30 września 2025

Od Cahira — Epizody życzliwości

Splótł palce, poczekał, aż Akira wsadzi w nie stopę, na trzy-cztery podrzucił mężczyznę na grzbiet Ksantosa. Siwy wałach, uosobienie spokoju, najlepszy koń Ksandra chodzący w bryczce, nie drgnął z miejsca, potrząsnął tylko grzywą, dzwoniąc kółkami ogłowia. Akira, mimo braku siodła, zapewne bez większego trudu zdołałby wskoczyć na konia sam, ale Cahir czasem miewał przebłyski przyzwoitości, bywał uprzejmy i zdarzało się, że oferował pomoc, choć go o to nie proszono. A Aki raczej z tymi epizodami życzliwości nie dyskutował.
— I jak się siedzi? — zapytał Cahir, podając wodze.
— Z każdym tygodniem coraz lepiej. — Akira dał koniowi sygnał, ruszył wokół Cahira stępem. — Na oklep także.
Cahir oparł się rękami o grzbiet Pallasa — kolegi Ksantosa z bryczki — wybił się mocno, wskoczył koniowi na grzbiet. Pallas bywał niecierpliwy i narwany, miał swój charakterek, lubił decydować za jeźdźca. Na dzień dobry zadarł głowę, szarpnął wodzami, ruszył bez sygnału, spróbował podlecieć do Ksantosa, jeszcze nim Cahir porządnie usiadł.
Zagwizdał, trochę studząc koński temperament.
— Kogoś dzisiaj energia rozpiera. 
— O, chyba nie chciałbym na nim dzisiaj siedzieć — zaśmiał się Aki, czule klepiąc po łopatce Ksantosa idącego powoli, noga za nogą, leniwie machającego ogonem, żującego źdźbło przechwyconej w międzyczasie trawy. — My z Ksantosem świetnie się dogadujemy.
Cahir zrównał się z koniem Akiry, chciał jechać bok w bok, ale Pallas, ekscytując się zanadto, zaparskał, dał do zrozumienia, że to zdecydowanie nie jest jego tempo.
— My też — mruknął Cahir, gdy koń co prawda dostosował swoje tempo do tempa Ksantosa, ale caplując i tylko czekając, aż się mu odpuści. — Myślisz, że brama otwarta? Bo nie chcę już z niego zsiadać.
— Mogę zsiąść w razie czego — zaoferował Akira. Uśmiechnął się pod nosem, widząc paradny stępo-kłus Pallasa. — Nie chcesz jednak wrócić po te siodła?
— Jest niewybiegany. — Cahir patrzył na konia niewzruszenie. — Jak pogalopuje wzdłuż rzeki i trochę się zmęczy, będzie chodzić jak w zegarku.
— Mam telefon — zaoferował Aki. — Nagrać was? Może zrobię jakieś zdjęcia?
Cahir uśmiechnął się połową ust, popatrzył na Akiego z błyskiem w oku.
— Przecież jedziesz z nami.
Aki zaśmiał się. Trochę nerwowo.
— O, nie sądzę, że to dobry pomysł.
— Ksantos w galopie jest jak kanapa. — Cahir mrugał porozumiewawczo, zaznaczył, że proszę z nim tu nie dyskutować, on wie, co robi, a poza tym już zdecydował. — W razie czego, zatrzymasz go bez trudu. Pojadę pierwszy wolno, jak będziesz chciał awaryjnie hamować, to krzycz. 

*

Aki zeskoczył z konia energicznie, na równe nogi, z naturalną swobodą, kolejny raz demonstrując, że czuje się już w siodle bardzo pewnie.
— Po pierwsze. — Przerzucił wodze przez szyję konia. Podrapał go łopatce, po grzbiecie, po kłębie. — Uwielbiam Ksantosa, najlepszy koń, a co za galop, co za wygoda. No kto jest takim słodkim kochanym koniskiem? A kto zasłużył na marcheweczkę? Masz marcheweczkę, tak! Dobra co? Zawsze przecież noszę je dla ciebie w bryczesach.
— Po drugie. — Skończywszy dziękować koniowi za jazdę, znalazł się obok Cahira w wesołym podskoku. Objął go w geście tak szczerym i naturalnym, a zarazem tak dla Cahira zupełnie niespodziewanym, że powietrze na moment uwięzło mu w płucach, gdy zesztywniał z wrażenia. — To była najlepsza przejażdżka w moim życiu, dziękuję za wszystko, za naukę i wspólne przejażdżki. 
Cahir przypomniał sobie, że powinien oddychać. Objął Akirę wpół, kolistym ruchem czule poruszył kciukiem na jego plecach.
— Przecież wiesz — powiedział półgłosem, trochę do ucha, nie chcąc płoszyć tego momentu zbyt głośno wypowiedzianym słowem — że możemy jeździć tak codziennie, jeśli chcesz.

550 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz