tw! +18, przemoc
- Tylko żelki będą dla pana? - starsza kobieta uniosła na mnie swoje łagodne spojrzenie ciemnych oczu. Zapytała tym swoim głosem, który zawsze brzmiał jakby miała zaraz zaproponować mi herbatniki i pogadankę o pogodzie i życiu. Za moich czasów... Normalna śpiewka starych, nudnych ludzi. Znałem ją tylko z widzenia, kojarzyłem ją wyłącznie z tej kasy, a jednak za każdym razem była dla mnie podejrzanie miła. Jakbyśmy się znali od lat, a ja w dzieciństwie jadłem u niej rosół na niedzielę i wykradałem bimber z jej barku. Niby fajnie, ale też odrobinę irytująco. Babo, ja chciałem tylko żelki...
- Ta...- mruknąłem sięgając po kartę. Szybka płatność, szybkie wyjście, żadnych small talków. I ta baba mnie przed tym nie powstrzyma, nie mam czasu ani humoru na pierdolenie o głupotkach. Kobieta z szerokim uśmiechem wskazała na terminal, westchnąłem i przyłożyłem kartę. Usłyszałem znajome ,,pik''.
- Drukować potwierdzenie?- zapytała jakby naprawdę zależało jej na tym, żebym w domu zrobił sobie kolekcję paragonów i w wolnych chwilach je laminował. W ten dzień kupiłem żelki truskawkowe, w ten dzień kupiłem kwaśne żelki, a w ten żelki malinki.
- Nie trzeba.- odburknąłem zgarniając trzy paczki żelków, tym razem żelki w kształcie gałek ocznych. Kobieta nie puściła mnie jednak od razu. Zamiast tego pochyliła się lekko przez ladę.
- Wie pan... Mam jedną córkę. Ładna, młoda, bardzo pracowita, umie gotować.- powiedziała takim tonem, jakby zdradzała mi sekret życia. Zamarłem na sekundę z tymi żelkami w dłoni. Aż musiałem szczelniej zasłonić paczki, by oszczędzić im słuchania tego. Spojrzałem na nią i przez chwilę zastanawiałem się, czy ja wyglądam jak desperat z portalu randkowego. Chyba że babeczka ma dzisiaj jakąś śmieszną promocję ,,kup trzy paczki, weź córkę gratis''.
- No wie pani...- zacząłem brzmiąc jakbym nie dowierzał w jej słowa. - To świetnie, że ma pani ładną córkę. Ale jest mały problem, jestem wilkołakiem.- jej mina zamarła.
- Serio, pełnia księżyca, wychodzę z domu, rozszarpuję sąsiadom trawniki, wyje jak syrena, czasem pogryzę listonosza lub obsikam jakiś hydrant. No wie pani, standard. A pani córka lubi jak chłopak w nocy gryzie?- kobieta aż się cofnęła, nie wiedziała, czy sobie z niej żartuję, czy mówię całkiem poważnie. - Ale zięć-wilkołak, brzmi całkiem dumnie.- uśmiechnąłem się pod nosem widząc jak kobieta aż przełknęła ślinę.
- Więc tak jak mówiłem... Potwierdzenia nie trzeba. Adios.- dodałem jeszcze i odwróciłem się na pięcie. Za plecami usłyszałem tylko ciche chrząknięcie. Przynajmniej ta baba już nie będzie się odzywać niepytana.
Otworzyłem paczkę, wrzuciłem kilka żelków do ust i ruszyłem w stronę osiedla. Kwaśny smak rozlał mi się po języku, aż lekko zmrużyłem oczy. Wtedy minąłem grupkę dzieciaków. Patrzyli na mnie, na paczkę w mojej dłoni, jakby nigdy w życiu słodyczy nie widzieli. Aż się zatrzymałem.
- Chcecie trochę?- zapytałem unosząc brew i teatralnie przechylając paczkę w ich stronę. Już mieli do mnie podbiec. Oczy mieli rozświetlone jak choinka na święta. Wtedy cofnąłem rękę.
- W sklepie są.- mruknąłem i ruszyłem dalej. Za plecami usłyszałem jęk zawodu, a chwilę później płacz jednego z nich. Prychnąłem pod nosem i już miałem iść, ale coś mnie tknęło. Odwróciłem się i spojrzałem na tę małą gromadkę.
- Ej.- zawołałem. - Wiecie, dlaczego ja jem tyle żelków?- zapytałem a dzieciaki od razu spojrzały po sobie. Jeden z nich wzruszył lekko ramionami.
- Bo są smaczne?- jedna dziewczynka zapytała nieśmiała, miała rozmazany soczek na koszulce. Jakie to żałosne. Uśmiechnąłem się szeroko odsłaniając zęby.
- Nie. Bo jak zamieniam się w wilkołaka, to kwaśne żelki to jedyne co neutralizuje smak dziecięcego mięsa.- zapadła długa cisza. Jednak dziewczynka otworzyła buzię, jakby właśnie zobaczyła potwora spod łóżka. A mały chłopiec w czapce z daszkiem zrobił dwa kroki w tył.
- Żartuję!- roześmiałem się unosząc ręce. - Ale nie dzisiaj.- machnąłem im paczkę żelków i wrzuciłem cztery naraz do ust. Kwaśny sok aż poleciał mi do oczu.
- Mmm, lepsze niż chrupiące ucho listonosza.- mruknąłem pod nosem ruszając w stronę swojego osiedla. Dzieciaki uciekły z wrzaskiem w stronę placu zabaw z jedną paczką żelków. A ja tylko parsknąłem śmiechem, chrupiąc żelki.
***
Ptaki ćwierkały wesoło, przelatywały wokół mnie z pełną gracją. W oddali wciąż dało się słyszeć szum wodospadu. Ten dźwięk miał w sobie coś hipnotyzującego. Drzewa zaczęły tonąć w cieniu zachodzącego słońca a korony skutecznie odcinały ostatnie promienie dnia. Spojrzałem w górę, słońce coraz bardziej znikało a wraz z nim ptaki powoli zaczęły cichnąć. Jeden po drugim zamykały dzioby, a w ich miejsce wkraczały sowy. Ich huczenie było jak kołysanka, mógłbym zasnąć do tego dźwięku. Był relaksujący. Ptaki ucichły zupełnie, jakby ktoś jednym ruchem wyłączył im dźwięk. Cisza zrobiła się tak gęsta, że prawie czułem ją na ciele w postaci gęsiej skórki. Sowy wciąż huczały, ale teraz brzmiały bardziej złowieszczo.
Jakby przejmowały rządzenie lasem na całą, długą noc. Wszystko we mnie było napięte jak struna. Czułem każdą grudkę ziemi pod stopami. Każdy podmuch wiatru niosący zapach lasu.
- Mmm.- mruknąłem cicho odchylając się do tyłu. Mocniejszy wiatr zerwał się nagle i przeszedł mi po pysku niczym zimny dotyk. I wtedy go poczułem. Zapach jelenia był wyraźny, słodki, niemal drażniący. Oblizałem pysk warcząc cicho. W jednej chwili napięcie spięło mi kark, a po kręgosłupie przeszedł znajomy deszcz. Czarne futro stapiało się z mrokiem, a bursztynowe oczy świeciły jak dwa żarzące się kawałki węgla. Przesuwałem cię cicho niewidoczny wśród ciemności panującej już w lesie. Zobaczyłem go. Był dumny, majestatyczny, z porożem większym od mojej głowy. Szło to sobie cudo przez las, jakby był jego właścicielem. Powoli, krok za krokiem, sunąłem naprzód. Moje ciało poruszało się automatycznie. Instynkt zupełnie przejął nade mnie kontrolę.
No dalej rogaczu, jeszcze dwa kroki w lewo i mam cię podanego jak na tacy.
Jeleń przeszedł między dwoma drzewami idealnie odsłaniając dla mnie swój bok. Moje pazury lekko wbiły się w ziemie i byłem już gotowy do skoku. Drżałem odrobinę z czystej, zwierzęcej ekscytacji, że zaraz poczuje krew na swoich kłach. I wtedy jak na złość, z nory nieopodal wypełzł lis. Mały, rudy, bezczelny lis. Wyskoczył prosto pod nogi jelenia, pisnął jeszcze, by go wystraszyć i zwiał w krzaki.
- Ty mały skurwysynie...- syknąłem wkurwiony w myślach, miałem ochotę tego rudzielca rozszarpać w pysku i zrobić sobie z niego ścierkę do kurzu. Jeleń nawet się nie zastanawiając ruszył do ucieczki znikając pośród drzew. Nie czekałem ani chwili dłużej, z gardła wyrwał mi się wkurwiony warkot, że nawet sowy umilkły. Ruszyłem za nim. Biegłem tak szybko, że ziemia odskakiwała od moich łap. Gałęzie smagały mnie po bokach, zostawiając drobne zadrapania. Czułem tylko dudnienie własnego serca i zapach jelenia. Byłem coraz bliżej niego.
Sprawdźmy rogaczu kto dzisiaj zasiądzie na tronie.
Przyśpieszyłem jeszcze bardziej, widziałem go coraz wyraźniej. Ziemia pod nim była zbyt miękka. Zaczynał się męczyć i trafił rytm. Przeskoczyłem powalone drzewo i skróciłem dystans. Byłem już tak blisko, że czułem jego strach. Pachniał jak mokry mech zmieszany z adrenaliną. Skoczyłem. Pazury wbiły się w jego bok, a ciężar mojego ciała zwalił go na ziemię. Jego kopyta zaryły w liściach próbując jeszcze walczyć. Wgryzłem się w jego szyję, smak krwi uderzył mi do głowy. Jeleń jeszcze drgnął, ale był to już jego koniec. Zacisnąłem szczęki mocniej aż chrząstki pękły a potem skręciłem kark szybkim, neutralnym ruchem. Na chwilę zapadła grobowa cisza. Stałem nad swoją zdobyczą dysząc ciężko. Uniosłem lekko pysk widząc jak między krzakami przemknęła ruda kita. Lis znowu zapiszczał, wysunął się lekko spomiędzy krzaków chodząc wokół, trzymając się bezpieczniej odległości. Czekał aż się posilę by mógł wziąć resztki.
Śmiej się, póki możesz, dalej rozważam tę szmatkę do kurzu rudy.
Nachyliłem się i wbiłem zęby w szyję jelenia, pociągnąłem mocno wyszarpując kawałek
mięsa. Krew polała mi się po pysku, brudząc moje futro. Zacząłem przeżuwać mięso czując, że jest trochę twarde, ale za to bardzo smaczne i sprężyste. Zwykle nie jadłem dużo. Tylko tyle by zaspokoić swoją zwierzęcą rządzę i głód. Reszta jelenia zostanie w lesie. Inne stworzenia na pewno z tego skorzystają, lis już tylko czyhał aż odejdę by móc zakolegować się z martwym jeleniem. Borsuki też na pewno skorzystają, ptaki to samo. Odsunąłem się od jelenia i uniosłem głowę ku górze wyjąć triumfalne. Lis wydał z siebie dźwięk przypominający śmiech i dopadł do jelenia.
***
Po polowaniu i zimnym prysznicu musiałem się udać do klubu, a raczej do swojego miejsca pracy. Szedłem ciemnymi ulicami miasta, z kapturem głęboko naciągniętym na głowę i sportową torbą przewieszoną przez ramię. Moje kroki były pewne, prowadząc mnie w stronę spokojniejszej dzielnicy na obrzeżach miasta. W znajomym zaułku pozwoliłem wilkowi przejąć ciało i w kilka chwil przebiegłem spory odcinek, aż znalazłem się przy starej fabryce. Na miejscu znów przybrałem ludzką postać i wszedłem do środka. Od progu uderzyła mnie fala dźwięku i zapachu. Głośna muzyka, pot i tanie perfumy zmieszane ze słodkawym zapachem alkoholu. Dawna fabryka została przerobiona na klub, a sercem tego miejsca był ring na środku sali. Wokół niego rozstawiono podesty, klatki, na których tańczyły półnagie dziewczyny, a po zakończonych występach często znikały z klientami w specjalnie urządzonych pokojach. Przeciskając się przez tłum, ominąłem tańczących i pijanych ludzi. Jedna z dziewczyn, odziana w zbyt skąpą bieliznę chwyciła mnie za rękę, pochylając się tak by jej piersi niemal dotykały mojego torsu.
- Może skusisz się na prywatny pokaz, wilczku?- zapytała z zalotnym uśmiechem. Uniosłem brew i wyszczerzyłem zęby w czymś, co mogło wyglądać jak uśmiech.
- Jasne. A potem może wspólnie przeczytamy sobie Czerwonego Kapturka, wersję gdzie duży, groźny wilk zjada wszystkich.- rzuciłem sarkastycznie wyswobadzając rękę. Dziewczyna parsknęła śmiechem, ale odpuściła. Ja tymczasem przeszedłem na zaplecze, gdzie rzuciłem torbę na ławeczkę i odetchnąłem głębiej.
Na zapleczu było ciszej, choć wciąż dało się słyszeć dudnienie basów. Otworzyłem torbę, w środku miałem wszystko czego potrzebowałem. Ręcznik, butelkę wody, bandaże. Rękawic nigdy tutaj nie używałem, to nie był sport a rozrywka dla żądnych krwi widzów. Usiadłem i powoli owijałem dłonie bandażami, zaciskając palce, żeby materiał dobrze się ułożył. Skóra wciąż była wrażliwa po poprzednich pojedynkach.
- Dziesięć minut. Bryan już zbiera kasę na zakłady.- mruknął do mnie organizator, zaglądając przez uchylone drzwi. Był niskim, łysym facetem z krzywym nosem. Raz mu przyjebałem jak próbował mnie oszukać, ma teraz pamiątkę do końca życia. - Twój przeciwnik już się rozgrzewa. Chłopak wygląda jakby chciał cię zabić.
- To dobrze, łatwiej będzie mu się rozczarować.- mruknąłem, wstałem i podszedłem do lustra zawieszonego na ścianie. Przebrałem bluzę i spodnie na spodenki i założyłem na ramiona wysłużony szlafrok bokserski. Z głośników na sali głównej rozległ się gong oznajmiający początek nowego pojedynku. Krzyki tłumu, wycie, nie wiadomo jeszcze co. Ludzie uwielbiali oglądać takie przedstawienia. Rozlew krwi był dla nich cudowną dawką dopaminy. Poprawiłem pasek szlafroka i spojrzałem na łysola.
- Wyglądam jak ktoś, kto idzie kogoś pobłogosławić czy raczej jak typ, który zaraz wybije mu zęby?- spytałem przechodząc obok niego.
- Raczej to drugie.
- Uff. Już się bałem, że wyglądam za grzecznie. - światła w klubie przygasły, a na ring skierowano kilka reflektorów. Krzyk tłumu wzrósł, gdy stanąłem przy liniach. Przeciwnik już był na ringu. Szeroki w barach, klatka pokryta tatuażami, ręce ciężkie jak młoty. Zerkał na mnie jak na mięso. Szkoda tylko, że był zwykłym człowiekiem. Nie miał szans ze mną.
- Ładny szlafroczek.- mruknął plując na deski.
- Dzięki. Twoja mama mówiła, że lubi na mnie ten kolor.- odparłem z uśmiechem i zrzuciłem szmatę z ramion. Tłum zawył a gong uderzył. Bryan chodził wokół ringu zbierając jeszcze ostatnie zakłady. Pierwsze ciosy poszły szybko. On ruszył jak taran licząc, że mnie zaskoczy. Unik w bok, jego pięść przeleciała obok mojej głowy a ja poczułem podmuch powietrza. Zanim zdążył się odwrócić, wsadziłem mu pięść prosto w żebra. Wściekły rzucił się ponownie tym razem łokciem. Trafił. Rozciął mi łuk brwiowy, krew spłynęła mi do oka. Rzuciliśmy się na siebie, jego pięści waliły jak młoty. Moje były celniejsze i szybsze. Szukałem otwartych miejsc. Raz trafił mnie w policzek, odpłaciłem mu sierpem w żuchwę. Zaczął krwawić. Odwdzięczył się ciosem w żebra, przez co na chwilę zabrakło mi powietrza w płucach. Krew mieszała się z potem, obaj mieliśmy policzki rozcięte. Za każdym razem, gdy wydawało się, że któryś z nas padnie, zmartwychwstawał na liniach. Wymiana była szybka. Cios za ciosem ani ja, ani on, nie odpuszczał. Obaj byliśmy ledwie przytomni. Patrzyłem na niego szukając słabego punktu, coś, co sprawi, że facet padnie i już się nie podniesie. Podniosłem gardę i wystrzeliłem w kontrze. Mój lewy prosty trafił go w brodę, a prawy sierpowy w szczękę. Usłyszałem charakterystyczny trzask. Przeciwnik zachwiał się, oczy mu się rozszerzyły. Szybko dobiłem go ciosem z dołu, który poderwał jego głowę do góry. Runął na deski jak długi. Stałem nad nim ociekając krwią i dysząc ciężką. Usłyszałem gong kończący walkę i jednocześnie ogłaszający moje zwycięstwo.
Zszedłem z ringu do dźwięku publiki, ich krzyki niemal rozdzierały mi poranioną głowę. Przecisnąłem się przez tłum ocierając krew szlafrokiem. Na korytarzu czekały już dwie dziewczyny.
- Mmm twardziel.- powiedziała jedna z udawaną słodyczą. - Może teraz przydałaby ci się chwila relaksu? Możemy zrobić tak, że zapomnisz o całym bólu...
- Nie sądzę.- przerwałem jej ostro. - Po pierwsze, lubię ten ból. A po drugie, widziałaś się w lustrze ostatnio? Ja już wystarczająco oberwałem, nie muszę się dobijać.- jej uśmiech zamarł, a druga wybuchnęła niekontrolowanym śmiechem. Minąłem je obie i wszedłem do szatni. No to teraz szybki prysznic, odebranie wynagrodzenia i mogę wracać do domu.
2143 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz