Bezbronny baranek, idąc na rzeź, nie jest świadomy nadchodzącego końca, natomiast smak porażki nie przychodzi na myśl katu, który jest zbyt pewny swojej wygranej pozycji. Jednak wszystko na tym świecie jest na chwilę. Uczucie zwycięstwa przemija, znika przygniecione przyszłą przegraną, od której dzieli go naprawdę cienka linia. Tak jak moje niedopatrzenie, nieostrożność sprawiła, że nie doceniłam mężczyzny i w ułamku sekundy straciłam to, co usilnie chciałam zatrzymać. Paradoks polega właśnie na tym, że im bardziej zaciskamy pięść, tym łatwiej wymyka nam się z niej to, co próbujemy utrzymać. Ale w tym przypadku nie tylko ja straciłam, chwilowa utrata kontroli zdecydowanie była tego warta, ją da się odzyskać w mgnieniu oka, ale jeśli czas nie zatańczy, jak mu zagrasz, elementu zaskoczenia już nie odzyskasz. Właśnie tym sposobem wczorajsze wilki stają się dzisiejszym owcami. Rozdrażnione przeszłą porażką i pouczone teraźniejszymi wnioskami dzisiejsze owce staną się jutrzejszymi bestiami. A jutrzejsze bestie mądrzejsze i niebezpieczniejsze, ale już nie tak porywcze wiedzą, że ich czas nieubłaganie nadchodzi. Ale to nie był czas bestii, to nie był mój czas, jeszcze. Musiałam cierpliwie odczekać swoje. Być może wymiary tego świata nie stanowią barier dla czarnowłosego, świat nie jest dla niego zagadką, a przestrzeń jest szachownicą, na której jest najwyższą z bierek. Jednak czas, czwarty wymiar to inna historia. Nawet hetman, najsilniejsza figura, poruszająca się w trzech kierunkach nigdy go nie dosięgnie. To moja bajka, prywatne królestwo, szachownica, której niezrównanym arcymistrzem jestem ja.
- Problem polega na tym, że żeby oczyścić sumienie, trzeba najpierw je mieć. A to z ekonomicznego punktu widzenia jest piekielnie nieopłacalne - nie byłam w pełni sił, to, to na pewno. Jednak miałam już ich na tyle dużo, żeby wynieść się w cholerę jak najdalej.
- W tym świecie nigdy nie ma nic za darmo, zawsze jest coś za coś. Ty masz moją krew, chyba sama rozumiesz - dziewczyna najwidoczniej załapała, odruchowo złapała mnie za nadgarstek, mogłabym porównać to do matki, która ciasnym uchwytem wynikającym z troski próbuje uspokoić rozbrykane dziecko. Ale w tym przypadku nie było o tym nawet mowy. Desperacki uchwyt był pierwszym taktem przegranej, początkiem gorzkiego upadku, który miał być wyjątkowo bolesny. Spokojnie przeniosłam zimny wzrok na dłoń dziewczyny. Miałam nadzieję, że skoro rzekomo jest taka cwana i domyślna, to i tym razem zrozumie, że lepiej dla niej by było, gdyby zabrała łapę, później, co w moim przypadku jest wyjątkowo subiektywnym określeniem, może już jej nie mieć. Rozmowa rozmową, ale ta dwójka już i tak na zbyt dużo sobie pozwoliła i za bardzo zalazła mi za skórę. Ktoś mojej klasy nie spoufala się, ładnie ujmując, z osobami ich pokroju.
Nagły ruch spowodował, że zbyt długi rękaw bluzy odsłonił zakrytą dotychczas część drobnej dłoni. Uśmiechem wyższości połączonej z obrzydzeniem zamaskowałam zdziwienie. To znamię. Nie wyglądało jak typowa blizna, pamiątka po upadku z roweru w dzieciństwie czy chociażby podrapania kota. Blizna w kształcie pytajnika między kciukiem i palcem wskazującym, zdecydowanie widziałam ją już kiedyś. Czegoś takiego nie da się zapomnieć. Po raz pierwszy w życiu ogarnęło mnie uczucie deja vu, byłam już w takiej sytuacji. Nieprzyjemne odczucie rozlało się po organizmie. Zwykle to czas gra według moich własnych reguł, tym razem jednak to on zabawił się moim kosztem.
Cała ta sytuacja coraz bardziej mnie drażniła. Miałam serdecznie dość tej zapchlonej dziury, faceta, który jak na razie, być może i lepiej, praktycznie się nie odezwał i jej, tej, której się wydaje, że jest w stanie w jakiś magiczny sposób mnie tu zatrzymać wbrew mojej woli. Z czym do ludzi, żeby porywać się z szantażem na lepszych od siebie, trzeba mieć jakiegoś niebywałego asa w rękawie. A w tym momencie tego decydującego mam ja.
- Dobrze radzę, nie dotykaj nikogo, jeśli sobie tego nie życzy. A już zwłaszcza brudną ręką. To nie świadczy zbyt dobrze o wychowaniu - wyrwałam się z chwilowego otępienia, zlustrowałam jeszcze raz kobietę pobieżnym spojrzeniem i nawet nie wysilając się na uwolnienie nadgarstka, zniknęłam.
Pomieszczenie w niczym nie przypominało tej obskurnej rudery, w której jeszcze przed sekundą się znajdowałam. W powietrzu zamiast odoru mieszanki alkoholu i papierosów unosił się zapach kurzu i starego drewna. Wpadało tu o wiele więcej światła, okna nie były zabite deskami, więc doskonale było widać, unoszący się kurz tańczący w białych snopach wdzierających się między ciężkimi zasłonami. Mimo pierwszych oznak nadchodzącego napadu przeszłam się ostrożnie po pomieszczeniu. Meble przykryte płachtami zabezpieczającymi przed kurzem, które nieco odsunęłam, były w wyśmienitym stanie, doskonale widać było mistrzowską rękę stolarza. Właściciel zdecydowanie musiał znać ich wartość, skoro pofatygował się, aby zabezpieczyć je choć trochę. Biały materiał na meblach przykrywający nawet i tak nieruchomy zegar na ścianie czy wszechobecna warstwa kurzu, wszystko wskazywało na to, że miejsce jest puste, nie było tu żywej duszy. Jakim cudem tak piękne wnętrze, nawet jeśli nie kapało złotem, udało się doprowadzić do takiej rozpaczy? Dębowe klepki, ułożone w misterne wzory zostały zerwane, odkrywając coś na kształt betonu, a ze ścian, z których poodpadała farba z tynkiem, zostały w wielu miejscach gołe cegły. Następny właściciel musiał się mocno napracować, aby aż tak zrujnować wnętrze.
Upewniwszy się, że jestem sama, ściągnęłam płachtę z fotela, aby chwilę odpocząć i jednocześnie wyciągnęłam zawartość wewnętrznej kieszeni. Niezbyt duże zawiniątko ciasno opakowane było w zszarzały już materiał i trochę sznurka. Wewnątrz znalazłam pochwę na broń, a środku znajdował się bogato zdobiony sztylet. Biała kość słoniowa, grawer przedstawiał scenę biblijną, sąd boży czy coś w tym stylu i spory kamień szlachetny. Przestałam się dziwić, czemu tak desperacko zależało jej na jego odzyskaniu. Anielska broń jest wyjątkową rzeczą, doskonale czułam mrowienie mocy pod palcami w miejscu, gdzie stykały się z metalem. Zastanawiające było, skąd ona to miała. Jeśli kurtkę mogła sobie przywłaszczyć, tak sztyletu nie miała szans. Nawet jeśli właścicielem miał być przedstawiciel najniższego z chórów, najzwyczajniej w świecie nie mogła go ukraść, nie miała tyle mocy. Istniała szansa, że należał do towarzyszącego jej mężczyzny, co mogłoby tłumaczyć jego umiejętności. Ale wtedy sztylet byłby przy nim. Najrozsądniejszą więc opcją było, że ktoś jej go podarował, wyjątkowy i niezwykle cenny prezent, co świadczyło, że mogła być spokrewniona z rasą aniołów. Pytanie brzmiało, z jakim dokładnie. Zawinęłam z powrotem broń, wpierw w oryginalne opakowanie, a następnie w stosunkowo czysty kawałek szmaty przykrywającej wcześniej fotel. Zamierzałam schować go w bezpiecznym miejscu, a właściwie czasie, musiałam dobrze przemyśleć co z nim zrobić, co aktualnie nie było na szczycie mojej listy priorytetów. Schowawszy go do kieszeni kurtki, zaczęłam szukać wyjścia z budynku.
Wróciłam pod, jak się później okazało, domek wczasowy i z powrotem weszłam do niego. Przebrana w czyste ubrania, zachowałam tylko kurtkę, bez cennej zawartości, zapożyczoną od kobiety, która wcześniej śmiesznie próbowała mi grozić. Dowiedziawszy się co nieco o moich nowych znajomych, postanowiłam zagrać w ich grę, którą rozpoczęli, a którą zamierzałam zakończyć. To był początek ich końca.
~Ru?
1104 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz