27 listopada 2025

Od Yassina cd. Luthera

Postaram się poprawić? Co to za niezobowiązująca deklaracja? Phi. 
— Zgoda. — Podał Lutherowi mały palec, ale nie od razu, po chwili namysłu i z lekkim zawahaniem. Gdy przybili umowę, dodał, zmrużywszy powieki ostrzegawczo. — Ale pamiętaj, mam cię na oku.
— Masz mnie na oku? — Luther poruszył brwiami, zupełnie odwrócił kontekst i znaczenie słów Yassina. 
— Co... Nie, zaraz, nie tak! Nie przekręcaj!
Luther przymknął powieki, uśmiechnął się pod nosem niewinnie, rozłożył ręce bezradnie.
— Ale przecież dokładnie to powiedziałeś.
Yassin złapał się pod boki, spojrzał wymownie, patrzył tak chwilę. Słuchaj no, ty mały...
— No dobrze, mam cię na oku — ustąpił niespodziewanie, opuszczając ramiona. — Zadowolony? — Prawie wbił mu palec w pierś. — Liczę, że jesteś świadomy, jak wielki kopnął cię właśnie zaszczyt?
— Doceniam szalenie. — Luther się zaśmiał, złapał go w pasie, przyciągnął do siebie tak, że lekko zderzyli się biodrami. Delicja idąca między nimi, postawiła pysk z wyrzutem, bo prawie ją zgnietli. — Skłonić się w pas, by oddać należyty hołd i odpowiednio uhonorować twoje poświęcenie oraz straty moralne, jakie musiałeś ponieść, by te słowa wykrztusić? 
— Tak. — Yassin zadarł nos po jaśniepańsku, wygiął usta w uśmieszku, przełknął rozbawienie, nie wypadł z roli. — A najlepiej od razu klęknij.

*

Zagwizdał, patrząc na motocykl Luthera.
— Niezłe cacko.
— Co nie? — Luther rzucił mu kask. — Trzymaj, załóż.
Yassinowi, wyjątkowo, powtarzać nie trzeba było, tradycyjna upartość opuściła go na moment, wykonał polecenie, jak na siebie, nader posłusznie, bez szemrania, komentowania i dyskutowania. Nie dlatego, że chciał być grzeczny i ustępliwy, bardziej dlatego, że maszyna mu się spodobała, czuł ekscytację na myśl o nocnej przejażdżce (nigdy wcześniej nie jechał na motocyklu, w Alteiranie preferowano spacery, konie, teleporty i miotły), poza tym ciekawiło go, jak będzie w takim kasku wyglądać, zresztą Luther zapunktował, deklarując, że go odwiezie, Yassin więc mógł chwilowo traktować go... bardziej wyrozumiale.
Stanął nad lusterkiem, przejrzał się w niewielkim odbiciu, zapozował, obejrzał się z przodu, z profilu, od dołu. 
— Będzie jak w tych wszystkich opowiadaniach romantycznych niskich lotów dla nastolatek? — Kask nieco zniekształcał mu głos. — Oddasz mi swój kask, a sam, mężnie i bohatersko, pojedziesz bez?
— Za takie pomysły są tu wysokie mandaty — sprowadził go Luther na ziemię. — A ja nie zbieram punktów karnych. Poczekasz? Skoczę do garażu po drugi.
Yassin westchnął.
— Tylko nie każ mi czekać długo.
— Będziesz tęsknić?
— Nie wiem, może.
Luther, odchodząc, uśmiechnął się do niego przez ramię, a potem lekko pokręcił głową. Yassin wyjął telefon, zrobił zdjęcie motocykla, wysłał je do Sabamiry. STARA, PATRZ, CZYM ZARAZ BĘDĘ WRACAĆ DO DOMU. Odpowiedź, jak zwykle, przyszła niemal natychmiast.

S: OKURWA
S: To tego nowego?????
S: Z portalu?
S: Tego drania, co narzekałeś, że się nie odzywa?

Y: No
Y: Jestem z nim
Y: Poznałem jego psa
Y: Śmieszny

S: On czy pies?
S: DLACZEGO MI NIE POWIEDZIAŁEŚ, ŻE ZNOWU IDZIESZ SIĘ Z NIM SPOTKAĆ
S: JAK WRÓCISZ DO DOMU, DZWONISZ DO MNIE OD RAZU, CHCĘ ZNAĆ WSZYSTKIE SZCZEGÓŁY
S: MATOLE, MASZ MI MÓWIĆ, JAK GDZIEŚ LEZIESZ DO OBCYCH Z INTERNETU
S: A JAK CIĘ NAĆPAJĄ, PORWĄ I WYWIOZĄ?
S: JA NIE BĘDĘ JECHAĆ NA DRUGI KONIEC KONTYNENTU, ŻEBY CIĘ WYCIĄGNĄĆ Z JAKIEGOŚ REYANARSKIEGO DOMU PUBLICZNEGO ALBO WYKOPAĆ Z ROWU ZA LASEM

Y: Spokojnie
Y: Bez paniki
Y: Mam wszystko pod kontrolą
Y: Za parę minut będę w domu
Y: Odwiezie mnie i zadzwonię
Y: Co prawda nie mówi o sobie wiele, ale wydaje się miły

S: NIE WKURWIAJ MNIE
S: WIESZ CHOCIAŻ, JAK SIĘ NAZYWA? GDZIE PRACUJE?
S: DZWOŃ PO TAKSÓWKĘ 

— Wróciłem. — Luther wyrósł z ziemi tuż za jego barkiem, Yassin aż podskoczył, słysząc za uchem jego głos, prawie upuścił telefon. — No proszę — uśmiechnął się na przesadną reakcję — wystraszyłem cię?
— Nie. — Yassin schował telefon do kieszeni, nie odpisał Sabamirze, uznał, że przyjaciółka, jak zwykle, dramatyzuje i przesadza. — Jedziemy?
Luther usiadł na motocyklu okrakiem, włożył kask i rękawice, przekręcił kluczyk w stacyjce. Silnik przyjemnie zamruczał, Luther, trzymając kierownicę jedną ręką, drugą wyciągnął w stronę Yassina, uprzejmie pomagając mu wsiąść.
— Jechałeś kiedyś motocyklem?
Yassin, skwapliwie opierając się na podanej ręce, zajął miejsce za Lutherem. Nagła bliskość jego ciała z ciałem mężczyzny trochę go speszyła, najpierw sam się sobą zdziwił, potem skarcił się za zbyt bujną wyobraźnię. Nie spodziewał się po sobie reakcji, zwykle kontakt tego typu, zwłaszcza podyktowany określonym celem i neutralny z kontekstu, nie wzbudzał w nim większych emocji, a teraz... Siedział lekko spięty, chcąc czy nie, przyklejony do pleców Luthera, nie mając za bardzo co z tym zrobić, bo nie było warunków ani miejsca, by odsunąć się i przestać stykać. Dotykał wnętrzem uda zewnętrznej części biodra Luthera, starał się nie oddychać mu do ucha, ale nie wiedział, czy Luther w ogóle to czuje i czy realnie jest się czym przejmować. Musiał się też czegoś trzymać, ale nie chciał, by wyszło jeszcze bardziej niezręcznie. Chwycił za bagażnik z tyłu, szybko uznał, że to głupi pomysł, bo taka pozycja zaburza mu równowagę. Stwierdził, że jeśli złapie Luthera za ramiona, wyjdzie jakoś nienaturalnie anatomicznie i żadnemu z nich chyba nie będzie wygodnie. Położył mężczyźnie ręce na brzuchu, jego zmysły, trochę bez jego zgody, zarejestrowały, że przez materiał czuć twarde mięśnie, to, jak pracuje przepona, gdy Luther mówi lub oddycha.
— Myślę, że z najważniejszych informacji na początek to tyle — zakończył Luther. — Pytania?
Yassin przełknął ślinę. Co teraz? Przyznać mu się, że nie zrozumiał ani słowa z jego instrukcji, bo zdekoncentrowała go jego nagła bliskość? 
— Możesz powtórzyć najważniejsze rzeczy? — poprosił. — Szybko i w telegraficznym skrócie. 
— Trzymaj się mnie — cierpliwie wytłumaczył Luther jeszcze raz. — Naturalnie podążaj za ruchem motocykla, nie przechylaj się przesadnie, możesz delikatnie balansować. Przy ruszaniu pochyl się do przodu, przy hamowaniu nieco do tyłu, uważaj, by nie uderzać kaskiem o mój kask. Patrz mi przez ramię. Nie zsiadaj, póki ci nie powiem, przy zatrzymaniu nie wystawiaj nóg. Jakby coś się działo, poklep mnie, przy większej prędkości niewiele słychać. Ale nic się dziać nie powinno, pojadę wolno, niczym się nie przejmuj. Aha, najważniejsze. Jeśli możesz, nie uduś mnie.
Yassin dopiero teraz uświadomił sobie, że trzyma się mężczyzny jak rzep.
— Wybacz — mruknął.
Poluzował ręce, głównie co prawda w swojej głowie, w rzeczywistości się na ten ruch nie odważył, był zbyt przejęty całą sytuacją, nie miał wyczucia i doświadczenia, nie wiedział, jak jazda na motocyklu może wyglądać w praktyce i czy takie kurczowe trzymanie się w czymkolwiek mu pomoże. Na razie wolał nie ryzykować i trzymać tak, jak potrzebował dla własnego psychicznego komfortu.
— Gotowy? — zapytał Luther.
Yassin nie był gotowy. Kurwa, pomyślał. Jak ja się w tym miejscu tak właściwie znalazłem? Do tego z facetem poznanym przez Internet? 
— Oczywiście — powiedział najbardziej przekonującym tonem, jaki zdołał z siebie wykrzesać.
— Świetnie — pochwalił go Luther, Yassin przysiągłby, że poczuł przez materiał, jak mięśnie mężczyzny lekko drgnęły, gdy ten się zaśmiał. — Ruszam, przygotuj się.

*

— Pojadę wolno — przedrzeźniał Yassin Luthera po tym, gdy, potykając się lekko o własne nogi, zeskoczył z motocykla zaaferowany. — Niczym się nie przejmuj! Akurat, kłamco, tak czułem, żeby ci nie ufać. Chciałeś mojej śmierci? Prawie mnie tam zwiało. Mało brakowało, a bym tam trzasnął na atak serca, co to miało być za gazowanie? 
Luther, jak gdyby nigdy nic, opierał się plecami o motocykl, stał z nogami skrzyżowanymi w kostkach. Trzymając w ręce kask, założył ramiona na pierś. Patrzył na Yassina z uśmieszkiem.
— To było bardzo wolno — sprostował. — To było tak wolno, że samochody wymijały nas, a nie my samochody.
— Tak? — Zadarł nos Yassin, nerwowo klepiąc czubkiem buta o ziemię. — Ja tam nie widziałem ani jednego wyprzedzającego nas auta.
Luther wyglądał, jakby z trudem powstrzymywał śmiech.
— A otworzyłeś chociaż oczy?
Yassin zmrużył powieki groźnie. Skrzyżował ręce z głośnym „hmpf!”.
— Inne pytanie.
Luther parsknął, pokręcił głową.
— Gdzie mieszkasz? Odprowadzę cię.
— Sam już trafię.
— Daj spokój.
— No dobrze — ustąpił Yassin po chwili namysłu, opatrując całość ciężkim westchnieniem. — Za mną.
— Całkiem ładna kamienica — szepnął Luther, gdy wspinali się na piętro po klatce schodowej. — Zabytkowa?
— Nie wiem, nie mieszkam tu na stałe — odmruknął Yassin, zniżając głos, nie chcąc obudzić sąsiadów. Wyciągnął klucz, starając się nim nie dzwonić, otworzył zamek. Gdy stali już przed uchylonymi drzwiami, zawahał się. Co powinien teraz zrobić? Kazać Lutherowi spadać? Zaprosić go do środka? A jeśli nie wejdzie? Jakie to wtedy będzie poważne upokorzenie, może lepiej, w trosce o swoją godność, w ogóle nie proponować? Zresztą, czym on się przejmuje, przecież to facet z Internetu, z Tindera, na pewno chce wejść. Po co niby pchał się, żeby odprowadzać? Z uprzejmości? Akurat, tra-la-la, on już się zna na takich. Chociaż, z drugiej strony Luther nie wyglądał na jednego z takich. A jeśli to tylko pozory i fałszywe pierwsze wrażenie? BOGOWIE, CO ROBIĆ? Sabamira, gdzie jesteś, gdy jesteś potrzebna?
— Chcesz wejść... na kawę? — palnął, dokańczając lekko niezręcznie, w pośpiechu decydując, że na wino będzie zbyt oczywiste.
Luther, po raz kolejny tego dnia, popatrzył na niego z mieszaniną zdumienia, zaciekawienia i rozbawienia. 
— O tej godzinie?
Yassin zacisnął ręce w pięści, szybko pokrył zażenowanie.
— To może chcesz poznać mojego kota?
— Pewnie już śpi, nie wyciągaj go — odmruknął Luther, ciągle uważny, by zbytnio nie hałasować na klatce. — Jutro mam wolne, wtedy mi pokażesz.
Co to za mina?, pomyślał Yassin, czując, że gdyby mógł, uderzyłby głową w ścianę. A ten wzrok? Kurwa. On się domyślił, prawda? Domyślił się i teraz tak sobie pogrywa...
Stwierdził, że na tym etapie już nie odpuści. Zresztą jemu się nie odmawia. Poza tym Luther na pewno jest matołem, nie połączył kropek i trzeba mu to przekazać jak krowie na rowie, nie domyślił się z pewnością, to żadna gra, nie ma co się doszukiwać. Mniej lotne jednostki też się na świecie zdarzają, prawda? Szczególnie wśród mężczyzn.
— Widziałeś kiedyś wannę z hydromasażem?
Luther parsknął tak, że Yassin był przekonany, że, po pierwsze, wyrwało mu się, po drugie, słyszało go całe piętro.
— Idź już. Widzimy się jutro, przyjadę po ciebie. Piętnasta?
Yassin lekko zaniemówił. Zapomniał podziękować za podwózkę. Możliwie szybko czmychnął za drzwi. Chyba powiedział, że piętnasta może być, ale bardziej prawdopodobne, że wyrzucił coś z siebie bez ładu i składu. Osunął się po ścianie na podłogę, załamany samym sobą i całą tą sytuacją, wsunął jedną rękę we włosy, drugą wybrał numer do Sabamiry.
— Zabij mnie — jęknął jej do ucha, gdy tyko odebrała. — Właśnie doprowadziłem do NAJBARDZIEJ. ŻAŁOSNEJ. DURNEJ. I. UPOKARZAJĄCEJ. SYTUACJI. W. CAŁYM. MOIM. ŻYCIU. Jest źle, straciłem właśnie z pięćdziesiąt punktów aury LEKKO. Moment, chwila-chwila! Już opowiadam, padniesz, na jaki wpadłem pomysł arcybłyskotliwy... tylko się nie napieprzaj ze mnie, jasne? — dodał, już czując podskórnie, że Sabamira zaraz zabije go śmiechem.

1703 słowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz