Anaxa jeszcze chwilę poruszał się na piasku, czekając, aż niebo nad głową przestanie tańczyć walca, zanim uznał, że chyba będzie w stanie się podnieść. Ze zbolałymi pomrukami najpierw obrócił się na brzuch, tam robiąc krótką przerwę, zanim podniósł się na kolana. Z tej pozycji zerknął w kierunku Axela, któremu wstawanie szło nieco lepiej.
— Co to było, w ogóle? — wydyszał do drugiego łowcy z czołem opartym o piach — Jakiś magiczny kac?
— Coś bardziej wyrafinowanego — odparł na to Falsenheim, a pod wpływem intensywnego spojrzenia Anaxy, postanowił dopełnić swoich tłumaczeń — Prosta magia, żeby nie wchodzić w technikalia.
— A papierek na nią jest? — Anaxa wyszczerzył zęby w uśmiechu. Dźwignął się z kolan i od razu strzelił karkiem, co by trochę rozruszać obolałe ciało. Jak się teraz przyzwyczai do bólu, nie będzie mu aż tak przeszkadzał w przyszłości. Może ta zasada, jaką sobie narzucił, mogłaby podpadać w jakieś masochistyczne strefy, ale raczej się tym aż tak nie przejmował.
No i, z pozytywów, Axel chyba docenił żart, bo sam potrząsnął głową, a kącik jego ust nieznacznie zadrżał. Już na własnych nogach zaczął otrzepywać ubrania z kurzu, obserwując także jak wiele strat poniósł w kwestiach ubraniowych podczas ich potyczki. Anaxa także to ocenił, jednak tylko przez krótki moment, bo poczuł od razu z tyłu głowy, że będzie to nieodpowiednie w ich aktualnej sytuacji. Musiał zachować rozwagę i trzymać prosty, męski umysł na wodzy.
— Nie jest. Przynajmniej nie aktualny — Axel zajął się zabezpieczaniem miecza w specjalnym pokrowcu, który wyciągnął gdzieś z okolic czegoś, co wyglądało jak połamany motocykl — A co, chcesz jeszcze przed barem przejść się na komisariat? Złożyć donos obywatelski?
— Jak najbardziej, bo jestem przykładnym obywatelem — Anaxa wyparł pierś do przodu i zarzucił włosami tak, by odsłoniły mu oczy, ręce opierając na swoich biodrach. Kolorowe kosmyki jednak opadły złośliwie ponownie mu na nos, więc burknął rayanarskie przekleństwo pod nosem i pokręcił głową jeszcze kilka razy dopóki nie był zadowolony z rezultatu. Pewnie z boku wyglądał przez ten czas jak pies ledwo co wyciągnięty z wody przez właściciela, jednak na szczęście jego nowy towarzysz był zbyt zajęty mieczem, aby patrzeć w jego stronę.
I tak postanowił do Axela podejść, nie żeby podokuczać, a raczej żeby spojrzeć na stertę metalu, przy której stał. Zagwizdał cicho, a także szturchnął łokciem łowcę. Jakimś cudem ręki nie stracił, chociaż drugi mężczyzna spojrzał na niego z lekko uniesionymi brwiami.
— Chyba będzie trzeba pójść na jakiś przystanek z nocnym, co? Bo to chyba twoja maszyna? — zagadał, a na nieme skinięcie głową, sam westchnął — No szkoda. Ale pewnie za część tej wypłaty co dostaniesz sobie kupisz nową. Z resztą, ty ze starych pieniędzy jesteś, słyszałem. Banan, jak to się mówi.
— Chodź po prostu na przystanek — mruknął Axel w odpowiedzi, zupełnie pomijając resztę wypowiedzi Anaxy. Zarzucił na ramię pokrowiec z mieczem i skierował się do martwego, wilkołaczego cielska, aby podnieść jedną z łap stworzenia. W trakcie walki ta została trafiona przez ostrza tyle razy, że wisiała na włosku, przez co podniesienie jej było kwestią kilku mocniejszych pociągnięć... I sztyletu drugiego z mężczyzn, co by dokończyć robotę.
Nacisnął czerwony kwadrat na ekranie telefonu, kończąc nagranie. Ze szczytu hałdy piasku miał perfekcyjny widok na dno piaskowni, a zwłaszcza na to, co się tam wydarzyło. W oku kamery bowiem uchwycił wszystko - od likantropa, który potknął się o kamień, drżąc wciąż z igłą wbitą w przedramię, przez przybycie dwóch najemników, ich rozprawienie się z bestią, na walce między sobą kończąc.
— Ciekawe — mruknął do siebie, gdy schował urządzenie do kieszeni spodni. Przykucnął w lekkim rozkroku, powoli przesuwając ciężar ciała z palców na pięty. Niewielu najemników, z tego co było mu wiadomo, brało trofea. Była to raczej domena łowców starej daty, co tym bardziej wydało się mu interesujące w mieście, gdzie ta profesja została w większości wyparta przez tych całych '"Vipers". Nie wspominając o magii, którą osobnik używał. Żywa, pierwotna, czysta, od której jego martwa skóra wzdrygała się na samą myśl o bólu, jaki by wywołała.
Zanucił pod nosem melodię, strzelił palcami u rąk, a ciemna smuga dymu ściekła z jego dłoni na piasek. Głód z gatunku tych, których człowiek nie był w stanie zepchnąć na drugi plan, ścisnął go za gardło. Na języku poczuł żółć.
— Night of hunger, follow its call... — szepnął, po czym zadrżał od nagłego napięcia w ciele — Follow the Frozen Moon...
Wyprostował się, gdy dwójka w dole zaczęła wychodzić z dna piaskowni ku budynkom nieopodal. Nie dostrzegli go, to dobrze. Sam powoli zsunął się po piasku w dół, do ciała wilkołaka. Tam zatrzymał się nad pokiereszowanymi zwłokami, z lekko przechyloną głową i nikłą ciekawością w spojrzeniu. Chociaż ciało było pozbawione głowy, szturchnął je butem. Dla pewności.
— Mówiłem, że będziesz bezużyteczny — westchnął. Następnie pochylił się nad ciemną plamą na piasku nieco dalej od wilkołaka i zgarnął na palec nieco rozlanej tam krwi. Rozsmarował ją najpierw na wargach, nim oblizał palec do końca. Kolejny dreszcz. Krew smakowała kwaśno, ostro. Ale jakże cudownie. Powiódł wzrokiem za oddalającymi się sylwetkami i wyciągnął telefon, aby wybrać jedyny zapisany na telefonie numer.
***
Łapa wilkołaka, owinięta w jakiś sztywny materiał, który Axel wykopał (zdaniem Anaxy) znikąd, została pozostawiona w jakiejś skrytce. To jest, wyglądało to bardziej jak śmietnik jeśli mężczyzna miałby być szczery, ale postanowił nie komentować metod postępowania drugiego łowcy. Skoro tak się umówił ze swoim opiekunem-- to znaczy, pośrednikiem, nie jego sprawa. Chociaż oceniać będzie.
Tylko to ich powstrzymało przed pójściem na przystanek autobusowy. Na Anaxę padło zadanie łapania jakiegokolwiek nocnego transportu, gdy to Axel zajmował się doprowadzaniem swoich ubrań do porządku zwłaszcza w przypadku torsu. Dłonie owinął jakimś bandażem, który spełniał podobne działanie już kilka razy w przeszłości. Wyglądał mniej jak bezdomny po bójce pod sklepem monopolowym, a bardziej jak pracownik hipsterskiej restauracji po ciężkiej zmianie. Dzięki temu autobus nie przyspieszył na ich widok, a nawet się zatrzymał, co mogli uznać za sukces. W tej dzielnicy przyjmowanie podejrzanych ludzi na pokład mogło być ryzykowne, więc wielu dmuchało na zimne.
— I ja mu mówię wtedy, stary? Z chujem się na mózgi pozamieniałeś? To nie jest żaden bezdomny pies, a kojotołak. A tamten typ idzie w zaparte, że nie. Że on go adoptuje, żona mu pomoże, a dzieciaki chciały pieska — Anaxa pokręcił głową. Przez całą drogę, zarówno autobusem, jak i z przystanku do klubu, opowiadał Axelowi różnorodne historie ze swojego życia. Drugi łowca był na szczęście dobrym słuchaczem z gatunku ulubionych w książce Anaxy - słuchał i się nie odzywał. Idealna ściana, na którą można było wylać wszelkie słowotoki.
— Musiałem potem tego kojota łapać i zaciągać do piwnicy tego gościa, bo chciał się rzucić mu na żonę. A jak się mu odmienił rano to nagle wielki szok i niedowierzanie było. Że mogłem powiedzieć, lepiej go przekonać!
— No, nieciekawa sytuacja — Axel odpowiedział krótko, trzymając dłonie w kieszeni spodni. Wzrok miał utkwiony na wprost siebie.
— Ja wiem, że nieciekawa. A wiesz, ilu takich jest? Obrońcy zwierząt cholerni, ale zero wiedzy czy instynktu samozachowawczego. Bo on chce się przytulić! Jasne. Oczywiście. To, że wygląda jak przyjaciel nie znaczy, że nim jest-- o, weg. Cofaj się — Anaxa pociągnął Axela za rękaw gdy minęli wejście do klubu.
Nie znajdowali się może w żadnej z głównych dzielnic, a raczej jednej z tych, która podpadałaby za tę bardziej nocną, gdzie życie rozpoczynało się po zmroku. Klub "Northern Six" był właśnie takim miejscem, z migającym neonem i ochroniarzem przy drzwiach. Anaxa musiał odwiedzać go stosunkowo często, bo stojący na bramce mężczyzna zmierzył go tylko wzrokiem bez proszenia o żadne dokumenty. Za to na Axelu zawiesił wzrok dłużej.
— Nie sprawi problemów? — spytał, jednak ton ochroniarza sugerował, że to pytanie było bardziej skierowane do stałego bywalca jakby łowca był jedynie tymczasowym dodatkiem. Anaxa machnął ręką.
— Coś ty. Spójrz na niego. Ręczę za niego, Keith — dodał także nieco zbywającym tonem. Ochroniarz mruknął coś do słuchawki w uchu, jednak wpuścił dwójkę do środka.
— Co to za klub, że aż tak sprawdzają ludzi przy wejściu... Oh — Axelowi chyba głos ugrzązł przez moment w gardle, gdyż gdy tylko przeszedł przez przedsionek klubu do głównej sali, zamilkł. Powiódł spojrzeniem po mężczyznach w środku, część pół-nagich, część nad wyraz sztywnych, tańczących i poruszających się między stolikami bądź scenami w świetle stroboskopowych lamp. Gdzieś pod ścianą znajdował się podłużny bar, akurat z widokiem na podesty, gdzie na jednym z nich rogaty młodzieniec wił się na szarfach. Inny pokazywał swoje wdzięki, oplatając się wokół metalowych słupów. Na widok zdziwionej, może i nawet lekko przytłoczonej twarzy Axela, Anaxa zaśmiał się pod nosem. Dało mu to trochę satysfakcji, musiał przyznać.
— Nie patrz się tak jak sroka w gnat, bo ktoś jeszcze pomyśli, że jesteś zainteresowany. Chodź — Skinął głową w kierunku baru, aby zwrócić na niego uwagę swojego towarzysza — Jak się napijesz, to i też się zrelaksujesz trochę.
Axel??
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz