wystrzeliło w kierunku Anaxy. Mężczyzna wykonał zwinne cięcie, nim wyminął kolejne, krótsze pnącze, co by kopnięciem cisnąć stołek na ścianę. Wydawało mu się, że zniknął od razu w jakiejkolwiek masie, co porastała tamto miejsce. Ale nim mógł się nad tym zastanowić, musiał uniknąć drugiej wici.
— Ile was tutaj... Axel?! Axel, gdzie ty jesteś, do cholery?! — krzyknął już bardziej poddenerwowany. Odciął jeszcze kilka kolejnych pnączy. Z każdą chwilą było ich coraz więcej.
Wtedy, coś błysnęło. Gdzieś dalej, na drugim końcu kuchni. Płomienie na ostrzu.
Nim zdążył pomyśleć, prześlizgnął się po metalowym blacie, przenosząc się w biegu tuż na jego skraj, co by zachować pęd. Przy końcu zeskoczył na podłogę, pędząc przez sieć grzybni. Wymijał ją na tyle ile by w stanie, tnąc tam, gdzie wici tworzyły stałą masę. Musiał dotrzeć do Axela, ostrzec go, żeby nie dotykał niczego w okolicy... Ale wtedy, lśniący płomień wycelował się w niego.
Wbił swój sztylet w pobliski narożnik, aby umyślnie poślizgnąć się i stracić równowagę - tylko tak uniknął zamaszystego cięcia. Puścił własne ostrze, od razu przywołując je gdy był na plecach łowcy. Poderwał się.
— Hej! Axel! To ja! Anaxa! Hej! — krzyknął, obserwując lekko dygoczącą sylwetkę Falsenheima. Ten wyglądał jak dzikie zwierzę. Dyszące, zagonione w róg. Skłonne zrobić wszystko, żeby przeżyć. Ten szał w oczach? Obłoczek szybkiego oddechu przez zęby? Pochylona sylwetka?... Grzybnia na pociętej dłoni. Kurwa.
Pomimo swoich instynktów, które kazały mu zostać, skoczył w kierunku Axela. Musiał uniknąć kilka kolejnych ciosów, wypadów, nawet poczuł cios w brzuch, a fala nienaturalnych nudności rozeszła się po jego ciele. Ale złapał ostatecznie mężczyznę za nadgarstek, chcąc zmusić go do puszczenia miecza nim go rozpłata.
— Axel! Spójrz na mnie! Zignoruj to, co ci siedzi w głowie, to te grzyby! — spróbował przemówić łowcy do rozsądku, ale gdy tylko złapał jego omamione spojrzenie. Bez pomyślunku wyprostował rękę, uderzył Falsenheima w twarz. A potem jeszcze raz.
Za trzecim uderzeniem oczy łowcy rozwarły się. Szał zniknął na krótki moment, na jego miejsce przyszło zmieszanie. A może i nawet niepewność.
— Skąd ty się tu znalazłeś. Gdzie są? Gdzie są ci ludzie? — zapytał nagle Axel. Jego nozdrza rozchyliły się, więc, aby uniknąć potencjalnego kolejnego napadu złości, Anaxa złapał go za ramię. I ścisnął je, może nieco bardziej niż powinien. Odtrącił na bok jakieś szczątki grzybni, która się tam znalazła.
— Jesteśmy tutaj tylko my. Tylko my dwoje, okay? Jesteśmy w tym cholernym klubie. I chyba nas naćpano, jest taka jedna babka... — zaczął, ale zawiesił głos, gdy usłyszał strzelanie ognia gdzieś za swoimi plecami. Axel sam z siebie uniósł głowę w kierunku źródła dźwięku, z twarzą rozjaśnioną przez płomienną łunę. Całe jego ciało zastygło. Mięśnie stężały, usta lekko się rozwarły w szoku. Wyglądał jakby zobaczył ducha.
Anaxa więc obejrzał się przez ramię. Dostrzegł korytarz, a na jego końcu - otwarte drzwi. Drzwi, które prowadziły do pogrążonej w mroku nocy polany. Z widmem płonącego domu, przecinające niebo jak gwiazda. I z jakiegoś powodu, Axel nie był w stanie oderwać od niego wzroku.
Axel?
748 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz