Gdzie ja, do kurwy nędzy, trafiłam?
Wraz z każdym kolejnym słowem wypowiadanym przez stojącą przede mną, dziwną, białowłosą istotę udającą kobietę, ogarniał mnie coraz większy niepokój dotyczący moich nowych znajomych. Zaczynałam wręcz podejrzewać, że gorszego zbiegu okoliczności nie mogłam doświadczyć. Co to było tak naprawdę za miejsce? Jakie jeszcze lokalizacje i istoty się tu znajdowały? Co knuł stary smok, o jakich badaniach była mowa... Tyle niewiadomych, niedopowiedzeń, sformułowań jakże malowniczych, acz z gruntu pozbawionych większego sensu, jakby potokiem słów próbowano zbić mnie z tropu, bym nie zadając pytań zgodziła się ze wszystkim i na wszystko, co już zostało i jeszcze będzie mi przedstawione.
Zachowanie, zdaje się, wszystkich w tym miejscu niepokojąco przypominało doskonale wyważoną uprzejmość i pozornie swobodne uświadamianie co do niechcianego złożenia swojego losu prosto do rąk własnych obcych sobie ludzi, na jakie można było natknąć się, obcując z mafią. Przez moment przeszło mi w zasadzie przez myśl, czy wspomniana organizacja nie zechciałaby mnie może stąd, z łaski swojej, wyciągnąć, żebym mogła po prostu opuścić to miejsce bez dodatkowych zobowiązań, jednak proszenie familii o cokolwiek mogło przysporzyć mi więcej szkody, niż pożytku. Ostatecznie byłam dla nich tylko jednym z wielu trybików w wielkiej machinie niekończących się układów i interesów. Gdy któryś mechanizm zaczyna szwankować, wymienia się go na nowy. Nie mogłam o tym zapominać.
Oszałamiające piękno miejsca, do którego zostałam zabrana, mogło doprawdy namieszać w głowie. Do tego wszystkie słowa wypowiadane przez tę dziwnie pachnącą istotę, działały niczym miękka warstwa prószącego śniegu na mój umysł: tłumiły wszystko, co dochodziło tak z zewnątrz, jak i ze środka. Nie byłam do końca pewna, czy to tylko kwestia jej maniery, podejrzewałam, że mogło się za tym kryć coś więcej, jakaś domieszka magii... Jednak nie mogłam być tego pewna, gdy całe to miejsce było nią przesiąknięte do tego stopnia, że zaczynało już kręcić mnie w nosie od jej ostrego, drażniącego zapachu.
Pojawienie się porcelanowego wojownika z Nyxarieniem u boku przerwało tak monolog kobiety... dziewczynki?... jak i pozwoliło mi w końcu skutecznie wybić się z otumanienia błądzących bez większego ładu myśli. Z kolei wraz z pojawieniem się w dłoni mężczyzny pliku papierów, zebrałam się w końcu w sobie, by skupić się na tym, co dzieje się tu i teraz. Umowa. Oczywiście. Bo przecież ten dzień nie mógł się skończyć normalnie, krótkim Do widzenia, miło było poznać i szybkim powrotem do domu, by wziąć długą, gorącą kąpiel, a następnie zakopać się pod kołdrą we własnym łóżku. Nieee, musiałam jeszcze po drodze podpisać jakiś zasrany plik papierów, które...
Były napisane tak wybitnie nieczytelnym językiem, że aż odechciewało się tego czytać. Naprawdę, zastanawiałam się, czy ktokolwiek rozszyfrowuje te zupełnie od dupy strony ułożone frazy bez większego problemu. Przecież wszystkim w życiu byłoby łatwiej, gdyby zamienić te zdania wielokrotnie złożone, w których treści człowiek gubi się mniej więcej po drugiej z pięciu linijek, na krótkie, proste zdania, zrozumiałe dla obydwóch stron zawierających umowę, nie tylko dla tej, która ją redagowała. Tak by było uczciwiej, czyż nie?
Na moje nieszczęście świat nigdy nie był sprawiedliwy, wątpiłam także, bym mimo czekających mnie potencjalnie długich lat życia doczekała dnia, gdy się taki stanie.
Kolejne słowa dziewczyny przedstawiającej się imieniem Yule postawiły mnie natychmiast w stan gotowości. Hasło "rada" w kontekście drakonidów jakoś z automatu wywołała u mnie ciarki na plecach. Życie z dala od innych przedstawicieli mojego gatunku jako rodzina drakonidów żywiołów było wygodne. Coś tam kiedyś ciocia Joanne wspominała o jakiejś drakonidzkiej radzie, jeśli dobrze pamiętam — w kontekście śmierci moich rodziców. Że czas zwrócić się do nich o pomoc czy coś takiego? Nie znałam szczegółów, wiedziałam jedynie, że sprawa rozchodziła się konkretnie o mnie i to, jak śmiercionośny żywioł mnie wybrał. Jednak Liam i Azura stanęli w opozycji do tego pomysłu deklarując, że wspólnie pomogą mi ogarnąć się na tyle, żebym nie stanowiła zagrożenia... Prawie im to wyszło. Prawie. Tak w zasadzie, do tej pory nie słyszałam, żeby trafił się w naszym rodzie ktoś, kto nie potrafił sam nad sobą panować... poza mną. Jakże miło być pionierem we własnej rasie...
I wszystko, cały nasz wysiłek poszedł się jebać, bo coś im się tu posrało w zabezpieczeniach, a z początku twardy grunt, na którym wylądowałam, okazał się, kurwa, wielką dziurą, w której jakiś stary jaszczur ulokował sobie zasrany ośrodek doświadczalny... Dobra, może powinnam dziękować opatrzności, że nie uznał, że nadaję się idealnie na jeden z eksponatów, natomiast i tak wylądowałam w bagnie po uszy. Nie bez powodu moja rodzina odcięła się od innych drakonidów.
Tłumaczeń Nyxariena słuchałam w zasadzie jednym uchem, chociaż starałam się udawać zainteresowanie. Nigdy nikomu nie podlegałam. Żyliśmy na uboczu. W zasadzie poza odruchowym lękiem, który dopadł mnie na wspomnienie tego zacnego, smoczego stowarzyszenia, nie miałam względem nich żadnych szczególnych odczuć. Nie czułam się w żadnym stopniu im podległa. Gardziłam każdym, kto próbował odebrać mi sprawczość nad własnym życiem. Nie byłam, kurwa, niczyim niewolnikiem.
— Mój ród nie podlega z kolei nikomu — wysyczałam przez zaciśnięte zęby, ściskając odruchowo trzymane papiery tak, że nieco się pogniotły. Szybko poluzowałam chwyt, jednak szkody zostały wyrządzone, a papier nie był już tak idealnie prosty, jak w momencie, gdy trafił do moich rąk. — Jak to szło? Wszyscy chcą twojego dobra, więc nie daj go sobie zabrać? — miałam zamiar zerwać się gwałtownie z ławki, na której siedziałam, jednak nie wyszło mi to do końca. Dalej nie mogłam w pełni skoordynować swoich ruchów, stanięcie na nogi wyszło mi więc dość niezgrabnie, ponadto trzymane w dłoniach papiery rozsypały się po ziemi, gdy musiałam gwałtownie przytrzymać się oparcia ławki, żeby nie upaść. Wciągnęłam zirytowana powietrze przez zęby. Ktoś majstrował w mojej głowie, tak teraz, jak i wcześniej, gdy na jakiś czas straciłam przytomność. Nie podobało mi się to, nie mogłam jednak zlokalizować, kto był za to odpowiedzialny.
— Wszyscy podlegamy pod radę, czy nam się to podoba, czy nie... — ton starego jaszczura brzmiał na znudzony, z lekką domieszką rosnącej irytacji. Mniej więcej ton nauczyciela, który po raz n-ty tłumaczy banalne zagadnienie skretyniałemu uczniowi.
— Pod nic, kurwa, nie podlegam — powtórzyłam uparcie, przymykając oczy, próbując złapać ostrość. Pierdolone miejsce, zasrana magia... — To nie jest przypadkiem tak, że żeby być pod zarządem tego zacnego zgromadzenia przekoksów wśród smoków, dany ród musi mieć w nim swojego przedstawiciela? Coś mi się kiedyś obiło... A wiesz, tak się składa, że my go nie mamy — uśmiechnęłam się krzywo, we mnie również z każdym wypowiedzianym słowem narastała irytacja. — Wiesz, co jeszcze sprawia, że mam w dupie, co rada sądzi na mój temat? — czułam pustkę zamiast płonącego pod skórą ognia, co było... dość niecodzienne, sprawiało mi pewien dyskomfort, jednak nie na tyle, by przerwać mój dyktowany wściekłością monolog. — Jak zostałam sama z bratem, gdy naszych rodziców zamordowano dla chorej, ludzkiej przyjemności, nie pomógł nam nikt z tych znamienitych smoczych rodów. Mam ich tam, gdzie oni mieli mnie wtedy — zaczynało mi się robić ciemno przed oczami, jednak wściekłość to całkiem dobre paliwo, szczególnie dla moich dość pokaźnych pokładów niszczycielskiej mocy. Nie dałam się tym razem tak łatwo odciąć od moich zdolności. Dalej stałam, patrząc hardo w oczy stojącego przede mną mężczyzny. — Głęboko w dupie.
Mężczyzna westchnął ciężko, pocierając dłonią potylicę, zdaje się w wyrazie totalnego poirytowania zaistniałą sytuacją. Zerknął na Yule, po czym westchnął ponownie.
— Możesz przestać — zdaje się, że zwrócił te słowa do kobiety, wciąż jednak mierząc mnie wzrokiem, jakby oceniając, co ze mną teraz począć. Dziewczyna przewróciła oczami, mniej więcej w tym samym momencie wrócił do mnie znajomy szum magii kotłującej się pod skórą, proszącej, by ją uwolnić. — Cóż, jak widzę niełatwo będzie cię przekonać...
— Nie masz do czego mnie przekonywać — ucięłam, kucając w końcu, by pozbierać rozsypane kartki. Złożyłam je w zgrabny mikro kopczyk, upewniając się, że wszystkie strony umowy leżą równo na sobie. — Podpiszę te papiery, bo i tak nie mam, kurwa, wyboru — mężczyzna uniósł brew w wyrazie zaskoczenia na moje słowa, jednak podał mi raz jeszcze długopis, który tym razem przyjęłam. — Natomiast, za pozwoleniem, chciałabym dodać do tej umowy jeden, drobny zapisek — wciąż kucałam, musiałam więc unieść głowę, by móc spojrzeć Nyxarienowi w oczy. — Tak jak ja nie wspomnę nikomu o tym, co tu widziałam, tak ty nie pobiegniesz od razu do tej wspomnianej rady opowiadać im o tym, jak niestabilna jest moja moc. Mają nie zwracać na mnie większej uwagi niż dotychczas, w innym wypadku naprawdę się wkurwię. A to, co tu dzisiaj widzieliście, to jeszcze nie szczyt moich możliwości. Rozumiesz?
Oczywiście stary jaszczur nie wydawał się szczególnie przejęty moimi groźbami. Ciekawe, czy cokolwiek było w stanie wyprowadzić go z równowagi... ale tak naprawdę, do utraty logicznego myślenia. Musiał przeżyć już wiele setek lat. Był bardzo pewny siebie, swoich koneksji oraz zdolności. Jednocześnie miałam jakieś takie wrażenie, że mnie nie doceniał. Jakby — co niby mógł mu zrobić tak młody, niedoświadczony drakonid? Irytowało mnie coś w jego postawie, nie potrafiłam tylko doprecyzować, o co dokładnie chodzi.
— W porządku — skinął głową po dłuższej chwili milczenia, w której słychać było tylko szum wywoływany przez poruszane magicznym wiatrem liście w ogrodzie, u którego bram się znajdowaliśmy. Papiery z moich dłoni zniknęły, zamiast nich w rękach Nyxariena pojawił się kolejny plik kartek. Podał mi je bez słowa. Przejrzałam tekst, upewniając się, czy faktycznie wprowadził w kontrakt zmiany, o które prosiłam. Zrobił to. Jak miło, bez szarpania i zbędnych dyskusji. Pewnie tak jak ja chciał, żebym już stąd zniknęła, byle szybciej.
Podpisałam pierwszy komplet dokumentów, umieszczając papiery na kolanie, żeby robiło za podpórkę do pisania, na koniec, na odwrocie ostatniej strony, zapisując ciąg cyfr składający się na mój numer telefonu. Skoro już miałam być na niego skazana, wolałam kontaktować się z nim konwencjonalną drogą, nie jakimiś dziwnymi, magicznymi sztuczkami, którymi być może dysponował, bo sam nie poprosił o żaden kontakt do mnie. Wyciągnęłam dokumenty w stronę drakonida. Przyjął je bez zwłoki, zerkając na zapisany numer.
— Najlepiej pisać, z powodu mojej pracy nie zawsze mam jak odebrać telefon — powiedziałam, wracając wzrokiem do papierów. Zaczęłam składać wymagane podpisy na swoim egzemplarzu umowy. — Niestety mój grafik jest ruchomy, więc, cóż, zgaduję, że trzeba dogadywać lekcje na bieżąco — mówiłam z taką nonszalancją, na jaką tylko było mnie stać w tym momencie, mimo burzy nieskończonej wściekłości szalejącej w mojej głowie. Miałam nadzieję, że szybko zmieni zdanie co do mentorowania mi i po prostu da mi spokój. Nawet, jeśli wizja pomocy wydawała się kusząca, wątpiłam, by był w stanie mi jakoś sensownie pomóc. Drakonidy żywiołów nie podlegały tym samym zasadom, co inni przedstawiciele gatunku. Nasza magia była bardziej pierwotna, a przez to mniej przewidywalna. Jeśli faktycznie to jego mentorowanie coś zmieni w korzystaniu przeze mnie z moich mocy, toooo... Nic, tylko winszować.
Wraz z ostatnim złożonym podpisem, litery rozbłysły jakimś wewnętrznym, złotym blaskiem. Ostatni raz podniosłam wzrok na całe otaczające mnie zgromadzenie, uśmiechnęłam się promiennie, po czym zasalutowałam długopisem i, tak jak zapowiedział Nyxarien, zniknęłam im z oczu, pojawiając się w toalecie kawiarni Rysi Jeleń. Niezły fart, że nikogo akurat w niej nie było. Westchnęłam, podnosząc się z kucek i chowając zawędzony, całkiem ładny, długopis do tylnej kieszeni spodni. Miałam nadzieję, że chociaż tyle farta się jeszcze mnie trzyma, żeby akurat na zmianie była moja znajoma, bo nie miałam swojego telefonu, żeby zadzwonić po transport. Wymknęłam się niepostrzeżenie z łazienki.
Na szczęście tym razem wszystko poszło gładko, i już pół godziny później pod kawiarnię podjechał po mnie Liam, psiocząc coś, że gdzie się podziewałam i w ogóle to jak znalazłam się w centrum bez samochodu. Nie odpowiedziałam, odwracając się od niego i opierając łokieć o drzwi, wbijając wzrok w miejski krajobraz za oknem. Nie drążył, widząc moją wkurwioną minę. Znał mnie na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że czasami nie warto zadawać pytań.
***
Czy mimo pozornej obietnicy, że grzecznie poddam się naukom starego jaszczura, ignorowałam go całe 24 godziny, zanim w końcu łaskawie odpisałam, że nie miałam czasu? Cóż, przyjmowanie pomocy od kogokolwiek spoza rodziny zawsze szło mi beznadziejnie. Byłam z resztą w przypadku tego konkretnego mężczyzny raczej pewna, że szybko sobie odpuści. Nic nie zyskiwał z tego, że zgadzał się mi pomagać.
Nie mogłam się bardziej pomylić.
Patrzyłam w ekran telefonu z mieszaniną poirytowania i swego rodzaju podziwu do demonstrowanego samozaparcia Nyxariena, bo po tym, jak został przeze mnie zbyty, napisał jeszcze raz. Słyszałam, jak Elias porusza się po drugiej stronie łóżka, a zaraz potem poczułam, jak opiera swoją brodę na moim gołym ramieniu. Przekrzywiłam lekko głowę, wciągając znajomy zapach włosów mężczyzny. Naprawdę nie miałam teraz ochoty odpisywać, chociaż zostałam w zasadzie w tej wiadomości postawiona przed faktem dokonanym.
Elias zaśmiał się cicho, obejmując mnie w talii i ciągnąc za sobą z powrotem na łóżko. Wskazał ruchem głowy na telefon, który bezpardonowo upuściłam na podłogę, poddając się żądaniu przyjaciela.
— Kogo zapisałaś "Stary zrzęda"? — ewidentnie nazwa kontaktu bardzo mu się spodobała, bo dawno nie widziałam go tak rozbawionego. Westchnęłam, wtulając twarz w jego klatkę piersiową.
— Takiego jednego starego zrzędę — mruknęłam.
— Niewiele mi to mówi.
— Wiem — zarzuciłam jedną nogę na jego biodro. — Opowiem ci kiedyś... Ma mi pomóc nauczyć się panować nad moją mocą.
— O — usta bruneta spoczęły na moim uchu, a mnie przeszedł przyjemny dreszcz. — Przyznajesz, że nad nią nie panujesz?
— Nigdy temu nie zaprzeczałam — fuknęłam, próbując go od siebie odepchnąć w ramach protestu na jego bezczelne insynuacje, ale osiągnęłam tylko to, że nagle znalazł się na mnie, przyciskając moje nadgarstki do materaca po obu stronach mojej głowy. — Przegiąłeś, zostaw mnie.
Oczywiście nie zostawił.
Wieczorem, gdy zostałam sama, usiadłam w końcu z porzuconą rano na cały dzień komórką. Kaya wpakowała się za mną na kanapę, podstawiając swoją głowę do głaskania. Mimowolnie czochrałam ją za uszami, wpatrując się w wiadomość od Nyxariena. Całkiem szybko przyjął taktykę "postawić przed faktem dokonanym", a mi nie chciało się aż tak szarpać i kombinować, żeby odkładać to spotkanie w nieskończoność. Skoro sam zaproponował jutrzejsze popołudnie, kim byłam, żeby go dalej zbywać. Może... ale tylko może faktycznie uda mu się coś mi podpowiedzieć.
Odpisałam więc w końcu, krótko, zwięźle i na temat:
Dobra, gdzie?
Nyxarien?
2273 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz