Najgorsze było to, że w zasadzie nie mieliśmy w całej tej iście patowej sytuacji planu. Nie było również jak go szczegółowo ustalić, wszak gonił nas czas. Ja natomiast szczerze nienawidziłam działać na żywioł. Brak konkretnie ustalonego schematu działania mógł nieść ze sobą zbyt wielkie koszty, których nie byłam gotowa ponieść.
Najmniejszy błąd mógł mnie kosztować życie.
— Nie będziemy się wtrącać — zdecydowałam po chwili ciszy. Wbiłam wzrok w sufit, mrużąc oczy, w głowie intensywnie analizując wszystkie dostępne w tej chwili opcje. Nie było ich zbyt wiele. Ograniczało nas zbyt dużo zmiennych. — Najlepiej, gdyby udało się nam jakoś wtopić w tłum, chociaż z tymi kostiumami będzie raczej ciężko — spojrzałam znacząco na bruneta, na co ten prychnął i zadarł brodę. Jak zawsze dumny, niezależnie od okoliczności. Wywróciłam na niego oczami. — Musimy poczekać, co się wydarzy. Pijani ludzie przywołujący duchy to zawsze jest zły pomysł, ale jeśli uda nam się zareagować odpowiednio szybko, wyratujemy jakoś wszystkich z tego.
Przynajmniej taką miałam nadzieję...
Zeszliśmy z powrotem na dół, starając się trzymać ścian i nie wychodzić przed nikogo ze zgromadzonych. Po drodze kilkakrotnie upewniałam się, że maska na pewno mi się nie zsunie. Czułam na potylicy intensywny wzrok podążającego za mną kitsune. Jakby próbował niemo zapytać mnie, czy na pewno wiem, co robię, równocześnie poddając w wątpliwość wszystkie moje decyzje, zanim jeszcze sama zdążyłam je podjąć. Widziałam po nim jeszcze na górze, że cholernie się martwi. Nie dziwiłam się mu, bo mi samej towarzyszyły bardzo podobne odczucia.
Zupełnie nie czułam się w tej chwili pewna siebie.
W myślach ciągle przetrząsałam kolekcję swoich znaków po zawartych umowach, zastanawiając się, czy i jak któreś z nich mogłoby pomóc w naszej obecnej sytuacji. Powinnam może zacząć przykładać większą uwagę do tego, czego żądam w zamian za spełnianie przysług. Jeszcze niemal nigdy w kryzysowych sytuacjach, takich jak ta, na nic mi się to zaklęcie nie przydało.
Inkantacja przywołania zaczęła się, gdy znajdowaliśmy się mniej więcej w połowie drogi między schodami a oknami wychodzącymi na taras. Szło nam wolno, bo nie chcieliśmy nadmiernym pośpiechem zwracać uwagi. Wysoki mężczyzna za mną i tak przyciągał jej wystarczająco dużo. Dobrze chociaż, że niczym się przy nim nie wyróżniałam, niewiele par oczu trafiało dzięki temu na mnie. Słuchałam uważnie wypowiadanych przez uczestników słów, analizując, jednocześnie przeraźliwie powoli zmierzając do miejsca, gdzie jednocześnie będzie bezpieczniej oraz będzie najlepszą drogą potencjalnej ucieczki w świat dla czegokolwiek przyzwą — pod okna.
— Co oni chcą przyzwać? — głos Minkiego rozległ się tuż przy moim uchu, jego oddech poruszył kosmyki moich włosów, które wymknęły się z misternej fryzury wykonanej przed przyjściem tu przez mężczyznę.
Pokręciłam głową.
— Słucham — odpowiedziałam równie cicho, nie odwracając wzroku od naszego celu. Powoli, do przodu. Czas uciekał, jednak pośpiech zadziałałby na naszą niekorzyść. Nie znałam na pamięć wszystkich istniejących inkantacji, miały one jednak pewne wspólne cechy, które pozwalały mi zorientować się mniej więcej, na jakim etapie recytacji są. Mogłam także już powoli zacząć z większą skutecznością zgadywać, co chcą przyzwać, co paradoksalnie wcale mnie nie uspokajało.
Zupełnie nie znałam się na duchach.
— Czy coś by się stało, gdyby wszystko wyszło tak, jak sobie zaplanowali? — kitsune ponownie nachylił się do mnie, łapiąc mnie jednocześnie za ramię i przyciągając do siebie, w ostatniej chwili ściągając mnie z drogi jakiegoś człowieka. — Gdyby nic nie pomylili, o niczym nie zapomnieli...
— Nie uda im się — nie miałam co do tego wątpliwości. Motali się. Coraz więcej osób błądziło już wzrokiem po zgromadzonych, szukając dla siebie pomocy, możliwości ucieczki. Nie mieli pojęcia, co robią. — Nie wiem, czy ten cymbał chciał związać jakiegoś potężnego ducha, czy pomóc mu wrócić w zaświaty. Wiem natomiast, że już przynajmniej w trzech miejscach inkantacji zmienili co do tego zdanie — ponownie zostałam przesunięta przez kitsune, tym razem tak, że oparłam się plecami o ścianę. Przyłożył rękę koło mojej głowy, żeby się podeprzeć i mnie nie przygnieść, gdy ktoś go popchnął, przeciskając się w tłumie. Przez moment znaleźliśmy się maska w maskę. Zamarłam na ułamek sekundy, tylko na tak drobną chwilę słabości sobie pozwoliłam. Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam pod ramieniem mężczyzny, znowu w miejsce, z którego od dłuższej chwili nie odrywałam wzroku. Punkt dosłownie na środku przeszklonej ściany. Drobny kawałek wolnej przestrzeni dalej nie został zajęty przez ludzi.
— Uważaj, bo jeszcze ktoś cię staranuje — rzucił Minki.
— Na razie jedyną osobą, która mnie staranowała, jesteś ty — prychnęłam, pilnując, żeby mój głos nie wybił się ponad dziesiątki innych, wypowiadających słowa przywołania. Popchnęłam go lekko dłońmi w klatkę piersiową, prosząc tym, żeby się odsunął. Posłuchał i wróciliśmy do naszego powolnego przemarszu przez niedorzecznie wielki salon.
Byliśmy już prawie na miejscu. Głosy zgromadzonych stopniowo stawały się coraz głośniejsze, w pewnym momencie poczułam też podmuch chłodnego powietrza poruszający moją spódnicą i kilkoma luźnymi kosmykami włosów, chociaż wszystkie okna w pomieszczeniu były zamknięte. Pozwoliłam sobie zerknąć ponad ramieniem na przyjaciela. Rozglądał się nerwowo, jakby starając się ogarnąć spojrzeniem całe pomieszczenie, żeby nic nie przegapić. Nie mogłam dłużej zwlekać.
Opuściłam ręce wzdłuż boków ciała. Stałam bokiem do uczestników tworzących niezbyt szczelny krąg, spoglądałam na nich spode łba. Zaczęłam ruszać palcami dłoni znajdującej się po zewnętrznej stronie, starając się robić to na tyle delikatnie, żeby nie przykuć niczyjej uwagi, choć musiałam pilnować, by pisane w powietrzu runy były staranne. Nie mogłam niczego przeinaczyć, jednocześnie wciąż słuchając wypowiadanych przez studentów słów. Musiałam trafić w idealny moment, te kilka sekund między końcem inkantacji a pojawieniem się przyzwanego, inaczej przykuję zbyt wiele uwagi. To było głośne zaklęcie.
Nie było tu miejsca na błędy, najmniejsze zawahania.
Minki stanął jeszcze bardziej tak, żeby mnie zasłonić, znalazłam się więc między wielkim oknem a przyjacielem. Uchyliłam lekko maskę, żeby mieć na chwilę chociaż lepszą perspektywę, niż tę widzianą oczami pozwalającej mi ukryć swoją tożsamość ozdoby. Zlustrowałam wzrokiem całą przeszkloną ścianę. Skinęłam głową sama do siebie i, wciąż uważnie przysłuchując się rytuałowi, jednym, stanowczym ruchem, dotknęłam okna przed sobą ręką, którą jeszcze przed chwilą kreśliłam runy.
W tym samym momencie, w którym rozległ się trzask wywołany zamknięciem się stworzonej przeze mnie bariery, zza moich pleców dobiegło przeraźliwe wycie.
Poczułam, jak ręka Minkiego zaciska się na moim przegubie, jakby chciał się upewnić, że na pewno jestem za nim i się stamtąd nie ruszę. Spojrzałam na niego zaskoczona, zza maski nie widziałam jednak jego wyrazu twarzy, przeniosłam więc wzrok na środek okręgu, na który patrzył.
— Poltergeist — wyszeptałam. Minki cofnął się o krok, zmuszając mnie do tego samego, przez co oparłam się plecami o szybę. Już miałam go za to ofukać, gdy zobaczyłam, że w zasadzie nie miał innego wyboru. Zmusili go do tego zgromadzeni w kręgu uczestnicy, którzy zrobili to samo. — Minki, to poltergeist.
— Polte-co? — wysyczał, starając się ustać pod naporem motłochu, jednocześnie nie pozwalając nikomu się do mnie zbliżyć.
— On chciał go związać — starałam się dostrzec centrum kręgu ponad tłumem, było to jednak dość trudne, gdy wszyscy zaczęli panikować. Krzyki wściekłego ducha pokrywały się z odgłosami paniki, jaka opanowała zgromadzonych. To był czysty chaos. — Ten dzieciak. Pewnie planował po przyzwaniu zamknąć go w jakimś przedmiocie i kij wie co dalej. Poltergeisty mogą stać się bardzo potężnymi artefaktami...
— To nie wykład na AUM-ie! — warknął mój przyjaciel, odpychając jakiegoś spanikowanego chłopaka, który chciał wejść centralnie w nas, jakby miało zapewnić mu to wyjście z pomieszczenia. Cmoknęłam zdegustowana. Banda idiotów.
Mamrocząc już pod nosem kolejne zaklęcie, zanurkowałam pod ramieniem Minkiego i ruszyłam przez tłum prosto w centrum całego zamieszania. Słyszałam, jak kitsune krzyczy za mną, zapominając, że miałam pozostać nierozpoznana do samego końca. Skrzywiłam się pod maską, która z powrotem zasłaniała moją twarz. Może nikt nie zwróci na to uwagi, poza tym w zasadzie bez przesady, na świecie nie istniała przecież tylko jedna Lucille...
Nie wiem, jak udało mi się przecisnąć przez przerażony motłoch. W pewnym momencie usłyszałam, jak niczym niezwiązany, nieutrzymany w kręgu, wściekły duch rąbnął o szybę i się od niej odbił w akompaniamencie głośnego trzasku. Na przezroczystym szkle na moment rozświetliły się na złoto runy zaklęcia, które na nim umieściłam. Odetchnęłam z ulgą. Nie ucieknie. Przynajmniej jeszcze przez chwilę.
Pozostało mi tylko faktycznie skutecznie go z czymś związać.
— Maska! — krzyknęłam, odwracając się, do kitsune, który próbował przecisnąć się za mną na środek pomieszczenia, jednak jego tłum nie potraktował tak ulgowo jak mnie i utknął kilka metrów dalej. Na szczęście postanowił nie dyskutować, zdjął maskę z twarzy, po czym bez zastanowienia rzucił nią niczym frisbee w moją stronę ponad głowami ludzi. Patrzył z zaciętym wyrazem twarzy prosto w moje oczy. Aż mnie ciarki przeszły.
Nie teraz.
Cudem złapałam lecący w moją stronę przedmiot, chroniąc go dzięki temu przed rozdeptaniem pod dziesiątkami butów. Krótka była jednak moja radość, bo zaraz potem ktoś mnie potrącił, przeciskając się obok, przez co omal nie upadłam. Ponownie usłyszałam krzyk Minkiego, który tym razem w końcu dopchał się w moją stronę i cudem złapał mnie jedną ręką w talii, podciągając do pionu. Drugą uratował maskę, a gdy upewnił się, że stoję, wsadził mi ją do rąk.
— Szybko — pospieszanie na niewiele się mogło zdać, ale mimo wszystko jego obecność tuż obok dodawała mi otuchy. Nie lubowałam się w magii, którą tu dzisiaj stosowałam, jednak jeśli miało się do czynienia z potężnymi duchami nie było za bardzo innej opcji... Nie zawsze w życiu robiło się rzeczy, które się lubiło czy w których było się dobrym.
Kolejna inkantacja. Zaczęłam małym palcem prawej dłoni poruszać po odwrocie lisiej maski, kreśląc kolejne runy, starając się jednocześnie nie pomylić zaklęcia i wzrokiem znaleźć rozszalałego ducha. Minki w tym czasie pilnował, żeby nikt na mnie już nie wpadł, zdecydowanie ułatwiając mi tym robotę. Czerwona smuga poltergeista raz po raz przemykała mi gdzieś na granicy pola widzenia, jednak na dłuższą metę wciąż pozostawał nieuchwytny, siejąc przerażenie wśród biegających w panice zgromadzonych. Zaklęcie wiążące było już prawie skończone, musiałam tylko...
— Musimy go teraz dorwać — nie wiem, jakim cudem mój głos dotarł w panującym harmidrze do kitsune. Popatrzył jednak na mnie, odpychając od nas kolejną osobę i skinął głową, po czym natychmiast przeniósł wzrok w jakieś miejsce w pomieszczeniu. Zmarszczył brwi, wrócił do mnie spojrzeniem i ruchem głowy wskazał w okolicę, gdzie przed chwilą patrzył.
— Tam jest.
Teraz to też już go widziałam. Leciał prosto w naszą stronę.
— Jakże wspaniałomyślnie — uśmiechnęłam się krzywo, chociaż w środku czułam, że zaraz nerwy zjedzą mnie żywcem. Miałam prawdopodobnie jedno podejście. Jedną próbę zamknięcia poltergeista w lisiej masce, zanim nas wszystkich tu pozabija albo ucieknie po prostu inną drogą niż ta, którą zabezpieczyłam. Cholera wie, skąd ten student go wytrzasnął, co duch zrobi, jeśli wydostanie się na zewnątrz. Nie dosłyszałam jego imienia w rytuale.
Czekałam. Patrzyłam uważnie, jak w dość szybkim tempie czerwona smuga niewyraźnej postaci się zbliża. Wściekłe wycie raniło moje uszy, widziałam, że sporo osób padło już nieprzytomnych, z powodu presji nadprzyrodzonego zjawiska, na ziemię. Mi samej zaczynało już mienić się w oczach, ostatkami siły woli wciąż utrzymywałam się na nogach, z maską przyciśniętą do piersi. Nie spuszczałam wzroku z ducha, który był już tuż tuż...
Gdy właśnie miał po prostu we mnie wlecieć, prawdopodobnie ostatecznie pozbawiając mnie przytomności, wyciągnęłam zapisaną runami maskę przed siebie tak, jakbym chciała założyć ją duchowi na twarz. Rozległ się kolejny trzask, zaraz po nim ostatni wrzask poltergeista przeszył powietrze, po czym zamilkł, maska z kolei w sekundę zrobiła się tak gorąca, że nie byłam w stanie jej już utrzymać. Wypadła mi z rąk. Stuknęła o podłogę, a odgłos ten wybrzmiał niesamowicie głośno w ciszy, która nagle zapadła.
Przewróciłabym się, gdyby Minki mnie wtedy nie złapał. Zamknęłam oczy, starając się odzyskać spokój, uciszyć narastający w uszach pisk. Poczułam, jak kistune wciska mi coś do rąk. Odważyłam się otworzyć oczy, by na to spojrzeć — maska z zapieczętowanym w niej poltergeistem. Teraz zdawała się być zupełnie normalna, chłodny plastik nie dawał po sobie poznać, że jeszcze przed chwilą rozgrzał się do czerwoności...
— To... chyba uratowaliśmy Halloween? — głos kitsune w ciszy, która zapadła, także zdawał się nieprzyzwoicie wręcz głośny, choć mężczyzna odezwał się zupełnie normalnym tonem. Odważyłam się rozejrzeć. Większość osób było nieprzytomnych, bariera z okien i drzwi tarasowych już opadła, więc reszta pozostałych przy zmysłach osób opuściła budynek. Próbowałam namierzyć właściciela domu, jednak bezskutecznie. Odchyliłam nieco maskę, żeby móc nabrać więcej powietrza i pozbyć się mroczków sprzed oczu. Niewiele mi to pomogło. Oparłam się ciężko o przyjaciela.
— Ostatni raz idę z tobą na imprezę — powiedziałam zupełnie poważnie, choć tonem bez wyrazu. Byłam wyczerpana. — Jak wszystkie się tak mają kończyć, to ja podziękuję.
— Pierwszy raz jestem na imprezie, gdzie ktoś takie atrakcje zapewnił. Masz niesamowite szczęście do krzywych akcji — kitsune silił się na żart, jednak nie miałam już siły się nawet uśmiechnąć.
— Albo pecha do niekalkulujących się dla mnie umów.
Ewakuowaliśmy się z miejsca zdarzenia, zanim ktokolwiek odzyskał przytomność, a dzięki możliwości przemiany w lisa wymknęliśmy się też niepostrzeżenie ludziom, którym udało się uciec na zewnątrz. Nikt nie zwrócił uwagi na dwa biegnące w stronę lasu kitsune, jednego z lisią maską w pysku.
Koniec
2100 słów

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz