Lipcowe upały nie dawały za wygraną. Było tak gorąco, że jedyne, na co się miało ochotę, to siedzieć w cieniu, a jeszcze lepiej w jakimś zbiorniku wodnym, i nie wychodzić, mimo niemal ciągłego używania magii powietrza do chłodzenia się. Chociaż zbliżał się już wieczór, powietrze nad rozgrzanymi chodnikami i ulicami Deiranu zdawało się falować. Otarłam przedramieniem pot z czoła i poprawiłam płócienną torbę wypełnioną książkami, która zaczęła zsuwać mi się z ramienia. Nienawidziłam takiej pogody.
Może powinnam wyczarować jakąś chmurę deszczową nad sobą, to chociaż przez chwilę będzie chłodniej. Zanim woda nie zacznie w tym skwarze parować i nie skończy się to na jeszcze większym zaduchu, niż wcześniej...
Byłam już po pracy. Mogłabym w zasadzie wracać po prostu do mieszkania, gdzie łatwiej było ruszyć powietrzem tak, żeby odczuć ulgę od tych okropnych temperatur. Natomiast miałam straszną ochotę na coś słodkiego, a wyjątkowo poziom moich chęci do stania w kuchni był mizerny. Pomysł udania się więc do jakiejś kawiarni w drodze powrotnej brzmiał naprawdę dobrze. Gorzej z wykonaniem, bo wychodziło na to, że połowa Deiranu wpadła dokładnie na ten sam pomysł, co ja...
— Niestety, skończył nam się główny składnik lodowych deserów — usłyszałam w pierwszej kawiarni, do której zawitałam. — Mieliśmy dzisiaj bardzo dużo klientów. Ale może pani zamówić deser na jutro!
Jutro to już się roztopię z gorąca i nie będzie komu tego deseru zjeść...
Podziękowałam grzecznie, po czym wyszłam zrezygnowana przed lokal. Spojrzałam prosto w palące Słońce. Parszywa gwiazda. Mogłaby z łaski swojej trochę mniej palić, to wszystkim byłoby milej.
Oczywiście złorzeczenie ciału niebieskiemu nigdy na zbyt wiele się nie zdawało, a jedyne, co pozostało mi w tej sytuacji, to szukać dalej. Bo to przecież niemożliwe, żeby w całym Deiranie nagle zabrakło lodów, prawda?
Gówno prawda, w kolejnych trzech lokalach, do których zajrzałam — to samo. Bardzo przepraszamy, bla bla bla. Dobra, było już późno, ale bez przesady... Do zamknięcia zostało im jeszcze trochę czasu.
W ostatniej kawiarni, która zawiodła mnie tą samą wiadomością, zdecydowałam się zamówić po prostu mrożoną kawę. Rozmiar największy, jaki mieli w ofercie, znaczy z dobry litr. Uśmiechnęłam się do siebie, gdy już wyszłam z lokalu, trzymając w ręce wielki, plastikowy kubek ze słomką i przepysznym napojem w środku. Może na dobre wyszło, że tak się sytuacja rozwinęła. Teraz mogłam wrócić do domu, choć częściowo usatysfakcjonowana, żeby dopisać kolejnych kilka akapitów mojej pracy doktorskiej.
Myślami będąc już w sumie przy moich badaniach, ruszyłam drogą powrotną do mieszkania. Tłumów na mieście już nie było, ale dalej kręciły się tu jakieś pojedyncze osoby. Wolną ręką, w której nie trzymałam kawy, kolejny raz poprawiłam torbę z książkami. Zaczynała mi już ciążyć. Mogłam w zasadzie najpierw odnieść ją do domu, zanim zaczęłam polowanie na coś zimnego i słodkiego. Nieprzemyślana sytuacja. No ale cóż...
Pokonując już w zasadzie ostatnią uliczkę przed moim wieżowcem skupiłam wzrok na ziemi, żeby nie zabić się na krzywych płytach chodnikowych. Rząd jakoś nigdy nie kwapił się do renowacji wąskich alejek, które biegły między wysokimi budynkami Deiranu. Może po to, żeby ludzie tędy nie chodzili, natomiast jak wiadomo, jeśli gdzieś da się dotrzeć krótszą drogą, to każdy normalny taką pójdzie. Szczególnie, jeśli nie boi się ciemnych zaułków, w których zdarza się, że ludzie znikają... Bo w sumie gdzie mniej ludzi, tam większe prawdopodobieństwo, że trafi się na kogoś nieodpowiedniego. Natomiast ja już od dawna się takich miejsc nie bałam. Dysponowałam zdolnościami, które pozwalały mi skutecznie ewakuować się z nieprzyjemnych sytuacji. Poza tym takie ciemne zaułki były miejscem mojej drugiej pracy, stało się więc dla mnie naturalnym poruszanie się nimi...
Z rozmyślań wyrwało mnie zderzenie ze ścianą... której byłam pewna, że w tym miejscu nigdy nie było. Miękką ścianą...
Odbiłam się od czegoś, torba z książkami ostatecznie zsunęła mi się z ramienia, a jej zawartość z hukiem walnęła o chodnik i się po nim rozsypała. Kubek z kawą też wysunął mi się z ręki i wylądował zaraz obok. Napój, którego wypiłam ledwie parę łyków, rozbryznął się po okolicy, opryskując też mnie i to coś, na co wpadłam. Sama natomiast, nagle wytrącona z równowagi, poleciałam do tyłu i upadłam boleśnie na tyłek. Zaskoczona, wciągnęłam powietrze z sykiem. Co do diaska... Odgarnęłam włosy z twarzy i spojrzałam w górę. Po czym natychmiast się skrzywiłam.
Nie wpadłam na coś, tylko na kogoś...
— Najmocniej przepraszam — wydukałam, chyba równie zaskoczona, co osoba przede mną. — Zagapiłam się...
Ktoś coś?
711 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz