11 września 2025

Od Luthera — Hi, can I kiss u? V

Patrzył na Yassina z politowaniem. Bawiło go, że tak bardzo próbował pokazać Lutherowi, że to wszystko mu się bardzo nie podobało. Na mężczyźnie to jednak większego wrażenia nie robiło. Był już przyzwyczajony do dramatyzowania i wyolbrzymiania problemów, które tak naprawdę w całej tej sytuacji są tylko kroplą w morzu. Wcześniej mu to przeszkadzało, ale obecnie? Była to rutyna, do której zdołał przywyknąć. 
Wykorzystał marudzenie partnera i wziął go na ręce, wynosząc z fontanny niczym prawdziwą damę w opałach. Cała sceneria wyglądała dziwnie, a nawet i zabawnie dla osób, które z ciekawością się temu wszystkiemu przyglądały. 
Zignorował szamotaninę, mocniej zaciskając palce na udach Yassina, spojrzał na niego wzrokiem, który jasno mówił, że ma przestać się miotać. Nie lubił, gdy partner go nie słuchał i dalej próbował postawić na swoim. Wolał, gdy się zachowywał odpowiednio do zaistniałej sytuacji. Wystarczająco dużo dzisiaj się wydarzyło, nie potrzeba im więcej ciekawskich spojrzeń, prawda? 
Herreira dramatycznie westchnął, odchylił głowę do tyłu i zarzucił jedną rękę na ramię partnera, a drugą na swoje czoło. Pozwolił się nieść przez park w takiej pozie. Luther przewrócił oczami, zagwizdał, aby przywołać Delicję, która w tym wszystkim postanowiła zaczepić obcych ludzi, aby rzucili jej piłkę. Suczka szybko dogoniła parę i zrównała swój krok z właścicielem, ciężko dysząc z piłką w pysku. Pokręcił rozbawiony głową, spoglądając na słońce na niebie, które powoli zasłaniane było ciemnymi chmurami. Muszą wrócić do mieszkania przed niespodzianką pogodową, która może przynieść im niechciany deszcz. Na dzisiaj byli już wystarczająco mokrzy, prawda? 
— Czasami się zastanawiam, dlaczego poszedłem na kolejne randki z tobą — zaczął złotooki, zerkając na Yassina, który znudził się już pozowaniem przemęczonego ukochanego i pisał coś na telefonie. Jednak nie miał zamiaru iść o własnych siłach. Wolał wykorzystać Luthera, dla którego to był dodatkowy trening. 
— Po pierwsze: to ty mi nie odpisywałeś, po drugie: to nie były randki, tylko zapoznawanie, po trzecie: jestem zbyt zajebisty, żebyś mi odmówił — oznajmił to wszystko z dumą i cwaniackim uśmiechem na ustach. Odłożył telefon na swoją klatkę piersiową, spoglądając na Luthera. — A tak poza tym, to ja się zgadzałem na te spotkania! Sam wychodziłeś z inicjatywą, więc... 
— No a ty się zgadzałeś — zauważył, delikatnie się uśmiechając pod nosem. — Co dalej nie zmienia faktu, że uważam- — jednak nie mógł dokończyć swojej myśli, bo Yassin zasłonił mu usta swoją dłonią, kręcąc głową, aby dać mu znać, że nie ma kończyć. 
— No już, już. Czepianie się szczegółów. A tak w ogóle, to muszę wracać do domu — Herreira poprawił się, aby wygodniej ułożyć się na swojej karocy
— Mieszkasz ze mną od dobrych kilku miesięcy, jakbyś nie zauważył — prychnął, zadzierając głowę i kątem oka spoglądając na Yassina, który przewrócił oczami. — Więc wracasz do domu. Dom jest tam, gdzie jestem ja, chyba to zrozumiałe? 
Yassin zaśmiał się, uśmiechnął i cmoknął Lu w policzek. Następnie złapał za swój telefon i jednym, sprawnym ruchem uciekł z rąk ukochanego. Firebane patrzył na niego zdziwiony, ale i niezadowolony. Do apartamentu zostało im dobre kilka minut spacerem, więc nie wiedział, dokąd chciał się udać czarnowłosy. 
— Może tak, może nie, ale nie zrezygnowałem z tamtego mieszkania i wypadałoby czasami tam wrócić na noc — oznajmił, przeciągając się, aby rozprostować ciało po tym, jak został wyniesiony z fontanny. 
— To wrócę z tobą — Luther nie czekał na protest ze strony partnera, złapał go za rękę i pociągnął w przeciwnym kierunku, spoglądając, czy Delicja wciąż za nimi podążała. — Nie mam zamiaru słuchać jutro twojego marudzenia, że mogłem z tobą pójść. Albo jeszcze gorzej, że twoje ukochane futerko gdzieś uciekło do spania. Nie. Ma. Opcji. — ostatnie słowa wręcz podkreślił, zaciskając dłoń na ręce partnera.
Zatrzymał się, aby odwrócić się do Yassina, który wyglądał na rozbawionego. Nie wydawał się zniechęcony tym, że Luther miał zamiar z nim pójść do jego mieszkania. Możliwe, że była to pewnego rodzaju prowokacja z jego strony, żeby zobaczyć, jak zachowa się Firebane. Jednak nie było to teraz istotne. 
Przyciągnął czarnowłosego do siebie, ułożył jedną dłoń na jego policzku, a drugą na biodrze. Jeden pocałunek w ciągu dnia to zdecydowanie za mało. Dlatego delikatnie musnął usta partnera, który mruknął niezadowolony, że to nie miejsce i czas. Dla Lu nie miało to jednak najmniejszego znaczenia. Zawsze jest miejsce i czas. 
Delikatnie przygryzł dolną wargę Yassina, spoglądając w jego oczy, czekając tylko, aż ten ulegnie. Nie trwało to za długo. Jego nigdy nie trzeba długo namawiać. Sam ułożył dłonie na policzkach Firebane'a, pogłębiając pocałunek, który z każdą chwilą stawał się bardziej namiętny i zachłanny. Lu chciał więcej, ale wiedział, że w tym tempie nie dotrą do mieszkania na czas, gdy na dworze robiło się nieprzyjemnie chłodno. Ostatni raz zaczepił język Herreiry, odsuwając się do tyłu. 
— Lepiej się pośpieszmy — mruknął, spoglądając na zachmurzone niebo. 
— Pod warunkiem, że w domu znowu mnie pocałujesz — zażądał czarnowłosy, co rozbawiło Luthera, który przytaknął głową.
— Jak będziesz grzeczny, to na pewno. 

789 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz