26 września 2025

Od Sahiba — Ukochać codzienność

Ziewnął w rękaw, wchodząc do sypialni, zmęczony po wykładach na AUMie. Szumiało mu w uszach od uniwersyteckiego zgiełku, stopy bolały od stania i chodzenia w nie najwygodniejszych butach (Sahib był ekspresyjny i na dłuższą metę nie potrafił mówić do studentów na siedząco), zdarł gardło, starając się, by uczniowie na końcu auli słyszeli go wyraźnie (dostał zastępstwo, pierwszy raz miał sto osób, weszło mu to na ambicję, stwierdził, że trzaśnie im takie zajęcia, jakich w życiu jeszcze nie mieli).
 Poza tym Dodo skakała mu w nocy po głowie, Atlas skrobał w drzwi (czasami chował psią dumę do kieszeni i bywał jawnie zazdrosny, że Sahib teraz woli mieć w łóżku Alka). Potem, gdzieś koło trzeciej, Eryna pokłóciła się z Kohalo, a gdy go przegoniła, wzięła się za dyscyplinowanie Yoru (który spał na fotelu i akurat nic złego nie robił). Sahib, nie zamierzając się fatygować i do nich wstawać, naciągnął kołdrę na głowę, by nic nie słyszeć, owinął się w nią, jak tylko się dało (Jogho akurat rozpoczęła w międzyczasie poranny koncert na żyrandolu). Alek się zniecierpliwił, wstał na równe nogi, wystawił całe to wesołe towarzystwo za drzwi. Wrócił do Sahiba, wyciągnął mu kołdrę, a potem, kładąc się obok i ciasno obejmując go ramieniem, przykrył po swojemu, ostrzegając przy tym, że jak nie przestanie się wiercić i kraść kołdry, to też zaraz stąd wyleci.
Nie wiedział, czy przespali tej nocy chociaż godzinę ciągiem. Albo przynajmniej cztery łącznie. Rano, pijąc odpowiednio kawę lub herbatę, siedzieli bez słowa, patrząc na siebie wzrokiem raczej strupieszałym. Sahiba bolała głowa, chciał położyć się do łóżka na godzinę lub dwie, nieco odespać, ale...
Sypialnia była już zajęta. Alek leżał w okularach na nosie, tych do czytania, na które Sahib się uśmiechał, że są trochę dziadkowe. Czasem zresztą mierzył je, brał losową książkę i sprawdzał, jak bardzo Alek źle widzi. (Bardzo. A w ogóle to Alkowi chyba podobało się noszenie ich. Bo dlaczego nie podreperowałby sobie wzroku magią? Albo nie dałby jemu się tym zająć?). 
Sahib ostrożnie wysunął Alkowi grymuar spod palców, sprawdził, nad czym mężczyzna przysnął. Książka trochę się na niego pogniewała, że rusza ją sobie tak po prostu, ostrzegła go elektrycznym impulsem, gdy dotknął okładki opuszkami palców. Sahib cofnął rękę, gdy poczuł przez skórę, że kartki przesiąknięte są brudną, czarną magią. Ruchem dłoni i bez dalszego kontaktu odesłał ją na półkę. A potem zmienił zdanie i eksmitował ją do sąsiedniego pokoju i zamknął w skrzyni. Na wszelki wypadek. A Alek to w ogóle nie powinien z tym spać, takie rzeczy to niebezpieczne zabawki, co jeśli książka próbowałaby mieszać mu w głowie i wpływać na niego przez sen?
Atlasa, wyciągniętego obok Alka jak się tylko dało, zajmującego drugą połowę łóżka, nic to wszystko nie przejęło, ani książka, ani Sahib. Zresztą gdy czarodziej wszedł do pokoju, pies nawet nie zeskoczył i się z nim nie przywitał. Zamerdał trochę ogonem (leniwie dosyć, a z entuzjazmem też jakimś takim umiarkowanym. Obrażony może, że w nocy spał pod drzwiami?), podniósł głowę, popatrzył, a gdy zobaczył, że w sumie nikt ważny nie przyszedł i nie ma co się przejmować, odłożył głowę na poduszkę Sahiba i poszedł spać dalej. Yoru leżał z drugiej strony, na krawędzi łóżka, wciśnięty w bok Alka, trzymający się materaca chyba już samą determinacją. Eryne, zwinięta, z głową na skrzydłach, spała na zagłówku. Na widok Sahiba rozchyliła oko. Czego budzisz?
Sahib wziął się pod boki, popatrzył na ten obrazek jeszcze raz, z typowym dla siebie uśmieszkiem. No dobrze, pięknie-ładnie, że sobie razem odpoczywacie. A ja gdzie, przepraszam? Na dywanie?
Zabrał dwa grube koce z fotela, jeden narzucił sobie na ramiona, drugim starannie nakrył Alka, Atlasa i Yoru (Alka po brodę, Atlasa po uszy, Yoru tak, że pod kocem zatonął). Wślizgnął się na łóżko ostrożnie, na czworakach, bacząc, by materac za bardzo się pod jego ciężarem nie uginał. Wsunął się na Alka, zdjął mu okulary powoli, pilnując, by nie obudzić go żadnym gwałtownym ruchem. Potem znalazł sobie w miarę wygodne miejsce między jego nogami, położył mu głowę na brzuchu, trochę pod żebrami. Miał zwyczaj dawania całusów na pożegnanie i powitanie, którego mniej lub bardziej skutecznie próbował Alka nauczyć (dużo zależało od dnia, okoliczności, humoru i obecności gapiów). Nie zamierzając ze swoich nawyków rezygnować, cmoknął go, z braku laku, w koszulę pod mostkiem.
Obejmując Alka ramionami, wtulił policzek w twarde mięśnie, odetchnął znajomym zapachem mówiącym, że tu jest przyjemnie, ciepło, dobrze i bezpiecznie. Przeciągnął się jak kot na kolanach swojej ulubionej osoby, nie bez przyjemności rozprostował pobolewający kręgosłup i zmęczone nogi. Ciepło ciała Alka miało w sobie coś dziwnie kojącego, przynoszącego spokój, sprawiającego, że łatwo było opuścić gardę, zasnąć zaraz po zmrużeniu powiek.
Pewnie mu niewygodnie? pomyślał Sahib, nim zasnął. Pewnie wbijam mu brodę w brzuch, gniotę ciężarem albo utrudniam swobodne oddychanie. Pewnie obudzi się zdrętwiały i będzie kręcił nosem. No cóż, przykro mi bardzo, trzeba było tu tyle towarzystwa nie zapraszać i całego łóżka nie zajmować.

805 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz