2 września 2025

Od Eliasa cd. Violet

Gdy jedni ludzie tracą przytomność i budzą się po sekundzie, choć tak naprawdę minęło kilka godzin lub dni, tak Elias "żył" w swojej podświadomości, klęcząc w totalnej ciemności. Nie mógł nic zrobić, oprócz obserwowania swoich myśli, przez które przewijało się wiele osób - rodzice, żona, dzieci i... Violet. Gdy widział moment sprzed jej domu, gdy ledwo żywy wleciał w jej płot, uśmiechał się w duchu, a zarazem klął na siebie, że nie przeniósł się w bezpieczniejsze miejsce. Nagle jego uwagę przykuły czerwone ślepia, które przebiły się przez wszelkie myśli, uważnie przyglądając się brunetowi. Nie był pewny co do istoty, którą właśnie widzi, ale pomimo tego czuł spokój i opanowanie...
Był pewny, że właśnie umarł, że zaraz przywita go białe światło, chmury, anielskie bramy.. albo raczej wrota piekielne, a sam diabeł wbije mu widły w brzuch i wrzuci do gara z grzesznikami. Jednak żadna z dwóch opcji się nie wydarzyła, bo gdy nagle jego świadomość wróciła, otworzył lekko opuchnięte oczy, ujrzał jasny pokój, idealnie pasującym wystrojem do domu jego przyjaciółki. Spokojnie rozejrzał się wzrokiem po pomieszczeniu, a nie widząc oraz nie słysząc niczego niepokojącego, powoli i ostrożnie podniósł się do siadu. Czuł ogromny ból całego ciała - od stóp aż po głowę, lecz nie był on na tyle silny, żeby uniemożliwić mu poruszanie się. Nie był do końca pewny, co dokładnie się wydarzyło, wszystko widział jak przez mgłę, lecz wiedział jedno - Thomas nie żyje. Odetchnął głęboko, ignorując kłucie w klatce piersiowej, po czym zerknął na swoje ciało. Szybko zauważył, że jego rany są zaleczone w specyficzny sposób i zdecydowanie nie była to robota Violet czy lekarza, a raczej vantaru... Właśnie, sam vantar chyba popierdoliło, bo choć jest to "zwykła" zdolność bruneta, najwidoczniej zyskała większą świadomość, prawie wyrywając się spod jego kontroli. Jednak myślenie na ten temat postanowił zostawić sobie na później, mając teraz na głowie ważniejsze sprawy.
Wstał z wygodnego łóżka i chwiejnym krokiem skierował się do drzwi, powoli odzyskując kontrolę nad swoim ciałem. Im bliżej wyjścia, tym lepiej się czuł, choć wyczuwał niemalże zerowe pokłady magicznej energii, przez co jakiekolwiek używanie zdolności mogłoby doprowadzić go do ponownej utraty przytomności, a tego zdecydowanie nie chciał.
— Ile można leżeć... — usłyszał słowa Violet stojącej w kuchni, gdy tylko zszedł ze schodów. — Już myślałam, że będę musiała zakopać Cię gdzieś w lesie. — dodała, krótko zerkając w jego stronę. Wyraz jej twarzy był.. niecodzienny, wściekły.
— To znaczy, ile spałem? — zapytał, opierając się o wysokie krzesło przy wyspie kuchennej. Był lekko zaskoczony, że z taką łatwością to wymówił, bez żadnej chrypy.
— Coś koło tygodnia, nie liczyłam. — odpowiedziała, tnąc nożem jakieś produkty na desce. — Twoje dzieci zdążyły wrócić do siebie. — dodała, nie patrząc już w jego stronę.
— Dziękuję, Vi...
— Powiedz mi. — przerwała mu nagle, wbijając nóż w deskę, niemalże przebijając ją na wylot. — Ile razy jeszcze będę musiała ratować Ci dupę, co? — zapytała, odwracając się do niego, opierając się o dzielący ich blat. Faktycznie była wściekła i nawet nie próbował tego zrozumieć.
— Nikt Cię o to nie prosił. — odpowiedział również szorstko. Uruchomiło go to do tego stopnia, że nie hamował się już z niczym. — Nie musiałaś ratować mnie wtedy spod płotu, wystarczyło zadzwonić po szkieły. Nie musiałaś ściągać mnie do mojego starego domu, nic kurwa nie musiałaś, Vi. — mówił, wbijając w nią swoje również wściekłe spojrzenie. — A jednak to robiłaś, tylko po co? Brakowało Ci wrażeń? Faceta na noc, który Cię zerżnie? Następnym razem się zastanów, co robisz i po co... — dodał. Gdyby potrafił, właśnie by zapłonął z nerwów, puszczając całą chatę z dymem, lecz tym razem, mógł jedynie obserwować, jak delikatne nicie vantaru oplatają jego ręce.
— Następnego razu nie będzie. — syknęła po chwili, mrużąc swoje fioletowe ślepia, które momentami miały złote przebłyski.
— No i kurwa dobrze. — odpowiedział i nie widząc sensu w dalszej rozmowie, oddalił się w stronę drzwi wyjściowych, czując na sobie jej wzrok.
Nie miał zamiaru iść do domu z buta, bo byłoby to ponad jego siły, nie miał też auta pod ręką czy nawet telefonu, żeby zadzwonić po taksówkę, więc nie mając żadnego logicznego transportu, postanowił skupić swoją moc na teleportacji. Nie chciał dłużej siedzieć z nią pod jednym dachem, najwidoczniej hormony jej buzują lub jest przed okresem, o ile w ogóle drakonidy mają coś takiego, więc zaczął przenosić się do siebie i choć na początku wystąpiło lekkie zakłócenie, ostatecznie udało mu się pojawić w swoim przedpokoju, pozostawiając za sobą temat Violet. Jak nie ta, to inna, proste.

***

Dobre dwa tygodnie zajęło mu posprzątanie oraz odświeżenie swojego domu, w tym wymiana części parkietu, pomalowanie ścian, wyrzucanie śmieci czy spalenie niepotrzebnych już informacji. Miał zamiar wrócić do swojej codzienności, wymazując wszystkich ze swojego życia, pozostawiając przy sobie tylko Ines oraz Seva. O dziwo nie było to trudne, bo gdy tylko wrócił do pełnej sprawności, łapał się każdego większego zlecenia, kończąc je ze stu procentową skutecznością i nie odnosząc przy tym żadnych poważnych obrażeń. Nadal był tylko nyxbornem, istotą ludzką, więc i skaleczenia podczas misji były na porządku dziennym. Natomiast w weekendy się nie oszczędzał. Odwiedzał najgłośniejsze kluby w kraju, nocował w hotelach z różnymi kobietami, przeżywając coś, co doświadczał długo przed poznaniem Violet. Na samą myśl o niej się denerwował, lecz gdy tak dłużej myślał, przypominały mu się te miłe sytuacje, których czasami mu brakowało... Chciał spokoju w życiu, a pakował się w coraz większe problemy. Cóż, właśnie tak spędzał każdy swój następny tydzień...

***

Gdy pod jego dom zajechał czarny mercedes G klasy, odruchowo chwycił za deserta i uważnie obserwował kierowcę oraz pasażera, którzy jeszcze chwilę siedzieli w pojeździe. Nie był pewny, kto o tak późnej porze ma zamiar go odwiedzić, gdyż powoli zbliżała się jedenasta wieczorem, lecz był gotów na każdą konfrontację. Gdy nagle auto zgasło, wysiadły z niego dwie osoby, które Elias od razu rozpoznał, chowając pistolet do kabury, a gdy rozległ się dzwonek do głównych drzwi, sam do końca nie wiedział, jak ma na to wszystko zareagować. Otworzył spokojnie drzwi i gestem dłoni zaprosił ich do środka, rzucając jeszcze okiem na zewnątrz, czy aby na pewno nikt ich nie śledzi.
— Dobrze was widzieć. — powiedział, z niepohamowanym, szerokim uśmiechem na twarzy. Przez chwilę wszyscy stali w milczeniu, patrząc na siebie z lekkim niedowierzaniem, lecz gdy brunet rozłożył ręce na bok, młode nyxborny od razu wtuliły się w ciało ojca. Może i byli dorośli, lecz im tak samo zależało na odnalezieniu ojca, jak jemu na odnalezieniu swoich jedynych dzieci.
— Ciebie również dobrze widzieć, staruszku. — odparła po chwili Ines, uwalniając się z silnego uścisku.
— Wydaje mi się, że mamy sobie wiele do opowiedzenia. — dodał Sev, spoglądając to na ojca to na Ines. Dobrze, że tego samego dnia posprzątał cały dom i zrobił zakupy na zapas...

*** Godzinę później. ***

Cała trójka siedziała w salonie, białowłosa kobieta powoli popijała gorące latte, jej brat postawił na czarną kawę, brunet natomiast sączył herbatę z kubka termicznego, słuchając ciekawych sytuacji z życia jego dzieci. Widać było, że pomijają te nieprzyjemne tematy, stawiając na dobry humor.. Lecz i to w pewnym momencie miało swój koniec.
— To ostatecznie co się działo, jak uznali mnie za zmarłego? — zapytał Elias, kładąc nogi na pufie obok.
— Jeśli jesteś na to gotowy, to... W dużym skrócie.. — zaczęła Ines, cicho przy tym wzdychając. — Mama zaczęła leczyć głęboką depresję, na początku alkoholem, dopiero później przeszła na leki, które trochę jej pomogły. My również przechodziliśmy przez wiele terapii, lecz przez naszą bliźniaczą więź, było to o wiele trudniejsze - gdy jeden czuł się źle, od razu przechodziło to na drugiego, niestety nie działało to w drugą stronę. — wyjaśniła, upijając łyk kawy. — Później nagle pojawił się ten cały Thomas. Niby dobrze się nami zajmował, lecz miewał odchyły..
— Podniósł na was rękę? — wtrącił się.
— Nie. — cicho się zaśmiała — Bardziej odwalało mu po narkotykach. Mówił, że jest bogiem, że ludzie niedługo zaczną go wielbić... W sumie to nie wiem, co mama w nim widziała. — dodała, spoglądając w stronę brata.
— Szukała wsparcie. Łapała się każdej deski ratunku, nie patrząc na to, że może jej to jeszcze bardziej zaszkodzić. — odparł spokojnie. — Ostatecznie mama z Thomasem oznajmili, że chyba będą parą, bo spodziewają się dziecka - mieszanki nyxa z czymś tam. — dodał, mrużąc brwi w lekkim zamyśleniu.
— No i jak wiemy, nic z tego dobrego nie wyszło. — powiedział Elias, ściskając mocniej kubek w dłoni, prawie wyrywają z niego ucho.
— Gdy Thom się dowiedział, że mama jest w ciąży, nagle się ulotnił. Jak to mówią "wyszedł po mleko". — upiła kolejny łyk kawy, wracając wzrokiem na ojca. — Po kilku miesiącach urodziła się dziewczynka, była wcześniakiem, więc leżała w szpitalu w inkubatorze. Ponoć przekazał jej "silne geny", ale tego już się nie dowiedzieliśmy. — wyjaśniła.
— W jedną noc wszystko straciło sens. — zaczął Sev, nawiązując krótki kontakt wzrokowy z siostrą, która tylko przytaknęła. — Podczas włamania zamordowali mamę w sypialni, nas za to porwali. Na początku byliśmy wykorzystywani pod każdym kątem, sprzedawali nas jak zwykłą rzecz, kazali nam robić rzeczy, o których istnieniu nawet nie wiedzieliśmy. — mówił, zachowując wszelki spokój.
— Cóż, dzieci w naszym wieku raczej bawiły się normalnymi zabawkami lub spotykały się po lekcjach ze znajomymi, a nie zaspokajały potrzeby obleśnych, pijanych ludzi w mafii. — wtrąciła się Ines, krótko wzdychając. Po ich spokojnych wypowiedziać widać było, że są pogodzeni ze swoją przeszłością... Nie to, co ich stary, który zalecza depresję alkoholem.
— Japierdole... — zamknął na chwilę oczy, opierając głowę o zagłówek fotela. — Rozumiem, że coś się później zmieniło i się zemściliście? — zapytał, wracając spojrzeniem na dzieci.
— Gdy po raz kolejny zostaliśmy wykupieni przez jakąś mafię, trafiliśmy w ręce niejakiego Salvatore Cordero, który zamiast zrobić z nami to samo, co poprzednie gangi, dał nam szansę na normalne życie. — powiedziała, lekko unosząc kąciki ust. — Zaczął nas uczyć w prywatnej szkole, ostatecznie skończyliśmy nawet AUM. Później, gdy odkryliśmy swoje zdolności, zaczęły się intensywne treningi. Poczynając na magii, samokontroli, kończąc na walce wręcz, na noże oraz z broni palnej. — dodała, nie spuszczając wzroku z ojca.
— Jednak nie wszystko było tak kolorowe, jak się na początku wydawało. — Sev spojrzał na swoje robotyczne dłonie oraz zerknął w stronę siostry, która nawet nie ukrywała faktu, że nie ma większości swoich rąk. — Wysyłali nas na różne zlecenia, głównie jako wsparcie. Podczas jednej akcji, cały budynek, w którym się znajdowaliśmy, zaczął się walić. Zwisaliśmy wtedy z jego krawędzi, a gdy nagle zjawił się likwidator, którego mieliśmy się pozbyć, po prostu odciął nasze górne kończyny - mi głównie dłonie, Ines natomiast całe przedramiona. — wyjaśnił.
— Gdy Salvatore się o tym dowiedział, wysłał cały swój oddział, który miał wrócić z nami lub nie wracać w ogóle. Ostatecznie, jak widać, udało się nas uratować. Oprócz rąk, mamy także wzmocniony szkielet oraz zmodyfikowane gałki oczne, przez co w mózgu jest coś na wzór procesora, który podpięty jest do ludzkiego ciała. Wspomaga myślenie i takie tam.. — dodała Ines, dopijając chłodne już latte. — Natomiast teraz jestem zastępcą Salvatore, Sev natomiast jest naszym hakerem i informatorem, na równi ze mną, gdyż we dwójkę działamy lepiej, wiesz, ta "bliźniacza więź".. — uśmiechnęła się przyjaźnie.
— Gdybym was nie znał, stwierdziłbym, że jesteście niezłymi bajkopisarzami. — odparł po chwili Elias, któremu ciężko było w to wszystko uwierzyć. — Ale że słyszałem o Salvatore oraz o tym likwidatorze, to wierze, że to wszystko faktycznie miało miejsce. — dodał, kręcąc lekko głową.
— A czemu mielibyśmy unikać prawdy? Już dawno się z tym pogodziliśmy i jesteś jedyną osobą spoza mafii, która o tym słyszy. — uśmiechnęła się lekko, odstawiając szklankę na szklanym stole.
— Ostatecznie zemdliliście się na ludziach, którzy was wykorzystywali?
— A czy zemsta na tylu ludziach coś by zmieniła? — mruknął Sev, do końca nie rozumiejąc słów ojca. — Część z nich już pewnie nie żyje albo dogorywa gdzieś w slumsie. — dodał, przechylając lekko głowę na bok. — Zemsta nic by nie dała.
— Może ma to sens.. — mruknął Elias, będąc wewnętrznie trochę zmieszany tym, że w ogóle wspomniał o zemście. Sam przecież do tego dążył...
— Swoją drogą. Byłam ze dwa razy pod domem tej kobiety, która nas uratowała wtedy z rąk Thoma, lecz za każdym razem dom był pusty. Wiesz coś na ten temat? — zapytała Ines, podciągając nogi do klatki piersiowej.
— Chodzi Ci o Violet? Od tamtego momentu nie widziałem się z nią, nie wiem co się z nią dzieje i szczerze, wisi mi to. — odpowiedział, dobrze ukrywając lekką irytację. — A po co tam byłaś? — zerknął w stronę córki.
— Chciałam jej raz jeszcze podziękować. Gdyby nie ona, byłoby już po nas. Salvatore nie mógł nas w ogóle namierzyć. — westchnęła — Dopiero jak zaczęliśmy się przemieszczać, sygnał wrócił. Na drugi dzień odebrała nas mafia, gdyż wcześniej Sev nie odzyskiwał przytomności. — dodała — No ale skoro nic nie wiesz na jej temat, to nie było pytania. — uśmiechnęła się lekko.
Po kilku godzinach rozmów, pomijając już smutne i negatywne tematy, rodzeństwo wróciło do swojej siedziby, opuszczając dom ojca blisko godziny czwartej nad ranem. Jak widać, oni również wolą spędzać czas w nocy, tak samo, jak Elias, który poszedł spać dopiero po szóstej rano.

***

Był lekko zdziwiony, gdy po tylu tygodniach, a w sumie to miesiącach, dostał wezwanie od Vipers, że dzisiejszego wieczoru ma się do nich wstawić w trybie natychmiastowym, będąc gotowym na zlecenie. Stwierdził, że przyda mu się coś bardziej legalnego i mniej krwistego, niż to, co robił przez ostatnie kilka miesięcy. Zrobił tak, jak wyczytał w wiadomości - ubrał na siebie wygodny militarny strój, oczywiście w kolorze czerni, do pasa przypiął kaburę z desertem oraz pochwę z nożem, choć znając jego obecne możliwości, będzie polegał głównie na swoich zdolnościach, ale lepiej mieć zwykłą broń i jej nie użyć, niż nie mieć broni, a jej potrzebować.
Gdy zjawił się w biurze Vipers, przywitała go osoba odpowiedzialna za przydzielaniem ludzi do zleceń.
— Poczekamy jeszcze chwilę na Twojego współpracownika. — powiedział, wskazując przed sobą miejsce siedzące.
— Od kiedy mam pracować z kimś? — przekrzywił lekko głowę na bok.
— Przy tym zleceniu są potrzebne minimum cztery osoby, ale że mamy braki w ludziach, wysyłam dwóch silniejszych. — odpowiedział, spoglądając w stronę Cortesa.
Nagle drzwi gabinetu otworzyły się zamaszyście, a do środka weszła ciemnowłosa, wysoka kobieta, mając na plecach czarny, niewielki plecak. Gdy tylko ich spojrzenia się spotkały, w pomieszczeniu napięcie jakby wzrosło, lecz żadne nie odezwało się do siebie choćby słowem. Jak obrażone dzieci...
— Widzę, że chyba nie muszę wam sobie przedstawiać. — powiedział mężczyzna, gdy Violet usiadła na krześle obok Eliasa. — Rozumiem, że się znacie. — dodał, przyglądając im się.
— Nie. — odpowiedzieli w tym samym czasie, na co mężczyzna cicho westchnął.
— No dobrze... W takim razie przedstawię wam sytuację. — zaczął — Na południu ktoś otworzył portal między światami, przez który wchodzą dziwne magiczne istoty. Macie za zadanie pojmać osobę, która jest za to odpowiedzialna oraz zabić wszystko, co wyszło z portalu. — dodał, podsuwając im dwie kopie całego planu. — Zapoznajcie się z tym i... postarajcie się nie pozabijać siebie nawzajem.
Cortes nie potrzebował wiele czasu na przeczytanie planu, więc gdy wiedział już wszystko, a zajęło mu to kilka sekund, opuścił biuro i wyszedł na zewnątrz, od razu sięgając po paczkę papierosów. Długo nie palił, lecz akurat teraz poczuł silny głód nikotynowy, który ugasił dopiero przy końcówce drugiego papierosa. Nadal nie mógł uwierzyć w to, że wysłali jego akurat na zlecenie z Violet, jakby nie mogli puścić go samego lub wysłać tylko ją. Z drugiej strony... było mu to obojętne. Fakt, na początku był zdenerwowany, lecz po drugiej fajce mu przeszło. Gdy nagle obok niego pojawiła się ciemnowłosa, zerknął w jej stronę.
— Lecimy czy wolisz autem? — zapytał całkiem normalnie, jakby nic wcześniej między nimi nie było.
— Pojedźmy autem trochę dalej od miasta. Później możemy polecieć. — odpowiedziała dość neutralnie, na co brunet przytaknął.
Całą drogę milczeli, słuchając jedynie muzyki z radia, która przygrywała w służbowym pojeździe. Stary jeep nie należał do najszybszych, co było słychać po wysokich obrotach, lecz był w stanie wjechać głęboko w las, dając Violet możliwość swobodnego zrzucenia iluzji. Gdy opuścili pojazd, kobieta zaczęła zdejmować z siebie ubrania, co brunet oczywiście rozumiał, lecz momentami nie był w stanie oderwać wzroku od jej ciała, które nadal wyglądało jak kusząco. Po chwili odwrócił się do niej tyłem, przywołał swoją złotą maskę, którą od razu założył, by zaraz zmusić vantar do przemiany w gada. Nie było to trudne czy czasochłonne, lecz sam moment formowania czegoś ze smoły czasami wyglądał dziwnie i ciekawie zarazem. Już po kilku sekundach oby dwoje wzbili się w powietrze, przecinając poziom chmur, lecąc zaraz nad nimi. Tym razem smocza wersja Cortesa miała zdecydowanie lepsze kształty, bardziej zaostrzone i masywniejsze, całkowicie ukrywając jakiekolwiek ślady smoły.
— Ines była u Ciebie dwa razy. — powiedział, używając do tego telepatii, która pojawiła się razem z mutacją vantaru.
— Po co? — zapytała, zerkając w jego stronę.
— Chciała tylko podziękować, nic więcej. — odpowiedział, wzdychając w duchu. Postanowił jednak się więcej nie odzywać, dla własnego dobra, bo jeszcze faktycznie zaraz się pozagryzają. — Nie było tematu. — dodał, mówiąc to bardziej sam siebie.

Violet? ( ͡❛ ͜ʖ ͡❛)
2724 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz