Pogłoski i plotki są rozpuszczane w świat, by kogoś pogrążyć, by kogoś zniszczyć. Jednak często, tak jak stereotypy, zakrawają o wydarzenia, które stały się naprawdę. Tak więc nie dziwiło nikogo, kiedy bajeczki o dzielnych asasynach, królewskich skrytobójcach, wyrosły na ziarnie prawdy. Na terenach Persji robiło się gorąco, i to nie przez panujący tam klimat. "Po sąsiedzku" pojawili się tam Krzyżacy. Nie trzeba było być tęgim umysłem, aby wiedzieć, że te dwie grupy się wściekle nie cierpią.
To dzięki Krzyżakom Nizaryci, których powszechnie znamy jako asasynów, dostali swój nowy przydomek. Chrześcijański zakon zwał ich tak od pogardliwego arabskiego wyrażenia "hasziszijja" (w wymowie pierwsza i ostatnia litera są prawie nieme), co oznaczało "zażywający haszysz". Późniejsza historia asasynów spowodowała, że obecnie kojarzą się tylko z cichymi mordercami, ze skrytobójcami.
Nizaryci mieli, według plotek, odurzać się psychotropami po owocnych mordach. To była tylko część prawdy.
Narkotyzowali się przy każdej okazji, lecz zawsze dobranymi do okazji specyfikami. Przed walką psychostymulanty (najczęściej napar z czystej kofeiny, taka niby ich ówczesna wersja kawy, tylko że z większym kopem), aby podwyższyć poziom adrenaliny, percepcję wzrokową i ruchową oraz przełamać niechęć do rozlewu krwi i bólu. Po walce, nawet tej przegranej, nalewka z mleczka makowego i kruszonej słomy maku lekarskiego. Ten mix działał przeciwbólowo i wspomagał sen. Przyjmując audiencje i spotykając się w swym gronie, palili trawkę z sziszy i zamawiali haremy. Na co dzień raczyli się wyrobami tytoniowymi. Alkoholu w ogóle nie tykali, bo to było aktem bezbożnym i niemoralnym.
W pewien słoneczny dzień jeden mały oddział właśnie świętował... coś. Po prostu coś. Znalazła się okazja, to i hucznie musiało być. W wynajętym lokalu świętowało piętnastu jegomości w cywilnym odzianiu i niezliczona ilość pań do towarzystwa. W powietrzu unosił się ziołowy zapach zmieszany z dymem i seksem.
Goście skupili się wokół stołu jadalnego. Większość siedziała na poduszkach, a panie na kolanach, bądź na podłodze. Jedynym wyjątkowym wyjątkiem była Mariem. Leżała na kanapie typu szezlong między dwoma mężczyznami. Była traktowana lepiej od innych, choć nie była specjalnie piękna. Była wręcz pospolita. Kruczoczarne, kędzierzawe włosy, ciemne oczy i jasnobrązowy kolor skóry. To ją różniło od innych pań, że nie zajmowała się zarabianiem na narkotyki swoim ciałem. Jej ciało było narkotykiem.
Spętana łańcuchami u nóg, i z obrożą na szyi, była unieruchomiona na kanapie. Z jej naciętych nadgarstków wolnym ciurkiem wypływała krew, a dwaj mężczyźni zlizywali ją do cna. Chociaż była w półnegliżu z przeźroczystych koronkowych chust, oddychała z wielkim trudem. Nie pomagał fakt, iż powietrze było przesiąknięte psychotropowymi wyziewami. Panowie nie znali umiaru. Powieki stawały się coraz cięższe.
Nagle rozległ się alarm. Ktoś coś krzyknął, potem coś trzasnęło, a dalsze huki stłumiły piski burdelowych dziewczyn. Asasyni przy wyjściu odskoczyli do schowka, by dobyć bułatów, ale w ostateczności starali się odeprzeć atak czymkolwiek, co wpadło im w ręce. Bezskutecznie. Pierwsi padali pod nogi napastników, drudzy próbowali się ratować ucieczką przez okno.
Do salonu wtargnęły postacie w białych szatach z czarnymi krzyżami na napierśnikach. Kto przed nimi nie uciekł, ten taplał się we własnej jusze.
Mariem usłyszała podkute kroki kierujące się ku kanapie. "To koniec", pomyślała, a jej ciało przejęło paraliżujące zimno. Ku jej zdziwieniu, zamiast stali w brzuchu, poczuła luz na nadgarstkach.
- Śmiem twierdzić, iż macie coś, co nie należy do was - rzekł znajomym głosem Krzyżak, taksując pana po lewicy i po prawicy.
Obaj syknęli, ukazując kły i nieludzko wykrzywiając twarze. Ich fizjonomie przypominały teraz te z groteskowych wizji o demonach. Czarnooki wąpierz po prawej pierwszy rzucił się do ataku. Rycerz cofnął się o krok, przestąpił na nogę i sieknął potwora pod żebro. Klinga przeszyła go na wylot niczym gorący nóż masło.
Brodaty afryt zbladł, jak to zobaczył. Odwaga go opuściła. Nawet pobladł tak, że przez moment znów przypominał człowieka. Może nawet jakby przemówił, zanim sięgnął go miecz, uratowałby się na łaskę. Miast tego zarzęził z rozciętej krtani.
Kobieta, zebrawszy siły, podniosła wzrok. Ujrzała przed sobą ostrze. Natychmiast zacisnęła powieki.
Cicho brzęknęły rozerwane łańcuchy.
Gdyby spojrzała jeszcze raz, zobaczyłaby młodego mężczyznę o białych włosach do ramion, cudnych niebieskich oczętach i skórze jasnej jak ziarno w polu. Przez zamknięte powieki widziała jego blask.
- Wszędzie rozpoznam te czarne loczki.
Rzuciwszy hełm w kąt, obdarzył ją łagodnym uśmiechem. Wytarł miecz o płachtę i wsadził go do pochwy. Podszedł do Mariem i wziął ją pod pachy i uda. Ze wstrząśnieniem stwierdził, iż uniósł ciało, które opuściła dusza. Przyglądał się bezwładnym dłoniom. Zagryzł język, żeby nie kląć nad nieboszczką.
- Spóźniłem się... Przepraszam. To się więcej nie powtórzy. Obiecuję - wyszeptał - Jeszcze się spotkamy, i przysięgam ci, że zdążę cię uratować.
*Teraźniejszość*
Jasność snu zniknęła i pojawił się mrok realiów. Jedyny związek, jaki poczuła, to zapach. Tutaj samym wdychaniem powietrza można się upić. Temu mieszkaniu przydałoby się porządne wietrzenie. Właściciela należałoby również nauczyć palić na zewnątrz. Najważniejsze to należałoby, by go nakłonić do kupienia własnego łóżka bądź drugiej kanapy. Ruby definitywnie czuła kto i jaki czas temu w niej spał, i to zdecydowanie nie były zapachy Chrystiana.
"Dlaczego jestem tu, a nie tam?" zadała sobie pytanie, ale czuła jakby ktoś włożył je jej do ust. Możliwe, ponieważ każdego dnia gdzieś na świecie odgrywają się akcje rodem z filmów o balangach stulecia kończących się gdzieś, gdzie diabeł mówi dobranoc.
Przynajmniej Chrystek nie zostawił ją bez niczego - przyniósł kocyk i przykrył ją, kiedy zmorzył ją sen. A teraz zbudziło ją przeczucie, że ma na sobie czyiś wzrok. Chociaż wcześniej słyszała jakieś szmery, to wtedy je ignorowała, myśląc, że to szczury albo karaluchy. Próbowała dalej spać, sądząc, że to tylko ten zboczeniec się jej przygląda. Jednak było w tym spojrzeniu coś, co ją zaalarmowało. Było zbyt natarczywe i obce.
Otworzyła oczy i szybko, ale bez ruszania się z miejsca, rozejrzała się po otoczeniu. Ku uciesze i zaskoczeniu zauważyła, iż ptaszyna ożyła i zaczęła czegoś szukać uporczywie przy czarnowłosym. Szukała jak głodny dzięcioł. Po chwili, jak widać bardzo zrezygnowana, zaprzestała. Wtem spojrzała na Ruby i, dziewczyna mogła przysiąc, ich spojrzenia się prawie spotkały. Na szczęście wróbelek nie zauważył tego na początku (tyle porównań do ptaków, że chyba zostanę ornitologiem).
Rubinka przesunęła dłonią po biodrach w poszukiwaniu kabury ze sztyletem. Aż ją zmroziło, kiedy nie poczuła jej pod palcami. I wzdrygnęła się, kiedy zauważyła, że może być w rękach dziewczyny. Możliwe, że w kurtce. Nie przypominała sobie, by była jej, choć wiele rzeczy zgubiła w tej ruderze (i nie wszystkie, o dziwo, znalazła).
Nareszcie nadszedł moment, kiedy ta dziewczyna zorientowała się, że nie patrzy na śpiącego manekina. Zamaszystym, wręcz teatralnym ruchem zrzuciła z siebie koc i w dwóch skokach doskoczyła do niej (to jeden skok dla przeciętnego człowieka). Zrobiła to tak bezszelestnie, że sama się zdziwiła swojej gibkości. Stała pół kroku od niej, twarzą w twarz.
- Śmiem twierdzić, iż macie coś, co nie należy do was - stwierdziła, mając silne uczucie deja vu, wypowiadając to zdanie.
Skinęła głową na jej kurtkę. Z bliska tym bardziej nie była pewna, czyja jest. Ruby ostatnio ubierała się bardziej kolorowo, a szczególnie dzisiaj pamiętała, że miała na sobie same "radosne" kolory. Dzisiaj miała na sobie pomarańczowe spodnie dostawcze z polarem, fioletową podkoszulkę, beżowy golf, a na to... Zupełnie nie mogła sobie przypomnieć!
- Krzątasz się, szukasz czegoś, nawet nie podziękujesz za uratowaną skórę... Ja wiem, czego chcesz. Mogę ci to dać, jeśli oddasz mi moją kurtkę. Albo to, co jest w niej. Sorry, ale trochę ją zapaskudziłaś, więc możesz ją sobie zatrzymać na pamiątkę, albo zostawić.
W sumie mogła zapytać o wiele więcej, bo gdyby nie ona, dziewczyna leżałaby gdzieś w rynsztoku. Szczury wyjadłyby jej gałki oczne. Na razie liczyło się tylko znalezienie sztyletu. To był jej najwyższy priorytet. Zaraz po nim było pozostać przy życiu i nie dać sobie ukraść skuterka.
<Apolonie?>
1253 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz