30 września 2025

Od Anaxy — Forwards, Beckon, Rebound I

Wiatr był jak zimne opuszki palców na śniadej skórze. Przeczesał ociekające od deszczu, kolorowe włosy, pozostał na dłużej w ciężkich kosmykach. Wywołał u Anaxy dreszcz, nawet lekkie zagrzechotanie zębami jednak nie na tyle mocny by okrył się szczelniej bluzą. Nie żeby, tak szczerze, jakoś go to zimno ruszyło. Teraz? Było mu już wszystko jedno.

Okrutna rzeczywistość, jak to się mówi. Pełna goryczy i niesprawiedliwości. Pytań, na których odpowiedzi nie znał nikt. A nawet jeśli znał, chował je zazdrośnie, złośliwie, zaborczo. Pozostawał niesmak tej wkurwiającej pustki, której głodny chłód ciągnął go w dół. Coraz głębiej, coraz niżej. Każdego dnia.

Miasto w dole żyło własnym, późno-wieczornym życiem. Ludzie wracali po pracy do domów czy też wyruszali na nocne zmiany. Ulice kotłowały się od świateł samochodów, gdzieś rozległy się natrętne dźwięki trąbienia. Ktoś komuś wjechał na pas lub wymusił pierwszeństwo, znając zarówno miejskie życie, jak i ludzki idiotyzm. Anaxa westchnął długo. Ciężko, nieco drżąco.

Przeniósł ciężar ciała na pięty, a ręce wcisnął w kieszenie. Kolejny podmuch wiatru przyniósł ze sobą zapach żwiru z pobliskiej hałdy, wywołał kolejny, mocniejszy dreszcz. Zaprosił go bliżej, więc postąpił lekko w przód. Połowa buta wystawała poza krawędź, a jemu zadrżała dolna warga. Oczy zaszły łzami desperacji.

Minął rok. 

Rok, od kiedy Deimos klęknął przed nim na plaży, ze złotymi gwiazdami i szumem oceanu jako jedynymi świadkami. Rok, od kiedy Anaxa zaczął nosić na palcu pierścionek — obrączka z zaplecionego złota, ukoronowana oprawionym malachitem. Pięć miesięcy od kiedy został sam pomimo tylu obietnic.

Jesteś parszywym kłamcą, Deimos, pomyślał. Powstrzymał ciche załkanie, przesunął się jeszcze bliżej krawędzi dachu. Zawahał się na moment.

Co zobaczą jutro rano pracownicy tej fabryki gdy przyjdą do pracy? Czy zamkną zakład, zadzwonią gdzieś? Czy chociaż uchylą głowy, pomyślą o niesprawiedliwości tego świata? Był taki młody, pewnie wymruczą do siebie. Całe życie przed nim.

Modlitwa. Modlitwa i zatrzymanie ulotnego wspomnienia w pamięci. Czy cokolwiek innego zostało tym biednym duszom niż zadowolić się wymuszonymi grzecznościami?

Zamknął oczy. Nie podjął decyzji, chociaż ciało zaczęło poruszać się w niemrawym rytmie. W przód i w tył. Pięty, palce. Mur, pustka. Przechylić się tylko i zapomnieć, przestać myśleć...

Telefon?

Prostota takiej głupiej rzeczy jak możliwość pozostawienia telefonu z tym jednym cholernym, nieodebranym połączeniem zbiła go z tropu. Cóż, skoro już nie działał racjonalnie to chociaż mógł domknąć tę sprawę. Wyciągnął telefon, przesunął słuchawkę w bok.

— Axel? — zaczął, rozpoznając głos mężczyzny po samym jego pomruku — Co się dzieje, co?... Nowe podejrzane doniesienia? W odniesieniu do naszego śledztwa?... Czekaj. Powtórz, wiatr wieje trochę-- tak, jestem na spacerze. Dotykam trawy. Wiesz co to?

Cofnął się ponownie w głąb dachu. Nawet wymusił śmiech pomimo cichego zdenerwowania na tego łowcę, który akurat teraz potrzebował pochwalić się nowym tropem. Miała nadzieję, że Deimos zrozumie, że odwlecze ich spotkanie o jeszcze te jedno zlecenie.

456 słów


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz