Nigdy nie sądziłam, że można się w kimś tak głęboko i nieodwracalnie zakochać.
Tamtej nocy nie spodziewałam się niczego szczególnego. Zwyczajne wyjście z zupełnie zwyczajnymi ludźmi z uczelni, których nie darzyłam żadnym szczególnym uczuciem, poza chłodną akceptacją ich obecności w mojej przestrzeni. Jedna z dziewczyn przekonała mnie obietnicą dobrej muzyki, tego wieczoru w klubie wystąpić miało pokazowo kilka zespołów. Byłam ciekawa, nic więcej. Co też mają do zaoferowania niezbyt jeszcze znani amatorzy, marzący o sławie w świetle reflektorów?
Po wysłuchaniu pierwszego zespołu nie miałam już żadnych oczekiwań. Nic spektakularnego, zwyczajne brzmienia, średnie umiejętności, zero wkładu emocjonalnego. Słowem — przeciętność. Duszący dym palonych w słabo wentylowanym pomieszczeniu papierosów, wymieszany z potem wielu ludzi oraz smrodem alkoholu zmusił mnie do wyjścia na zewnątrz w połowie kolejnego występu. Przysiadłam na piętach, opierając się plecami o ceglaną ścianę klubu, wznosząc wzrok ku niebu. Wspomnienia lotu przyszły same, nieproszone, zabierając mnie na moment z tego parszywego miejsca, przepełnionego ludźmi, którzy nie tyle przyszli posłuchać dobrej muzyki, ile raczej wypić, a być może znaleźć towarzystwo na jedną noc. Nie pasowałam tu od samego początku, choć naprawdę miałam nadzieję, że uda mi się odnaleźć jakąś przyjemność z przebywania w miejscu przepełnionym melodiami dziesiątek serc. Trafiłam jednak do nieodpowiedniego klubu.
Tak mi się wtedy przynajmniej wydawało.
Nagle padł na mnie czyjś cień, a przystojna twarz okolona blond puklami związanymi w krótką kitkę na karku, zasłoniła widok na piękne o tej porze, ciemne, nocne niebo. Natychmiast spuściłam wzrok na swoje, spoczywające na kolanach, dłonie. Byle nie patrzeć zbyt długo w oczy innej osoby. Pochylał się nade mną chłopak mniej więcej w moim wieku, zdążyłam zobaczyć futerał na gitarę wystający zza jego ramienia. Ręce chował w kieszeniach czarnej bluzy.
— Powiedziałbym, że to dość niecodzienny widok, znaleźć pod klubem dziewczynę, która, zdaje się, nie wyszła zapalić... — zagaił. Wbijałam wzrok w jego czerwone tenisówki. Nie chciałam z nim rozmawiać. — Czyżbyś wręcz przeciwnie, uciekała od tego smrodu w klubie? — zaśmiał się, a dźwięk ten, nie wiadomo dlaczego, uderzył w jakąś strunę w moim sercu, o której istnieniu nie miałam pojęcia. Zrobiło mi się nagle gorąco, odruchowo zacisnęłam dłoń na rękawie przydużej, ciemnoszarej bluzy, którą miałam na sobie. — Taaak, nigdy nie rozumiałem, dlaczego pozwala się tutaj palić w środku. Nie mają do tego warunków w lokalu. Po godzinie ma się wrażenie, że się brodzi w mule, tak jest gęsto od dymu.
Uśmiechnęłam się, unosząc lekko brodę, tak, żeby mężczyzna to zobaczył. Jedyna, uprzejma odpowiedź, na jaką było mnie stać, chociaż, o dziwo, naprawdę nieco rozbawiły mnie jego słowa — zaskakująco pokrywały się z moimi własnymi obserwacjami. Niestety uprzejme milczenie nie podziałało na niego. Poprawiłam dawno nieobcinaną grzywkę, bo opadła mi na oczy.
— O ja...! — mężczyzna pochylił się jeszcze bardziej, a ja zaskoczona straciłam równowagę. Wylądowałam pośladkami na twardym chodniku. Na szczęście nie miałam daleko do ziemi, więc w zasadzie wyszło mi to w miarę płynnie i prawie z gracją. Zamrugałam zaskoczona, gdy zobaczyłam jego twarz tuż przed swoją, zdecydowanie zbyt blisko. Przez ścianę za plecami nie miałam się gdzie odsunąć. — Ale masz pięknie błękitne oczy.
Uniosłam zaskoczona brew w odpowiedzi. Serio?
— Przepraszam, wystraszyłem cię? — odsunął się w końcu, widząc moją minę. Wyciągnął do mnie dłoń w niemej ofercie pomocy przy wstawaniu. Gdy wahałam się zbyt długo z przyjęciem jej, sam złapał mnie za dłoń i podciągnął do pionu. Stęknęłam zaskoczona, gdy nagle odbiłam się od jego klatki piersiowej. Przytrzymał mnie w talii, żebym odzyskała równowagę, a ja stałam tam jak słup soli zastanawiając się, co tu się w zasadzie wyprawia. — Jestem Kilian. Będę grał zaraz z zespołem. Wrócisz posłuchać?
Tak czy inaczej nie miałam jak wrócić do domu, musiałam czekać, aż reszta ekipy, z którą przyjechałam, zechce także wracać do domu. Poszłam więc z nim do wejścia do klubu, gdzie się rozdzieliliśmy. Pomachał mi, znikając w korytarzu prowadzącym do przebieralni artystów. Powstrzymałam westchnięcie. Po poprzednich występach teraz również nie spodziewałam się niczego specjalnego. Wróciłam do stolika, gdzie moje zniknięcie nie zostało nawet zanotowane. Wszyscy, zdaje się, doskonale bawili się i bez mojego towarzystwa. Czyli jak zwykle. Oparłam łokieć na okrągłym blacie, podpadłam brodę na dłoni i od niechcenia zwróciłam wzrok ku scenie, na której właśnie rozstawiał się kolejny zespół. Wśród nich i on — mężczyzna, którego spotkałam przy wejściu. Późno przyszedł, jak na wykonawcę. Większość siedziała na zapleczu od dobrych kilku godzin, gotowi w każdej chwili wyjść na scenę. Patrzyłam z roztargnieniem, jak wyciąga gitarę z futerału, po czym zaczyna ją stroić. Ciągle przy tym trajkotał do swojego perkusisty.
Kilka minut później, od pierwszego zagranego przez niego akordu wiedziałam, że ten występ będzie inny od poprzednich. Zupełnie... inny.
Ponieważ mężczyzna okazał się geniuszem.
CDN~
756 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz