Poważnie rozważałam, czy powinnam właśnie w te pędy ewakuować się gdzie pieprz rośnie, czy jednak wstrzymać konie i zachować pozory dobrego wychowania. Wrażenie niepokoju nasiliło się, gdy mężczyzna, jak gdyby to była najzwyklejsza rzecz na świecie, pocałował wierzch mojej dłoni, kłaniając mi się niemal w pas. Poza tym jeszcze raz usłyszę "panienka" i przysięgam, że coś mu zrobię. Co on, ze średniowiecza się urwał...?
Po chwili cichej walki z samą sobą uśmiechnęłam się jednak do mężczyzny i podziękowałam za propozycję, również się przedstawiając oraz podkreślając, że naprawdę nie ma o czym mówić. Wszak mimo przypisywanych sobie zasług w całej tej sytuacji nie był niczemu winny, zatem gesty uprzejmości z jego strony były zbyteczne. Jednak nie można było odmówić blondynowi uporu, więc po dłuższej wymianie wzajemnych uprzejmości zgodziłam się w końcu na jego propozycję. Już zaświtała mi w głowie myśl, że w zasadzie mogę się wcale w miejscu umówionego spotkania nie pojawić. Szybko jednak ją porzuciłam. Nie mogłabym spojrzeć na siebie w lustrze, gdybym potraktowała go w taki sposób. To nie było w moim stylu. Może dziwne przeczucie, którego genezy nie mogłam zlokalizować w swoich wspomnieniach, było tylko jakąś moją ułudą, chociaż wciąż chodziło mi po głowie, że jego nazwisko wydaje się dziwnie znajome. Popełniłabym wtedy prawdziwe faux pas traktując go tak oschle. Nie miałam żadnych ewidentnych powodów ku temu, żeby nie traktować go jak najzwyklejszą przypadkową osobę... A jednak nieco się go obawiałam.
Starałam się jednak zachować w sobie optymizm, który towarzyszył mi przed niefortunnym zderzeniem. Przyjęłam od mężczyzny książki — swoją drogą ciekawe, czy zwrócił uwagę, że są to podręczniki na temat magii żywiołów — i schowałam je z powrotem do torby. Po kawie nie było już co zbierać, podniosłam więc tylko plastikowy kubek, żeby wyrzucić go później do pierwszego napotkanego śmietnika.
— W takim razie byłoby mi niezmiernie miło spotkać się z panienką w pobliskiej kawiarni za... — zerknął na zegarek kieszonkowy na łańcuszku, wysupłany z kieszeni spodni. Matko, ktoś jeszcze takich używa? — mniej więcej godzinę? Co panienka na to?
Przysięgałam sobie przed chwilą, że jeszcze raz usłyszę "panienka" i nie powstrzymam się od zareagowania impulsywnie, a jednak nie skomentowałam. To całe okłamywanie wszystkich dookoła zaczynało wchodzić na wyższy poziom — docierając do etapu, gdzie zaczynam okłamywać samą siebie. W tym przypadku, że będę miała na tyle buty, by zareagować.
— W porządku. Akurat odniosę swoje rzeczy i też się przebiorę — wskazałam obszernym gestem na swoje ubrania, również utytłane kawą. — Przychodzi panu na myśl jakieś konkretne miejsce?
Wyraźnie zaskoczyło go, że sięgnęłam po oficjalny ton, jednak mężczyzna całym sobą roztaczał taką aurę, iż jakoś nie mogłam zmusić się do tego, by zwracać się do niego po imieniu. Szczególnie, gdy on ciągle mi panienkował.
— Może panienka wybrać, co panience odpowiada — przysięgam, że brew mi zadrgała w tiku nerwowym. Czy ze wszystkich ludzi na planecie, musiałam wpaść akurat na niego...? Chociaż może powinnam być wdzięczna, że nie trafiłam na jakiegoś zwyrola, który za zniewagę, jaką było oblanie go kawą, wbiłby mi nóż w brzuch...
Nie odpowiadał mi w ogóle pomysł spoufalania się z tym podejrzanie uprzejmym mężczyzną, ale po chwili zastanowienia zaproponowałam:
— Może kawiarnia "Rysi Jeleń"? Mają tam pyszne ciasta, gdyby poza kawą miał pan ochotę na coś słodkiego — ja nadal miałam, bo kawy praktycznie nie ruszyłam. Skoro więc już musiałam się pakować w dalsze pogawędki z mężczyzną, mogłam przynajmniej spełnić przy okazji chodzącą za mną zachciankę.
— W porządku — zgodził się od razu, choć bez większego entuzjazmu. Miałam ochotę wypalić, że jeśli mu nie pasuje, to możemy naprawdę sobie darować. Nie zrobiłam tego jednak, bo nie byłoby to w dobrym smaku.
Pożegnaliśmy się więc uprzejmie, a ja odwróciłam się na pięcie i szybkim krokiem ruszyłam dalej do swojego apartamentowca. Gdy już na pewno zniknęłam mężczyźnie z oczu, zwolniłam nieco i odetchnęłam głęboko. Podejrzewałam, że to będzie ciężka przeprawa...
***
Widziałam kątem oka, jak przygląda się moim wyborom, które właśnie postawiono przede mną na stoliku. Z jego oczu nie dało wyczytać się zupełnie nic, byłam jednak pewna, że jestem właśnie oceniana. Czułam się, jakbym wylądowała na jakimś niesamowicie wymagającym egzaminie, z którego zasadami oceniania nie zostałam zapoznana. Ani nie wiedziałam, co jest tak w zasadzie przedmiotem sprawdzianu. Podobnie zlustrował mnie wzrokiem, gdy spotkaliśmy się przed kawiarnią, jakby oceniając, co na siebie włożyłam — przebrałam się w ciemne, materiałowe spodnie o prostym kroju, sięgające połowy łydki, oraz białą, zwiewną koszulę, związaną z przodu w zgrabny węzeł. Tak jak wtedy, i teraz powstrzymałam się od wzdrygnięcia pod tym jego badawczym spojrzeniem, żeby nie dać po sobie poznać, że czuję się niekomfortowo.
Wszystko w tym człowieku zdawało się wykalkulowane. Każdy najdrobniejszy ruch, wszystkie okazywane strzępki emocji, które, szczerze wątpiłam, były w pełni szczerym wyrazem jego myśli.
— Czy mogę spytać, czym się panienka zajmuje? — zapytał niezobowiązująco, łapiąc swoją filiżankę z czarną kawą za uszko w taki sposób, że nie dało się nie zauważyć, że zasady etykiety ma w małym paluszku.
Wbiłam wzrok w wybranego przeze mnie mini Dacquoise'a. Z witrynki przy ladzie uśmiechało się do mnie jeszcze kilka ciekawych monoporcji, jednak po zerknięciu na cenę wszystkiego, co było dostępne, wybrałam najtańszą opcję, która jednocześnie nie była... zupełnie nijaka. Nie chciałam obciążać portfela mężczyzny swoimi zachciankami. Zaproponowałam oczywiście, że sama zapłacę chociaż za deser, jednak nie chciał o tym słyszeć.
— Jestem w trakcie robienia doktoratu na Alteirańskim Uniwersytecie Magicznym — z uwagi na sposób bycia mężczyzny, przez jedną, krótką chwilę korciło rzucić pełną nazwą placówki, ale sobie darowałam. Bez przesady, i tak wiadomo, o jakie miejsce chodzi.
— O, a to ciekawe. Jest panienka magiem? — w końcu wbiłam widelczyk w bezę. Może nieco zbyt gwałtownie, bo brew mężczyzny powędrowała w górę w wyrazie zaskoczenia, wywołanego raczej nie usłyszaną ode mnie informacją, a właśnie nieco zbyt głośnym stuknięciem metalu o porcelanę.
— Dokładnie — krótkie, zwięzłe odpowiedzi, a może uda się przejść przez to spotkanie bez utraty twarzy. Wciąż próbowałam sobie przypomnieć, dlaczego nazwisko Du Pont wydawało mi się znajome.
— Na jakim wydziale panienka naucza, jeśli można zapytać? — uwielbiałam, po prostu uwielbiałam tak sformułowane pytania. Pełna kultura, niby nie narzucanie się, ale realnie — co ja miałam niby na to odpowiedzieć? Że nie, nie można? Wyszłabym co najmniej na nieuprzejmą.
— Prowadzę ćwiczenia z panowania nad magią żywiołów — wzięłam kęs ciasta do ust i na chwilę pozwoliłam sobie zamiast na rozmowie, skupić się na przepysznej gamie smaków, która dosłownie rozpływała mi się w ustach. Słodycz bezy i kremu na bazie mascarpone z kajmakiem przełamywała delikatna gorycz orzechów. Idealne połączenie. — Pomagam studentom przejść przez jedno z pierwszych wyzwań, jakie stają na drodze ich edukacji.
— To zajęcia obowiązkowe dla wszystkich uczniów?
— Nie każdy kończy je, potrafiąc korzystać z żywiołów. Natomiast wiedza, na czym ten rodzaj magii polega, jest od studentów wymagana — odłożyłam widelczyk i sięgnęłam po kubek z cappuccino, żeby upić łyk.
— A panienka korzysta z tej magii? — blondyn przyglądał mi się z niezobowiązującym uśmiechem. Dalej nie ruszył swojego ciasta. Czekoladowe ze śliwką i korzenną nutą. Zupełny klasyk, acz dzięki zastosowanej w nim tonce zyskiwał nieco pazura. Lubiłam czasami wykorzystywać tę fasolę do swoich ciast.
Powoli odłożyłam kubek na spodek.
— Tak. Zgłębiam ten temat w ramach pisania rozprawy doktorskiej — wciąż nie powiedziałam mu niczego, czego nie dowiedziałby się, pytając kogokolwiek, kto miał ze mną kiedykolwiek do czynienia na uczelni. I planowałam to tak zostawić.
— Korzysta panienka z jakiegoś konkretnego żywiołu? — z każdym kolejnym pytaniem czułam się coraz bardziej jak na przesłuchaniu. Kim jest ten koleś...
— Ze wszystkich. W ograniczonym stopniu — odkroiłam kolejny kawałek bezowego deseru, jednak nie wzięłam go do ust. — Gdy się zagłębi nieco bardziej w temat, lub wykorzystując wrodzone zdolności danego maga, można łączyć cztery podstawowe żywioły w dowolnych konfiguracjach, tworząc z nich nowe zdolności. Jest to bardzo ciekawa do badania magia.
— Zaiste — ponownie podniósł swoją filiżankę. — Brzmi bardzo ciekawie. Panienka potrafi tak te... żywioły łączyć? — mówił powoli, jakby przetwarzał otrzymane informacje. Nie byłam jednak pewna, czy na pewno pierwsze słyszy o tym, co mówi. Miałam wrażenie, że nie mogłam być w stu procentach pewna niczego, co dotyczyło Perseusa Oriona Du Pont.
— Dość dobrze idzie mi władanie błyskawicami. Elektrycznością. Tego tupu sprawy.
Przyglądał mi się uważnie, jakby czekał na ciąg dalszy, nie miałam jednak mu nic więcej do powiedzenia. Wzięłam więc odkrojony wcześniej kawałek bezy do ust i pozwoliłam sobie wrócić do delektowania się smakiem deseru. Po chwili ciszy, w której mężczyzna sączył swoją kawę, zdecydowałam się w końcu zrobić coś, żeby ta rozmowa nie brzmiała jak jednostronne przesłuchanie.
— A pan, jeśli można spytać, czym się zajmuje? — bezczelnie i z pełną premedytacją wykorzystałam ten sam zabieg językowy, co on wcześniej. Choć pytanie zadałam tonem, miałam nadzieję, przyjaznym i niezobowiązującym.
Choć i tak ostatecznie nie mogłam być pewna, że to, co usłyszę w odpowiedzi, będzie prawdą.
Perseus?
1415 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz