Choć zadbano o jego komfort i dano mu poduszkę, szybko przestało mu być wygodnie, bierne siedzenie w miejscu zresztą zaczynało go nudzić. Zsunął się z krzesła niespiesznie, odpowiednio wcześnie zapowiadając swój zamiar wzrokiem, przerwaniem pocałunku, stabilnym oparciem się dłońmi na barkach Aleistera. Czarodziej zrozumiał jego intencję, jedną ręką objął go w pasie, drugą szeroko w poprzek pleców, sprawił, że Sahib mógł gładko, bezpiecznie i komfortowo osunąć się w dół prosto w jego ramiona.
Usiadł trochę na podłodze, trochę na Alku, odszukał odpowiednio wygodną pozycję, lekko obejrzał się przez ramię, ruchem brody odesłał krzesło w kąt. Myślał przedsiębiorczo i przyszłościowo, przewidywał, że więcej wolnej przestrzeni przyda im się potem. Nie pocałował Aleistera od razu, jedną rękę położył mu na policzku, drugą w miejscu, gdzie szyja łączyła się z barkiem. Chciał spędzić kilka uderzeń serca twarzą w twarz, z ustami i oczami na tym samym poziomie, czując zapach jego skóry, słuchając jego oddechu. Poznając cię powoli, pomyślał, uśmiechając się pod nosem z półwestchnieniem, każdego dnia coraz lepiej, tak trudno się w tobie nie zakochiwać.
I to nawet nie są duże rzeczy. To nigdy nie są spektakularne rzeczy. To wpół automatyczny gest, którym przywołuje z półek codzienne przedmioty. Sposób, w jaki przewraca stronę. Głos, którym czyta na głos książkę, kiedy widzi, że Sahib, zaciekawiony, próbuje czytać mu przez ramię. Gdy narzeka i odgraża się, bo ptaki znowu łażą mu po rzeczach na biurku, a potem, kręcąc głową, łapie je obiema rękami ze stanowczą delikatnością i stawia na podłodze najostrożniej na świecie. Kiedy przypadkowo znajduje piegi w różnych nieoczywistych miejscach na jego ciele i informuje go o nich z nutą czułego rozbawienia. Ton, jakim prawi mu morały, z jednej strony bezdyskusyjny, protekcjonalny i czasem niepotrzebnie szorstki, z drugiej dziwnie opiekuńczy, troskliwy i ojcowski. Sposób, w jaki schyla się, by podrapać Atlasa za uchem, to, że czasem nawet pozwoli mu się trochę polizać po twarzy. Sposób, w jaki siedzi na fotelu, to, że czasem w nim drzemie, a Yoru skwapliwie wykorzystuje nieświadomość swojego pana, by wskoczyć mu na kolana i zwinąć się w kłębek lisiego futra. Charakterystyczne, długie spojrzenie, które posyła mu, gdy Sahib, jego skromnym zdaniem, zrobi jakąś durnotę albo palnie zupełny nonsens na temat prowadzonej właśnie dyskusji. To, że, przed zaśnięciem, upewnia się czasem, że Sahib ma na sobie odpowiednio dużo kołdry, a gdy nie ma, przykrywa go po swojemu. To, że przestał nazywać eksperymentalne dania Sahiba niedopieczonymi, suchymi i bez smaku, zaczął ograniczać się do ostrożnego, uprzejmo-subtelnego „nie bardzo dobre”. Sposób, w jaki łapie go za ręce, gdy Sahib obejmuje go w pasie po trudnym dniu na AUMie. Sposób, w jaki całuje go w ramię, gdy to on ma ochotę przytulić się w ten sposób.
Dwieście lat nie kochając niczego, poza magią. A potem, o zgrozo, przychodzisz sobie, zawracasz głowę i robisz mi nieporządek.
Dotknął nosem policzka Aleistera. Czarodziej pozwolił, by wargi Sahiba rozchyliły się i zamknęły mu na ustach. Kiedyś powiem ci, dlaczego cię kocham i o wszystkich rzeczach, za które cię kocham. Ale jeszcze nie dzisiaj.
Kilka wolnych, lekko przeciągniętych pocałunków wystarczyło, żeby Sahib trochę się zniecierpliwił, wziął sprawy we własne ręce, trochę darował sobie czarowanie subtelnościami. Nie oderwał się od Aleistera, zacisnął rękę w pięść na materiale jego koszuli leżącym na piersi, pociągnął mężczyznę na siebie. Aleister objął go wpół, zadbał, by w pierwszym momencie położyć go bardziej na swoim ramieniu niż na twardej, zimnej, niczym niepokrytej podłodze. Sahib położył mu rękę na karku, przesunął ją wyżej po skórze. Dostatecznie wiele razy rozmasowywał Alkowi obolałe barki, by wiedzieć, co robić, by sprawić mu przyjemność, po którym mięśniu przejechać i z jakim naciskiem, wokół którego kręgu narysować kciukiem okrąg, które miejsce jest szczególnie czułe i warto poświęcić mu uwagę. Prawie udławił się wydychanym powietrzem, gdy Aleister musnął jego szyję nosem i oddechem, zapowiadając pocałunek w miejscu, na które Sahib bywał szczególnie wrażliwy. Brawo, Panie Profesorze, Mistrzu Magii, skrytykował sam siebie, mając wrażenie, że dostanie zaraz gorączki, wyjdzie z siebie, postrada zmysły i resztki rozumu. Zupełnie jak szczeniacko zakochany dwudziestolatek. Zupełnie jakby to był pierwszy raz.
666 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz