Kręcił się po domu przybity i rozdrażniony, miał wrażenie, że wszystko tego dnia sprzysięgło się przeciw niemu. Nadepnął Henbane na ogon, wszedł w psią miskę, gdy spojrzał przez okno, sąsiad, z którym Alek wiecznie się sprzeczał, pokazał mu wała. Zahaczył rękawem o klamkę już dwa razy, Mango dobrała się do referatów jego uczniów, porwała pierwszy z brzegu na paski, które potem dumnie i z wielkim samozadowoleniem wczepiła sobie w ogon. Ruchomy i ożywiony czarami portret ciotki sam spadł ze ściany na jego widok, a poleciał tak felernie, że strącił z biblioteczki kilka książek. Jedna z nich uderzyła w głowę drzemiącego na posłaniu Yoru, który, nawiasem mówiąc, i tak miał już z Sahibem i jego ptakami wystarczająco ciężkie życie.
Zdecydował, że, na wszelki wypadek, nie będzie już niczego w domu dotykał. Gdy Alek wróci z pracy, poprosi go, by skontrolował ten dziwny splot nieszczęśliwych wydarzeń i upewnił się, że Sahib znowu nie wdepnął przypadkiem w jakąś nową klątwę, którą potem, niczego nieświadomy, przywlókł im na sobie do domu. Usiądzie sobie teraz spokojnie na fotelu, porozwiązuje krzyżówki. Ostatnim razem zostawił je w gabinecie u Alka chyba?
Wszedł do środka jak do siebie, to, co działo się na biurku, sprawiło, że z wrażenia stanął w drzwiach.
— Proszę, pięknie! Cały arsenał — powiedział, patrząc na kolekcję kubków z mniej lub bardziej dopitą herbatą, które, jak sądził, Alek zbierał tu i układał przez ostatni tydzień. — Łyżeczki, filiżanki, spodki na herbatniki, kubki, dwa imbryki... A ja się dziwię, że nie ma z czego pić. Jeszcze dzień, dwa, a całą szafkę nam tu przyniesie. Ten delikwent — Sahib czarami podniósł ciemnoniebieski kubek ze złotym deseniem, rękami dotykać by się go nie odważył — to chyba tu od piątku sobie życie układa, jak nie lepiej. Jeszcze trochę, a sam stąd wyjdzie o własnych siłach.
Pstryknął palcami, wyczarował spienioną gąbkę, władczym skinieniem dłoni rozkazał jej wyszorować naczynie. Gąbka wykonała coś na kształt salutu, wzięła się do roboty niezwłocznie.
— Jeszcze tylko tego by brakowało, żebym za nim chodził i sprzątał. Miłośnik herbaty za dwie korony. — Sahib podniósł kubek, który wydawał się najświeższy, popatrzył na niego krytycznie, wzruszył ramieniem, zamoczył wargi w podejrzanie wyglądającej zawartości tak, o, z ciekawości i dla naukowego eksperymentu. Skrzywił się, zamrugał z niedowierzającym zwątpieniem. — Doprawdy. Jakby to jeszcze było smaczne. Stary brudas.
— Stary brudas — powtórzyła Akile, kakadu różowa, której obecność Sahib przeoczył, a która, najwidoczniej, aktywnie przysłuchiwała się jego narzekaniom.
Sahib rozsiadł się na fotelu Alka jak na królewskim szezlongu, założył nogi na pufę, wsadził sobie jego poduszkę pod plecy, bo, naturalnie, gdy kota nie ma, myszy harcują, a Sahib pod nieobecność Alka całkiem się w jego gabinecie poczuwał. Gąbka skończyła z pierwszym kubkiem, Sahib skarcił ją za bezczynność, natychmiast pogonił czarem do szorowania kolejnych naczyń. Wyczarował szmatkę, odesłał ją do przecierania podłogi z okruszków.
— Dwie żoneczki chodziły, rozpieszczały, przynosiły, podawały w lansadach pod nos, wynosiły, pozmywały, poukładały... — Sahib, rozwalony noga na nogę, gestykulował dłonią malowniczo. Wczuwał się tak, jakby właśnie co najmniej szorował te brudne naczynia własnoręcznie i jechał szmatą po podłodze na własnych kolanach — ...a potem jeszcze przyszły i zapytały, czy jaśniepanu smakuje, czy może się poprawić trzeba. Blat wytarły, potem buzi w czoło i tak przez sto lat w koło Macieju, a teraz ty się z nim, głupi, użeraj, łaź za nim i po nim sprzątaj.
— Rozpieściły — zgodziła się z nim Akile — żoneczki.
Sahib zwrócił się do ptaka bezpośrednio, jak do równego partnera w rozmowie.
— Powiedz mi, Akile, czy ja wyglądam ci na sprzątaczkę? Albo kurę domową? Czy ja wyglądam, jakby szczytem mojej użyteczności było podawanie, mycie, wynoszenie, układanie i pod nos podtykanie?
Akile nie odpowiedziała, zajęta czesaniem piórek pod lewym skrzydłem. Sahib westchnął, trochę wyhamował w złośliwościach. Zdecydował, że nie powie już nic więcej, bo wie, że bardziej w tym wszystkim chodzi o to, że ma kiepski dzień i potrzebuje sobie pogadać, trochę ułożyć dramat z niczego i gdzieś się wyładować, niż o to, że naprawdę jest na Alka zły o te parę kubków i jakąś łyżkę.
Nadzorując pracę gąbki i szmatki, odpicował Alkowi całe biurko. Gdy skończył, odesłał czyste naczynia do kuchni, instruując je wcześniej szczegółowo, gdzie i jak mają się poukładać. Nie wstał, pstryknięciem przywołał sobie krzyżówkę z szuflady. Zajął się nią, chwilowo zapominając o wszystkim innym.
Syknęło, błysnęło, dało magią po nozdrzach. Aleister, naturalnie, drzwiami jak zwykły człowiek nie mógł wejść, teleportował się do środka, co, w sennej ciszy gabinetu, prawie przyprawiło Sahiba o atak serca.
— Siedzisz u mnie? — rzucił Alek na powitanie, nie wydając się tym, co zobaczył, zbyt przejęty, jakby uznał za naturalne, że jego partner może mieć czasem ochotę usiąść na jego fotelu i za jego biurkiem. Powiesił marynarkę na haku w kącie. — Co w domu słychać nowego?
— Stary brudas — ucieszyła się na jego widok Akile.
Sahib zgnił w środku. Miał ochotę spiorunować papugę wzrokiem, wiedział, że nie może tego zrobić na oczach Alka, bo sam się sprzeda.
— Obejrzysz mnie potem? — zapytał jak gdyby nigdy nic, rysując w międzyczasie kolejne litery w kratkach krzyżówki. — Jest tak źle, że kwiatki dzisiaj same usychają na mój widok, nie wiem, czy nie urok albo kolejna klątwa. — Zastukał długopisem w papier. — Silnie trujący chwast na sześć liter? Pierwsza litera „b”.
— Brudas — palnęła Akile.
Sahib panował nad każdym mięśniem, grał zaabsorbowanego krzyżówką do żywego, uparcie na Alka nie patrzył.
— Wyszczekana dzisiaj ta twoja różowa papużka — mruknął Aleister. Sahib czuł na skórze jego długie, wyczekujące spojrzenie. Kątem oka zobaczył, że czarodziej podszedł, stanął obok, oparł się tyłem o biurko, popatrzył mu w krzyżówkę z przechyleniem głowy i jakby cieniem zainteresowania.
— Pomaga mi. — Sahib usłużnie sprawdził hasło. — „Brudas” nie pasuje. Coś innego.
— Sprawdź „blekot”— podsunął Aleister.
— Żonki. Rozpuściły.
Zrobię z ciebie rosół. Przysięgam.
— Akile całkiem ciekawe rzeczy dzisiaj opowiada — powiedział Aleister takim tonem, że Sahibowi dreszcz przeszedł po kręgosłupie. Tym bardziej, że wiedział, że Alek to diabeł w ludzkiej skórze i wcale nie potrzeba mu wiele, by połączyć kropki. — Posprzątałeś moje kubki?
— Rozpuściły, podawały, wynosiły, podtykały, pod-
Sahib poszczuł Akile mikrowyładowaniem elektrycznym, celowo spudłowanym i wymierzonym bardziej w stojący obok wazon.
— Nie mogę się skupić, gdy tak kłapie dziobem, mam dwa ostatnie hasła — grał na zwłokę, szukając planu na szybką ewakuację. — Pułapka na zwierzynę na pięć liter? „Klatka” nie pasuje, ma sześć. Jakieś pomysły?
1018 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz