— Luuuteeeeeek — śpiewnie przeciągnął zgłoski na wejściu, zamknął za sobą drzwi kopniakiem, spróbował nie szeleścić papierową torbą z zakupami. — Nie uwierzysz, ile Absolutnie Niezbędnych Rzeczy wyrwałem dzisiaj na promocji. I wszystkie są dla ciebie.
Luther siedział w salonie z kawą i książką, kostkę jednej nogi oparł na kolanie drugiej, twarz podpierał na pięści. Włosy ułożone miał jakoś tak niecodziennie, musiał wcześniej zaczesać je sobie do tyłu palcami. Yassin uśmiechnął się pod nosem. No proszę, czyżby właziły jaśniepanu do oczu i zaczynały przeszkadzać w czytaniu? Och, bardzo chętnie przetestuję potem na nich moje fryzjerskie umiejętności.
— Dla mnie? — Luther podniósł wzrok znad tekstu, zmarszczył lekko brew, uśmiechnął się nieznacznie, połową ust, w sposób bardzo dla siebie typowy. — Strach się bać. Ale doceniam, że postanowiłeś przyoszczędzić trochę moich pieniędzy i że w ogóle zacząłeś zwracać uwagę na rzeczy tak banalne, niskie i trywialne, jak rabaty i promocje.
Yassin zdjął but o but, rzucił marynarkę na hak, wszedł do pokoju, próbując zasłaniać torbę własnym ciałem, stać tak, by nie budziła podejrzeń i nie rzucała się w oczy.
— A niby dlaczego „strach”? — uśmiechnął się ładnie, niewinnie, grzecznie, uprzejmie puszczając mimo uszu przytyk do tego, jaki bywał czasem rozrzutny. Wiedział, że czasem przegina pałę i nie ma na tym polu argumentów do dyskusji. — Sam powiedz, czy ja kiedykolwiek kupiłem ci coś nietrafionego?
Luther odłożył książkę na bok, jakby doskonale rozumiał, że przy Yassinie czytanie się skończyło i nici z możliwości skupienia się na czymkolwiek, co nie było Yassinem samym w sobie.
— A żeby to raz? — Zrobił efektowną pauzę, odchrząknął teatralnie w pięść, wyliczył na palcach: — Poduszka kupa, miotacz do baniek mydlanych, kucharski fartuch z tułowiem faceta z dżungli, ubranego jedynie w kiść winogron, serowe skarpetki, domowy tor do minigolfa, gacie z wilczym nosem, te z napisem „dymam jak parowóz”, figurka brzydkiego kota, zestaw mikrokaktusów...
— Ejejejejej! — Yassin, demonstrując oburzenie, wziął się pod boki. — Kaktusy to ty lepiej szanuj. Poza tym ten kotek wcale nie był aż taki brzydki, a miotacz do baniek też zupełnie mi się przydał i niczego nie żałuję na przykład. A grając ze mną w minigolfa to niby źle się bawiłeś? A na poduszce kto ostatnio spał? Nie odpowiadaj, wiem, że Delicja, oddałeś ją psu, niewdzięczniku.
Luther patrzył na niego z mieszaniną niedowierzania, uprzejmego politowania i rozbawienia.
— No dobrze — odpowiedział pojednawczo. Mimo to skrzyżował ręce na piersi, założył nogę na nogę, mową ciała dał do zrozumienia, że nie ustąpi tak łatwo w dyskusji — a „dymam jak parowóz”?
— Gdzie kłamstwo?
— No ale założyłbyś to?
— Oczywiście — odparł Yassin bez cienia zawahania. — Jakbym był tobą? Nie zastanawiałbym się ani chwili.
— Mhm, lecę, pędzę. — mruknął Luther. — No, pokazujesz czy nie? Co tam masz za bzdurki? Wprost umieram z ciekawości, na jakie cuda tym razem przehulałeś moje ciężko zarobione pieniądze.
— Ohoho, nie tak szybko, mój piękny kawalerze. — Yassin cofnął się, złapał uszy torby oburącz i schował ją za plecami. — Nie ma nic za darmo, najpierw musisz się przemienić.
Luther wychylił się nieco, spróbować dojrzeć, co Yassin próbuje za sobą zakryć. Zmrużył oczy podejrzliwie.
— Czy ja dobrze widzę, czy to torba z zoologicznego?
— Może.
— Może?
— Przemień się — rozkazał Yassin — to wszystko ci pokażę.
Luther popatrzył na niego wzrokiem niezainteresowanym, trochę znudzonym, trochę niechętnym.
— A co z tego będę miał?
— Robię dzisiaj kolację — zaoferował Yassin.
Luther parsknął jak rozkapryszony książę.
— Mało.
— I kąpiel.
Pokręcił głową na boki, jakby mówił: trochę lepiej, trochę lepiej, ale to nadal nie to.
— I masaż — dodał Yassin.
— Hm, nieźle, nieźle, całkiem fajnie. — Luther, znudzony, obejrzał mankiet koszuli. — Coś jeszcze?
Yassin uśmiechnął się ostrzegawczo.
— Poczekaj, jeszcze jedno słowo, a zaraz nic nie dostaniesz.
Luther westchnął, uniósł dłonie w geście kapitulacji. Wstał z ociąganiem, przeciągnął się, strzelił plecami. Nie minęła chwila, a męska sylwetka rozmyła się w oczach, wydłużyła, urosła, pokryła beżową sierścią. Luther stanął na lwich łapach z potrząśnięciem okazałej grzywy. Oblizał nos różowym kocim językiem, poruszył na boki ogonem zakończonym zabawnie zaokrąglonym pomponikiem, popatrzył na Yassina oczami przypominającymi kolorem i wyrazem jego ludzkie, zapytał wzrokiem: zadowolony?
— Dobry kotek — pochwalił Yassin. Usiadł na dywanie, poklepał miejsce obok siebie. Gdy Luther uwalił się obok, prawie go przygniatając, nie powstrzymał się, czule przesunął ręką po cudownej w dotyku, miękkiej nie do uwierzenia sierści. — Taki puszysty, mhm, kto to widział?
Luther mruknął coś po lwiemu.
— No dobrze, już dobrze. — Yassin postawił torbę między nogami, zanurkował w niej ręką. — Ta-dam! Piłeczka z dzwoneczkiem! Jest różowa, ma w środku piórko, dzwoneczek i taką małą śmieszną myszkę. Popatrz, jaka cudowna.
Rzucił piłeczkę Lutherowi. Piłeczka potoczyła się po podłodze i odbiła od nieruchomej lwiej łapy jakoś smętnie.
— No prooooszę, pobaw się — jęknął Yassin błagalnie, naprzemiennie ciągnąc Luthera za grzywę i odpychając go od siebie. — Spójrz, jaka fajowa. Specjalnie dla ciebie.
Luther popatrzył na piłeczkę sceptycznie. Minęła dłuższa chwila, nim zabawka zniknęła w końcu, zakryta wielką łapą wyposażoną w arsenał pazurów o kształcie brązowych półksiężyców. Yassin zaśmiał się lekko, poklepał Luthera po łopatce, przekazał, że bardzo dobry z niego kot. Wesoło sięgnął do torby po kolejny przedmiot.
— Piórkowa wędka! Haha, popatrz no tylko, jaka kolorowa. Jaka grubaśna, puchata, idealna, by złowić na nią wielkiego kocura.
Zarzucił wędką szeroko i teatralnie, zrobił poważną minę, spróbował naśladować rasowego wędkarza. Wielki kocur patrzył, ale jakoś tak nie chciał brać, wzrok miał obojętny raczej. Yassin poruszył piórkami po podłodze zachęcająco, postarał się bardzo, by zagrać trochę Lutherowi na jego łowieckich instynktach. Luther złapał wędkę bez trudu, z dostojno-leniwym majestatem. Zmrużył powieki, zgiął łapę, unieruchomił piórka po kociemu, zaczepiając je między pazurami. Polizał zabawkę wielkim, szorstkim językiem. Zupełnie jak domowy mruczek.
— Złowiony. — Yassin, nieco rozczulony widokiem bawiącego się Luthera (wyglądał wtedy absurdalnie uroczo i zupełnie niepoważnie), sięgnął do torby po raz kolejny. — To co, smaczek w nagrodę za bycie dzielnym kotkiem?
Położył przed nimi kawałek łososia. Luther schylił głowę, popatrzył, poruszył nozdrzami i wąsami. Zmył go z podłogi jednym liźnięciem lwiego języka.
— Najlepsze nadal przed nami — zapowiedział Yassin. Otworzył pudełko, szybko i trochę niedbale rozpakował jego zwartość. — Szczotka parowa! — Parę razy nacisnął energicznie właściwy przycisk. Strużki gorącej pary buchnęły w powietrze jedna po drugiej. — Pa, jaka bajerancka. Mogę? Obiecuję, że nie będę ciągnąć.
Luther popatrzył na Yassina długo, lwia pierś uniosła się i opadła w wyrazie wielkiego uciemiężenia, kocie oczy przekazały, że robi to tylko dla niego.
Najpierw położył się na boku, potem obrócił na plecy, eksponując brzuch. Yassin uwielbiał go po nim dotykać, sierść w tym miejscu wydawała się najdelikatniejsza, poza tym na piersi, gdzie rosła grzywa, można było zanurzyć ręce, i to po nadgarstki.
— Dobry kotek, bardzo dobry kotek — wymruczał Yassin. Przesuwał szczotką powoli, z nieco przesadną ostrożnością, wiedząc, że lwi brzuch to wyjątkowo wrażliwe miejsce i dostępuje ogromnego zaszczytu, ilekroć Luther pozwala mu go dotykać. — Nie jest chyba wcale tak źle, co?
Luther nie odpowiedział. Wyprężył się jak kanapowa kicia, wygiął lekko grzbiet, zmrużył powieki, wyregulował oddech, spłycił go nieco, zbierając się, by wydać z siebie niskie, wibrujące mruczenie. Yassin prawie klasnął z radości, przez plecy rzucił szczotkę na kanapę, bezczelnie wsadził łapy w lwią sierść, rozpoczął intensywne drapanie i głaskanie, czułe, nastawione na rozpieszczanie Luthera jak tylko się dało, bo Luther WŁAŚNIE MRUCZAŁ, a to była NAJLEPSZA RZECZ NA ŚWIECIE.
— Ostatnia rzecz — zagaił Yassin lekko szturchając Luthera łokciem w żebra, gdy lew, znudzony pieszczotami, obrócił się z powrotem na bok. — Najlepsza. Ta-dam! — Sięgnął do torby takim ruchem, jakby właśnie co najmniej wyjmował królika z kapelusza. — Różowe szelki w szaro-białe szczurki! No popatrz tylko, no powiedz sam, widziałeś kiedyś bardziej urocze kocie wdzianko? Czy nie są absolutnie przecudne?
Luther przechylił głowę zabawnie, popatrzył na Yassina z czymś na kształt rozbawienia, zwątpienia i uprzejmego sceptycyzmu. Jak-na-mnie-chyba-coś-małe-odrobinę? Yassin przymknął powieki, wzruszył ramieniem, uniósł kącik ust w bardzo pewnym siebie uśmieszku.
— Och, o nic się nie martw, z pewnością dam radę nieco powiększyć je czarami. No co? Nie patrz na mnie w taki sposób, wiem, o czym myślisz, dam sobie radę, to żadna skomplikowana magia. Nie spalę domu, jestem w stanie to zrobić, jasne? Poza tym specjalnie dla ciebie postaram się dwa razy bardziej. — Spojrzał na Luthera czule, nacisnął jego duży, zabawnie płaski lwi nos. — Także, nie łudź się, przyjemność noszenia ich z pewnością cię nie ominie.
1336 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz