Tyle atrakcji, co Minki mi dzisiaj zafundował, to nie doświadczyłam już naprawdę dawno. Mniej więcej co pięć minut ktoś przyprawiał mnie niemal o palpitację serca, a te wszystkie uściski dłoni? Podobno znali moją rodzinę i wiedzieli o zaklęciu, robili to celowo? Czy po prostu nie przyszło im do głowy jak bardzo jest to niekomfortowe? Mimo wszystko... Cała rodzina Minkiego okazała się naprawdę miła. Wyrozumiała. To, jak mnie wszyscy przywitali... Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek czułam się przez kogokolwiek tak akceptowana.
Natomiast to, że bywałam u Foxów jako dziecko? Zupełnie tego nie pamiętałam. Ciekawe, co się stało, że w zasadzie przestaliśmy się kontaktować...
Nagle przypomniałam sobie słowa mojej matki, gdy wyznałam jej, że spotkałam kitsune... Może wcale nie zerwali kontaktu, tylko ja o niczym nie wiedziałam...?
Całą generalnie przyjemną atmosferę zniszczyło jednak to, co wydarzyło się zaraz potem. Zachowanie Minkiego, jego podkreślanie, że mam nie ruszać się z jego pokoju...
Dlaczego miałam złe przeczucia co do tego wszystkiego?
Zerwałam się na równe nogi, gdy tylko drzwi sypialni zamknęły się za mężczyzną. Natychmiast podeszłam do okna, spojrzeć, co się tam stało takiego, że kitsune wydawał się tym do tego stopnia przejęty. Na dworze było szaro, wzrok mi się rozmazywał. Musiałam zmrużyć oczy.
Na skraju ogrodu stała jakaś postać w zwiewnych, białych szatach. Długie, czarne włosy powiewały na wietrze. Dookoła niej zbierały się kłęby niepokojąco wyglądającej, niebieskawej mgły.
Puste oczodoły, wyrwy w pięknej, bladej twarzy, skierowane były prosto w moją stronę.
Cofnęłam się, porażona doznaniem, puszczając parapet, którego kurczowo się wcześniej złapałam. Potknęłam się o własne nogi, a może coś leżało na podłodze...? Runęłam jak długa na deski parkietu z głuchym hukiem. Z trudem łapałam powietrze.
Znałam magię, która otaczała postać. Wiedziałam też, że nie była materialna. Nie była prawdziwa. Jednak osoba, która ją tu sprowadziła, jak najbardziej realna była i stanowiła jak najbardziej realne zagrożenie.
Stara wiedźma była niecierpliwa. Albo zwyczajnie okrutna.
Przez sekundę przeszło mi przez myśl — może ktoś z rodziny Fox znał się na klątwach i pomógłby zakończyć to wszystko od ręki? Natychmiast jednak skarciłam się za to, że coś takiego przyszło mi w ogóle do głowy. To nie był ich problem, nawet jeśli starali się przekonać mnie, że chcą dla mnie dobrze. Oczywiście, że chcieli. Wszyscy kitsune z rodziny. Tak jak i moi rodzice. Nie dawało mi to jednak prawa do wykorzystywania sympatii, jaką mnie darzono. Nie zasługiwałam na nią.
W oknie pojawił się jakiś cień. Zaczęłam przesuwać się po ziemi byle dalej od szyby, nie spuszczając jednak z niej wzroku. Czułam, jak temperatura w pokoju spada, a moje płuca piekły przy każdym oddechu, jakbym wraz z powietrzem wciągała mikroskopijne kryształki lodu. Odruchowo przyzwałam błyskawicę, elektryczność przeskoczyła po moich ramionach, unosząc nieco moje włosy nagromadzoną siłą elektrostatyczną.
Okno zaczęło się otwierać.
Krzyknęłam, gdy na parapecie zacisnęły się chude, zsiniałe palce. Natychmiast wycelowałam w ich stronę elektryczność, jednak nie zrobiło to na istocie wrażenia. No tak. Kurwa. Duchów raczej nie da się porazić prądem.
Spróbowałam wstać, jednak nogi się pode mną ugięły, gdy tylko spróbowałam na nich stanąć. Złapałam się ramy łóżka, dzięki czemu nie przydzwoniłam zębami o podłogę. Uderzyłam się jednak mocno bokiem głowy w drewno. Zobaczyłam mroczki przed oczami, na chwilę straciłam okno z pola widzenia. Chwila wystarczyła.
Gdy ponownie podniosłam wzrok, kobieta w bieli stała tuż przede mną, patrząc na mnie oczodołami z góry. Wiedziałam, że mimo braku oczu doskonale wiedziała, gdzie się znajduję. Czułam, że dostrzega też przerażenie wypisane na mojej twarzy. Nie mogłam przypomnieć sobie żadnego zaklęcia, które mogłoby mnie w tej chwili wyciągnąć z tej parszywej sytuacji. Miałam zupełną pustkę w głowie.
Znak na moim prawym obojczyku palił żywym ogniem.
— Przecież nie próbuję zerwać umowy — powiedziałam, wbijając w istotę przede mną przerażone spojrzenie. — Zrobię, o co prosiłaś!
Kobieta przechyliła lekko głowę, jakby patrząc na mnie z rozbawieniem, oceniająco. Przełknęłam ciężko ślinę. Nagle sina, chuda dłoń wystrzeliła w stronę mojego gardła, zaciskając się na nim, jak najbardziej materialna, choć jeszcze przed chwilą moje zaklęcie po prostu przez nie przeleciało. Teraz też, próbując ją złapać, oderwać od swojego ciała, moje dłonie natrafiły na pustkę.
Zaczynało mi brakować powietrza. Chuda twarz o pustych oczodołach zbliżyła się do mojej, sine usta wykrzywiły się w kpiącym uśmieszku. Przez sekundę spod młodej twarzy wyzionęło znajome oblicze starej kobiety, która stała się w ostatnim czasie dla mnie tak wielkim utrapieniem.
— Biedne staruszki jak ja nie mogą tyle czekać — jej głos rozbrzmiał w mojej głowie. Postać przede mną nie poruszyła ustami. Organizm panicznie domagał się tlenu, czułam, że jeszcze chwila, i stracę przytomność. Starałam się skupić, znaleźć jakiekolwiek zaklęcie, jednak w głowie miałam totalną pustkę, mrożący krew w żyłach strach przyćmił jakiekolwiek logiczne myślenie. — Masz czas do końca tygodnia.
Nagle ściskająca się na mojej krtani ręka zniknęła. Zaczęłam panicznie łapać powietrze, opadając do przodu. W ostatniej chwili zatrzymałam upadek rękami, którymi oparłam się o podłogę. Wzrok ponownie mi się zamazał, postać stojąca przede mną zaczęła odchodzić, a ja walczyłam z palącym uczuciem w gardle i umysłem, o zachowanie świadomości.
Naprawdę byłam słaba.
Nagle poczułam na swoim ramieniu czyjąś dłoń, ciepły głos dobiegał do mnie jak spod wody. Spanikowałam. Z krzykiem spróbowałam się wyrwać, odsunąć jak najdalej od osoby przede mną. Co, jeśli zjawa jednak nie poszła...? Szarpnięcie się wywołało jednak takie zawroty głowy, że zupełnie straciłam równowagi, i choć ręka zniknęła na moment z mojego ramienia, za moment zamiast niej otaczały mnie szczelnie czyjeś ramiona, powstrzymując przed upadkiem.
— Hej, Lu — znajomy, z pozoru spokojny głos, w którym jednak pobrzmiewała lekka panika, rozległ się tuż przy moim uchu. Z trudem łapałam powietrze, każdy paniczny haust wywoływał palący ból w płucach i gardle. — To ja, Lu, już dobrze...
Minki.
Złapałam się kitsune kurczowo, zgniatając w dłoniach jego koszulę, przyciskając twarz do jego piersi. Wciąż nie mogłam się uspokoić, przed oczami cały czas miałam tę okropną twarz pozbawioną oczu. W uszach dalej słyszałam słowa starej wiedźmy, a znak na obojczyku palił w okrutnym przypomnieniu, że kończył mi się czas.
Czy podejmę się rzucenia klątwy, czy nie, prawdopodobnie i tak tego nie przeżyję.
***
Magię można przekierować, Lucille. Nie wszystkie zaklęcia muszą przechodzić tylko i wyłącznie przez ciebie. Jeśli zaklęcie jest zbyt potężne, potrzebujesz przewodu, który pokieruje magię tak, byś nie przepaliła samej siebie.
Tylko co w takim razie stanie się z przewodem, o którym mówisz?
W pewnych sytuacjach nie ma miejsca na zastanawianie się, co nasze czyny zrobią z kim innym. Gdy na szali jest nasze przetrwanie, będziemy walczyć.
A może powinna być na to przestrzeń zawsze, nie sądzisz, ojcze? Co daje mi prawo uznać moje życie za warte więcej, niż życie jakiejkolwiek innej istoty?
Nigdy mi na to nie odpowiedział. Nigdy również nie doszliśmy do porozumienia w kwestii wartości żyć innych nad nasze własne.
Zerknęłam kątem oka na Minhyuka, który leżał rozwalony na kanapie i przerzucał programy w telewizji. Podobno zaproponował, że będzie mnie pilnować, gdy Minki musiał iść do pracy. Można odkładać swoje obowiązki na później, ale nie w nieskończoność, w końcu więc musiał podjąć się jakiegoś zlecenia jako fotograf, chociaż widziałam po nim, że nie miał ochoty mnie zostawiać.
Natomiast dobrze się stało, bo jego brat bliźniak przynajmniej nie był aktywnie zaangażowany w to, co dokładnie robiłam nad stertą książek i papierów rozłożonych na całej powierzchni stołu w jadalni w domu moich rodziców, który przeobraziłam w swoiste centrum dowodzenia na czas ich nieobecności. Tak się złożyło, że dokładnie w dzień ich powrotu z wyjazdu kończył mi się czas na wywiązanie się z umowy. Jeszcze nigdy znak zaklęcia na mojej skórze nie palił tak jednostajnym bólem, jak ten, który wiązał mnie ze starą wiedźmą. Mimowolnie podrapałam miejsce, gdzie spoczywał, wsuwając dłoń za kołnierz koszuli w charty, którą miałam na sobie.
Od pytań ciekawskiego kitsune udało mi się wykpić twierdzeniem, że zajmuję się pracą doktorską. Nie było to do końca kłamstwo — termin jej oddania również mnie gonił, więc w chwilach przerwy od ustalania w swojej głowie planu co do tego, co muszę zrobić, notowałam nowe rzeczy do mojej pracy. Chociaż w głębi duszy czułam, że to bez sensu.
Prawdopodobnie nie dożyję przyszłego tygodnia, rozmyślanie o przyszłym roku, gdy mogłabym podjąć się obrony, wydawało się w zasadzie irracjonalne.
Gdy po dłuższym czasie spojrzałam na kartkę zapisaną odpowiednim zaklęciem i drobnymi notatkami, które miały mi pomóc w realizacji planu, przyszła mi do głowy jedna myśl: Minkiemu będzie przykro. Zacisnęłam paznokcie lewej ręki na prawym przedramieniu, aż do pojawienia się kropli krwi, która spłynęła po skórze i kapnęła na czarne spodnie. Zacisnęłam oczy, starając się o tym nie myśleć.
Na pewno szybciej niż później ruszy dalej w swoim długowiecznym życiu. Zapomni o mnie. Już raz to zrobił.
— Czemu czuję krew? — głos Minhyuka wyrwał mnie z zamyślenia. Rozległ się znacznie bliżej, niż odległość kanapy. Spanikowana wsunęłam kartkę, którą trzymałam, pod pierwszą lepszą książkę przede mną. Niestety za wolno. Ręka kitsune szybko wystrzeliła ponad moim ramieniem i przejęła kartkę. — Co to?
— Oddaj to — syknęłam, obracając się na krześle, próbując przejąć świstek, zanim zdąży przeczytać wypisane na nim słowa. Niestety, jak już miałam okazję się nie raz przekonać, był znacznie szybszy i sprawniejszy, niż ja. Uciekł na drugą stronę stołu, zanim ja zdążyłam wstać. Sapnęłam zirytowana, wbijając w niego mordercze spojrzenie, gdy jego wzrok przesuwał się po zapisanym tekście. Widziałam, jak z każdym kolejnym słowem coraz bardziej marszczy brwi, aż w końcu spojrzał na mnie.
Był wkurwiony.
Zgniótł świstek w pięści, po czym rzucił nim tak, że trafił mnie prosto w czoło. Zamrugałam zaskoczona, przykładając dłoń do miejsca, od którego papier się odbił, nim spadł na podłogę.
— Serio niereformowalna jesteś — prychnął, wyciągając komórkę.
— Co robisz? — spytałam. W moim głosie dało się usłyszeć panikę. Nie może...
— Ratuję ci życie? — fuknął. — Po kiego chcesz nim ryzykować? Aż tak ktoś cię wkurzył, że będziesz się w klątwy bawić?
Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Nim zdążyłam pomyśleć, sięgnęłam magią do jednego ze znaków zdobiących moją skórę.
W sekundę trzymałam jego komórkę w dłoni, choć nie ruszyłam się na krok. Wypuściłam wstrzymywane powietrze w wyrazie ulgi, gdy spojrzałam na wyświetlacz i upewniłam się, że nie zdążył wybrać numeru brata. Jednak gdy podniosłam wzrok niepokój powrócił, jakby nigdy mnie nie opuścił.
Minhyuk patrzył na mnie z widocznym wkurwem w oczach. Cofnęłam się o krok, a on jednym płynnym ruchem dostał się do mnie najkrótszą dostępną drogą — wskakując na stół, gniotąc część książek i notatek, niektóre zrzucając na ziemię, by następnie zsunąć się na podłogę tuż przede mną. Cofnęłam się jeszcze o krok przed wściekłym lisem, niestety natrafiłam przy tym plecami na ścianę. Zamarłam, gdy wyciągnął rękę w kierunku mojej szyi, przed oczami natychmiast stanęła mi scena z pokoju Minkiego, kiedy wparowała do niego zjawa. Zachłysnęłam się powietrzem, spodziewając się, że zaraz lodowate palce zacisną mi się na gardle... Jednak nic takiego się nie wydarzyło, zamiast tego zręczne palce wysupłały spod mojej koszuli wisiorek otrzymany od jego rodziny. Patrząc mi prosto w oczy z wypisaną w nich groźbą, zamknął wisiorek w dłoni. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że znowu zostanie zniszczony... Ale nie.
— Minki — warknął, a mnie zakłuło w piersi. Szlag by to...
Minhyuk natychmiast puścił wisiorek i odsunął się ode mnie, gdy zobaczył, że mnie zamurowało. Westchnął ciężko i odwrócił się, by podnieść rzuconą wcześniej kartkę. Spojrzał na mnie ponad ramieniem, chowając świstek do kieszeni.
— Zrób nam obydwojgu przysługę i po prostu wszystko mu powiedz, co? — powiedział cicho. Skinęłam szybko głową.
Drugi kitsune pojawił się szybciej, niż sądziłam. Zamrugałam zaskoczona, gdy pojawił się jakby znikąd koło brata.
— Lu ma ci coś do powiedzenia — rzucił Minhyuk od niechcenia, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył ku wyjściu. — Ja wracam do domu.
Minki wbijał we mnie pytające spojrzenie. Założył ramiona na piersi, czekając, co też takiego miałam mu do powiedzenia, tymczasem ja... Nie miałam bladego pojęcia, jak ubrać to w słowa. Wbiłam spanikowany wzrok w swoje stopy, ponownie zaciskając paznokcie na zranionym przez samą siebie przedramieniu. Ranka ponownie się otworzyła. Minki w sekundę znalazł się koło mnie, złapał mnie za ręce i przycisnął je do moich boków, karcąc mnie spojrzeniem.
— Co ty robisz? — spytał poważnie, patrząc mi w oczy. Nie pozwolił mi wyrwać rąk ze swojego uścisku. Miałam ochotę kopnąć go w krocze, może to by zadziałało, żeby mnie puścił... — Lucille, co się dzieje?
Wzięłam głęboki oddech. Spokojnie, Lu, oddychaj. Przecież... W zasadzie nie ma innej opcji, prawda? Nie da rady namówić mnie do decyzji, żeby poświęcić czyjeś życie zamiast swojego. A zginę czy spróbuję wywiązać się z umowy, czy nie.
A jednak nie potrafiłam. Patrzyłam w te jego szczere do bólu oczy i wiedziałam, że nie pozwoli mi na nic głupiego. Będzie próbował mnie powstrzymać, ale... Jeśli nawet nie spróbuję, coś może mu się naprawdę stać...
— Minhyuk panikuje, nie wiem z jakiego powodu — powiedziałam w końcu, starając się brzmieć nonszalancko. — Muszę po prostu coś zrobić do końca tygodnia, nic wielkiego...
— Co takiego musisz zrobić? — spytał, zniżając głos. Odwróciłam wzrok, natychmiast złapał mnie pod brodą i zmusił do spojrzenia sobie w oczy. Spróbowałam się jeszcze raz szarpnąć, ale trzymał mnie mocno.
— Puść, Minki — syknęłam, okładając raz po raz jego klatę uwolnioną ręką. Nic sobie z tego nie zrobił. Coraz bardziej korciło wyprowadzić kopniaka... Moja mina musiała zdradzić moje niecne myśli, bo w sekundę przycisnął mnie całym ciałem do ściany. Zachłysnęłam się powietrzem.
— Co. Musisz. Zrobić? — wysyczał. Byłam tak spanikowana, że przestałam się zupełnie ruszać. Za blisko. — Nie puszczę cię, aż nie powiesz.
Pieprzony szantażysta.
— Muszę rzucić na kogoś klątwę, wystarczy? — syknęłam, jednak poza tym, że mężczyzna się lekko spiął na te słowa, nie poruszył się. — Miałeś mnie puścić!
— Nie mówisz wszystkiego.
— Kurwa, Minki! — jeszcze raz się szarpnęłam, jednak nic z tego. Mężczyzna był zbyt silny, o głowę ode mnie wyższy... Ja pierdolę, te kitsune...
— Czemu niby musisz? Jaką klątwę? — w odpowiedzi na moje kolejne próby oswobodzenia się, przycisnął mnie tylko jeszcze mocniej do ściany. Zaraz oszaleję.
— TA ZASRANA WIEDŹMA MNIE ZMUSIŁA — wydarłam się w końcu. Na twarzy Minkiego dostrzegłam wyraz lekkiego zaskoczenia, ale zaraz potem zdałam sobie sprawę, że... spodziewał się tego. Patrzył na mnie smutno. Dalej się nie odsunął. — Kurwa, wiesz, jak to jest, jak masz wybór zginąć robiąc to, do czego zostało się zmuszonym, albo zginąć, bo się tego nie zrobi? — syknęłam. — Weź wybieraj w takiej sytuacji! Weź rozmawiaj o tym z kimś, Minki! Sam nie chcesz rozmawiać o swoich problemach, a mnie WIECZNIE do tego zmuszasz!
W końcu się cofnął. Widziałam w jego twarzy, że moje słowa go zabolały. Przeklęłam się w myślach za to. Nie chciałam go ranić, o to to wszystko się rozchodziło. Po to te wszystkie tajemnice. Zamknęłam oczy, wkurwiona na całą tą sytuację. Na starą wiedźmę, na Minhyuka, że ruszył się z tej zasranej kanapy i wezwał swojego brata, na Minkiego, że nie mógł po prostu żyć swoim życiem z dala ode mnie i problemów, jakie ze sobą niosę... Ale przede wszystkim byłam wściekła na siebie. Za słabość. Że nie potrafiłam stanąć na wysokości zadania. Kolejny raz raniłam tego mężczyznę, choć chciałam robić wszystko, by nie sprawiać mu problemów...
Odetchnęłam głęboko.
— Nie jestem w stanie zrobić tego, co mi kazała — powiedziałam, już spokojnie. Cicho, wbijając wzrok w podłogę. — Dała mi czas do końca tygodnia. Jeśli... nie zrobię tego, i tak zginę.
— To to zaklęcie? — spytał Minki. Zbyt się bałam, by na niego spojrzeć. — O co z nim chodzi?
— Nie ma to znaczenia.
— Chyba jednak ma.
Jego naprawdę nie dało się przegadać.
— Po prostu jest, jak mówię. Możesz to przyjąć do wiadomości i dać mi spokój?
— Ależ nie — wskazał palcem na moją koszulę. Zamrugałam zaskoczona i podniosłam wzrok na jego twarz. Patrzył spod zmrużonych wściekle powiek świdrującym spojrzeniem. — Rozbieraj się — rozkazał, a mnie zatkało.
— Że... co proszę? — założyłam ramiona na piersi, szukając w jego spojrzeniu czegokolwiek, co powiedziałoby mi, że on przecież żartuje. No bo nie mógł tego powiedzieć na poważnie...?
— Zdejmuj to, ale już — zrobił krok w moją stronę. Wyciągnęłam ręce przed siebie, żeby zatrzymać go, zanim zbytnio się do mnie znowu zbliży. Co to, kurwa, za żądanie...? — Skoro nie chcesz mi sama powiedzieć, o co chodzi z tym zaklęciem, o którym mówili moi rodzice, to sam zobaczę.
— A przepraszam, co ma do tego rozbieranie mnie???
— Jestem prawie pewny, że ma ono coś wspólnego z tymi dziwnymi znakami, które widziałem w czasie naszego pierwszego spotkania, a które od tamtego czasu tak skrupulatnie ukrywasz — tyknął mnie palcem wskazującym w obojczyk, dokładnie tam, gdzie falował znak umowy z czarownicą. Jakby dokładnie wiedział... To musiał być przypadek.
— Nie wiem, jakich znaków... — próbowałam udawać głupa, ale na niewiele się to zdało. Zobaczyłam błysk w oku mężczyzny mówiący, że miarka się przebrała. Zamarłam, gdy sięgnął ręką w moją stronę. — CO TY ROBISZ?
— Skoro nie chcesz pokazać, to sam zobaczę — powiedział ze stoickim spokojem. Jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie, że zamierzał właśnie zdjąć ze mnie ubranie.
— WIESZ, CO TO PRZESTRZEŃ OSOBISTA???
Minki? :>
2749 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz