1 września 2025

Od Yassina — Hi, can I kiss u? IV

— Dzieciak — powtórzył, naśladując ton Luthera, parodiując jego mimikę.
Podniósł dłoń, chciał odwdzięczyć się i pstryknąć go w nos w taki sam sposób. Luther przewidział jego intencję, w porę chwycił go za nadgarstek, unieruchomił go bez trudu.
— No i co teraz?
Yassin zadarł brodę, popatrzył spod powiek, uśmiechnął się bezczelnie. Zmrużył oczy, spróbował wyglądać Groźnie. Domyślał się, że chcieć to sobie może, wiedział, że nie wygląda w tym momencie jak człowiek budzący respekt jakikolwiek. Popchnięty przez Luthera i Delicję, wpadł do fontanny nieszczęśliwie, tak, że oprócz spodni i butów (obecnie wypełnionych wodą), zamoczył i opryskał także koszulę i włosy. Kosmyki kleiły mu się do czoła, wchodziły do oczu, sprawiały, że czuł się jak przemoczone, złe pisklę, próbujące wygrażać nożem i stawiać warunki.  
— Teraz — powiedział przez zęby półgłosem. Zadbał dla efektu, by słowa, które padną, zostały między nimi — krzyczę do przechodniów, że jakiś wariat mnie przetrzymuje i że proszę wezwać służby.
Luther wygiął usta w rozleniwionym uśmieszku. Popatrzył na Yassina z góry, bez gniewu, trochę protekcjonalnie, jakby w gruncie rzeczy uważał go za całkiem pocieszne zjawisko. Zupełnie jak lew uprzejmie obserwujący samotną gazelę.
— Ja jestem ze służb, idioto — odmruknął w ten sam sposób.
— Ciebie nie chcę — odciął się Yassin. 
Szarpnął się dla podkreślenia słów lekko, niezbyt przekonująco, głównie dla podbicia dramatyzmu i teatralnego efektu, trochę też dlatego, żeby nie było, że nic nie zrobił, stał tylko w miejscu i patrzył na Luthera bezczynnie. Luther nie wyglądał, jakby przejął się szamotaniną, ale tak, o, po prostu, spacyfikował mu drugą rękę. Na wszelki wypadek. 
— A jeśli ja chcę ciebie? — zaśmiał się Luther nisko, krótko, przyjemnym dla ucha męskim śmiechem, jakimś dziwnym sposobem potrafiącym rozładowywać atmosferę i mimowolnie budzić sympatię. Trzeba było oddać Lutherowi, że umiał się śmiać i że potrafił z tego faktu korzystać.
Yassin, unieruchomiony, już jakiś czas temu wybrał sobie jeden punkt ponad ramieniem Luthera, patrzył na niego uparcie. Grał, że to najbardziej interesująca rzecz na świecie, tak zajmująca, że Luther zupełnie nie ma do niej podjazdu i nie zasługuje w tej chwili na krztynę uwagi.
— Możemy ponegocjować — odparł zbywająco.
— Chcesz stawiać warunki mnie?
Yassin popatrzył na Luthera jak książę na swojego plebejskiego pachołka.
— A co w tym, przepraszam, dziwnego?
Luther nieco poluźnił chwyt, popatrzył na Yassina w sposób, który sprawił, że zrobiło mu się trochę sucho w gardle.
— Jesteś dzisiaj absolutnie nie do zniesienia — mruknął Luther — i absolutnie nie da się ciebie słuchać.
Yassin się nastroszył.
— Wiesz, tak właściwie to moim zdaniem sam sobie tę sytuację zgotowałeś, mam tu, naturalnie, na uwadze fakt, że zamiast zachow-
Nie skończył, nie zdołał, Luther zamknął mu usta swoimi, puścił mu rękę, objął go ramieniem w pasie, przyciągnął do siebie. Yassin w pierwszym momencie otworzył oczy szeroko, w drugim położył pięść na piersi Luthera, spróbował go od siebie odepchnąć, w trzecim lekko go uderzył. W czwartym prawie jęknął Lutherowi w usta. Potem przymknął powieki, położył Lutherowi rękę na policzku, a gdy uwolniono mu drugą, złapał Luthera za szyję, pocałował go mocniej, głębiej, bardziej otwarcie, trochę zachłannie i niecierpliwie, bo, w gruncie rzeczy, od samego początku na to czekał. Nie znoszę cię, pomyślał, przesuwając rękę na kark, wsuwając ją Lutherowi w lekko wilgotne włosy.
Ktoś na nich kaszlnął i chrząknął, Yassin uświadomił sobie, jak cała ta scena musiała dla losowego przechodnia wyglądać. Puścił Luthera, stanął tyłem, skrzyżował ręce na piersi, udał, że nic nie było.
— Głupek — rzucił pod nosem, choć mało przekonująco, zupełnie bez gniewu i z dziwnym półuśmieszkiem. Oparł się o cokół, brodząc w wodzie po kolana, spróbował wydostać się z fontanny. Zaczął jojczyć, ale głównie dla pozoru, nie chcąc dać poznać, że pocałunek Luthera zadziałał, udobruchał go i trochę zmiękczył. — Takie buty, zupełnie przemoczone. Wiesz, ile dałem za te spodnie? A telefon? Lepiej, żeby w ogóle działał.
— Przypomnij mi  — powiedział Luther niewinnie — kto ci go kupił?
— Pfffft! Lepiej pomóż mi stąd wyj- ALE NIE TAK, CO TO MA ZNACZYĆ, POSTAW MNIE W TEJ CHWILI, LUTHER. HALOOO?
642 słowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz