Tw: Homofobia, przemoc domowa, przekleństwa
Dziewczyna w kwiecistej sukience zawirowała na parkiecie. Kasztanowe włosy rozsypały się wokół jej głowy na nadmorskiej bryzie, a dźwięczny śmiech przebił się przez wesołe rytmy piosenki. Lokalny zespół przygrywał przy plażowym barze, ale dopiero wtedy ich oczy rozjaśniły się, gdy ta para wyszła na środek. Wyszła, a raczej - została częściowo wyciągnięta, gdyż Kwiaciarka błagalnym wzrokiem i zapewnieniami, że wszystko będzie w porządku, wyprosiła u partnerki ten jeden taniec. Druga, w dżinsowych szortach, wpierw przewróciła oczami, jednak szybko weszła w rytm, wirując wokół Kwiaciarki z szerokim uśmiechem na opalonej twarzy. Przy sobie wyglądały jak dwa barwne ptaki, zgrane w jedność, skupione tylko na sobie nawzajem.
Dżins uniosła dłoń do policzka Kwiaciarki po tym, jak przyciągnęła ją do siebie. Postąpiły razem kilka posuwistych, płynnych kroków, nim Dżins obróciła drugą w swoich ramionach. Kwiaciarka oparła się na jej przedramieniu, ze spojrzeniem pełnym ciepła objęła Dżins za szyję. Dotknęła skóry, a potem przyjęła pocałunek na swoich wargach od partnerki. Było to tak naturalne jak oddychanie. Piękne w swojej oczywistości. Tak ujmujące, że...
— Obrzydliwe — Ojciec warknął przez zęby — Przecież dzieci patrzą.
Anaxa oderwał wzrok od tancerek. Nawet nie zwrócił uwagi, że rozmemłał łyżką lody w salaretce na wysokiej nóżce, jednak głos ojca przywołał go do metalowego stolika. Byli w ogródku kawiarni ciotki Teii, bo tylko tam były lody ze świeżego mleka, a przynajmniej było tak zdaniem mamy. Odwiedzali to miejsce często podczas gorących lat, z których mimo wszystko Reyana słynęła, więc zarówno smak maczanych w karmelu wafelków, jak i rodzinne rozmowy w głowie chłopca już zapisały się jako swojego rodzaju tradycja. Zamrugał szybko, unosząc spojrzenie na ojca, na jego zmarszczki na czole i zniesmaczenie na wargach.
— Tak to już wygląda na północy, Hector — Mama westchnęła cicho. W wyuczonym geście dotknęła kciukiem najpierw swojego podbródka, a potem położyła rękę na piersi.
— Niech Sol ich ukarze — dodała, a ojciec pokręcił tylko nosem. Spojrzał jeszcze raz na tańczące dziewczyny, dłoń zacisnął na szklance z kawą.
— A Lua o nich zapomni — burknął pod wąsem.
Siostra obok Anaxy sama przytaknęła głową, chociaż do przekleństw się nie dołożyła. Ale i tak zobaczył w jej oczach jak w lustrze to samo, co widział teraz w spojrzeniach rodziców. Złość, irytację, obrzydzenie. Nienawiść.
Chłopiec opuścił wzrok na swoje odbicie w srebrnej łyżeczce. Chociaż zniekształcone, chciał doszukać się w nim tego samego, co w twarzach rodziny. Tylko dlaczego dostrzegł w nim piętrzące się w kącikach jego oczu łzy? Tego nie zrozumiał.
Drzwi zamknęły się za Hypatią. Prawie w tej samej chwili inne, na górnym piętrze domu, otworzyły się cicho jakby biegające po strychu myszy miały donieść o całym zajściu pracującym rodzicom nastolatków.
Nastolatek. Z takim określeniem wobec siebie Anaxa czuł się najlepiej nawet jeśli według rodziców (i oczywiście starszej siostry, której obowiązkiem było dokuczanie bratu) nadal był raczej młodym gnojkiem. Przecież miał już całe dwanaście lat, a to w jego książce czyniło go jednym ze starszaków. A w dodatku dawało mu pozwolenie na zakradanie się do pokoju siostry, co by zobaczyć, jakie rzeczy trzyma w szufladach biurka. Zwłaszcza, jeśli dałoby mu to dodatkową kartę do zagrania podczas ich wieczornych kłótni przy kuchennym stole, którymi doprowadzali już mamę do szału.
A zwłaszcza, gdy mógł dzięki temu sprawdzić jedną rzecz.
Dla pewności, jeszcze zakradł się na palcach do pokoju Hypatii, nie chcąc ryzykować tego, że dziewczyna czeka pod drzwiami wejściowymi zamiast udać się już na umówione spotkanie z chłopakiem. Przecież mogła to zrobić, prawda? Kto tam wiedział te kobiety. Ale gdy jednak nie wyskoczyła ona na Anaxę zza rogu, chłopiec nacisnął klamkę i szybko wsunął się do środka.
Jego wzrok padł od razu na malowaną, starodawną toaletkę pod ścianą naprzeciwko łóżka pełnego pluszaków siostry. Podbiegł do stołka, klęknął na nim, a na blacik rzucił gazetę młodzieżową, otwartą na stronie na temat nowej mody wśród nastoletnich idoli. Tam, członek jednego z "buntowniczych" zespołów stał z założonymi rękoma na piersi, buńczuczną miną i ciemną, rozmazaną kreską wokół oczu. Artykuł przy zdjęciu opisywał krok po kroku jak ten wygląd osiągnąć.
— Weź do ręki czarną kredkę do oczu... — przeczytał Anaxa na głos, palcami już szukając w dzbanuszku odpowiedniego przyrządu — I naciągnij skórę pod okiem, aby odsłonić linię wodną oka.
Wziął głęboki wdech i wykonał to, co nakazano w artykule. Ręka mu lekko zadrżała, gdy przystawił do oka końcówkę kredki. Zerknął szybko w dół, na gazetę, aby odczytać kolejny krok.
— Przeciągnij kredką wzdłuż dolnej linii wodnej oka, a potem górnej linii rzęs — szepnął, nie chcąc w ogóle ruszać się gdy już rozpoczął swój proces tworzenia idealnie poszarpanych od drżących dłoni kresek. Zamrugał w trakcie robienia dolnej kreski, jednak po krótkiej przerwie dokończył swoje dzieło. Spojrzał na siebie w lustrze, a coś ścisnęło go w piersi. Sięgnął opuszkiem palców do oka, aby rozetrzeć pigment, ale się zawahał. Bowiem im dłużej wpatrywał się w swoje odbicie, tym mocniej czuł, że ... Podoba mu się to co widzi.
Tak przynajmniej mu się zdawało, gdyż mieszanina emocji w jego piersi i brzuchu była zbyt dla niego skomplikowana, żeby był w stanie określić każdą z nich. I nawet jeśli łapał w głowie jedną myśl, była ona szybko przykrywana przez falę kolejnych, często sprzecznych. Z tyłu głowy Anaxy też zaczęło wyrastać to, co sprawiło, że w ogóle zakradł się do tego pokoju - ciekawość, ale też wstyd. Strach, ekscytacja. Wkrótce jednak wstyd wygrał. Dlatego sięgnął po jeden z wacików na toaletce, jak najszybciej był w stanie ścierając kredkę ze skóry.
Matka chwyciła go za ramię, aby uniemożliwić chłopakowi wyjście z kuchni. Anaxa przewrócił oczami i niechętnie zatrzymał się, zakładając nogę na nogę i opierając się barkiem o kafelkową ścianę. Spojrzał w oczy matki, dostrzegł w nich znajomy już zawód, który wypływał na jej rysy częściej w ostatnich miesiącach.
— No powiedz — westchnął z nutą wyzwania w głosie — Dawaj. Albo ja zacznę, poczekaj...
— Poczekaj tylko, aż ojciec wróci — Kobieta pokręciła głową. Jedynie chwilę powstrzymywała się przed dotknięciem włosów syna, ale gdy to zrobiła, dla pewności, że znowu nie ucieknie chwyciła go drugą ręką za podbródek. Przesunęła w palcach czerwony kosmyk. Tania farba z drogerii jeszcze lekko zabarwiła jej skórę.
— I coś ty żeś myślał? Co ci do tego łba strzeliło, Anaxagorasie? Wyglądasz jak ćpun! Jeszcze kolczyk? — Matka chciała już złapać go za nos, co by lepiej przyjrzeć się obrączce na skrzydełku, ale Anaxa wyrwał głowę z matczynego uścisku. Nie odezwał się, zamiast tego wpatrując się w kobietę z góry. Na usta cisnęły mu się słowa, za które dostałby od ojca dodatkowo po jego powrocie z pracy. Zamiast tego wyparował z łazienki, w ostatniej chwili odsuwając ramię tak, aby nie uderzyć matki w progu. Od razu pobiegł po schodach na górne piętro rodzinnego domu, a tam trzasnął z całej siły drzwiami do pokoju.
Rzucił się na łóżko, pięścią uderzając o materac. Twarz wcisnął za to w poduszkę, aby ta stłumiła krzyki wściekłości i bezsilności. Całe ciało Anaxy trzęsło się od nadmiaru emocji. Pod powiekami miał obraz twarzy matki, zniesmaczenie siostry i furię ojca. Wiedział, że od tego nie ucieknie, nie dopóki jeszcze nie był pełnoletni. Ostatni rok, powtarzał sobie. Ostatni rok i wypierdala z tego domu. Odliczał w kalendarzu dni do listopada, a pod obluzowaną deską w podłodze chował pieniądze na prom na sąsiednią wyspę i na życie, dopóki nie znajdzie pracy na miejscu.
Ostatni rok i będzie mógł być sobą. Ale nim to nadejdzie, musiał zmierzyć się z rzeczywistością. Rzeczywistością, która nadeszła niecałe pół godziny potem, wpadając do jego pokoju przy akompaniamencie szybkich oddechów i ciężkich kroków.
— Gdzie on jest... Anaxa! Pokaż się! — Hector krzyknął. Po latach pracy w porcie jego głos był donośny i niewzruszony, chociaż wtedy lekko zadrżał. Natomiast na widok nieruchomego syna, mężczyzna podszedł do łóżka, aby obrócić go za rękę na plecy. Anaxa machnął dłonią na ojca, samemu podnosząc się z materaca. Pomimo młodszego wieku już prawie przerastał mężczyznę o głowę, przez co mógł zobaczyć z łatwością żyły, które wyszły na czole rodzica. Widział, jak ledwo co powstrzymywał się przed czymś, czego mógłby pożałować i, w jakiś pokręcony sposób to rozumiał, bo dłoń samego Anaxy zacisnęła się w trzęsącą się pięść.
Trwali tak przez chwilę jak dwie nacierające na siebie siły. Żaden z nich nie chciał ustąpić, ale to Hector wykonał pierwszy krok. Chłopak nie wiedział, co przelało czarę goryczy - czy były to przefarbowane włosy, czy jednak ten kolczyk w tak widocznym miejscu. Poczuł na pewno, że ojciec potrząsa nim i unosi się złością.
— Co to ma być? Co to ma być, ja się pytam?! — krzyknął, a potem popchnął syna w kierunku zapalonej lampy, aby lepiej przyjrzeć się wszystkiemu jakby to miało sprawdzić, że farba i piercing znikną — Czyś ty oszalał do reszty?! Mnie i matkę do zawału doprowadzić chcesz?! Szacunku nie masz do nas?!
— A w dupie mam to, co myślicie! — Anaxa uniósł głos i podszedł bliżej ojca — I chuj, a nie szacunek! Jaki szacunek?! Po tym jak mnie gnoisz od lat, bo nie jestem twoim perfekcyjnym synem?!
— Opanuj się, chłopcze! — Hector napiął się jak kogut szykujący się do walki — Jak śmiesz tak do ojca mówić?! Wychowałem cię, dawałem ci jeść, dach nad głową masz dzięki MNIE! A tak mi się odpłacasz?! Przychodząc do domu i wyglądając jak pedał?!
Anaxagoras otworzył usta z szoku, jednak szybko inne emocje przejęły ponownie kontrolę nad jego ciałem. Oskarżycielskim gestem wycelował palcem w twarz ojca.
— Zrobiłeś to, co kurwa musiałeś jako rodzic. Dosłownie podstawowe minimum! Ja się na ten jebany świat nie pchałem, a to ty sobie ubzdurałeś, że sobie mnie pod swoje dyktando ułożysz! Nic ci kurwa winien nie jestem! Nic! A szacunku nigdy ode mnie nie dostaniesz, nawet jak zdechniesz, splunę na twój grób--!
Nim zrozumiał, że powiedział za wiele, najpierw to poczuł. Pierwsze było otępienie, a raczej ogłuszenie, a dopiero potem silny ból rozlał po szczęce oraz policzku Anaxy. Złapał się za obolałe miejsce, zatoczył, przez co musiał złapać się ramy łóżka. Uniósł wzrok na ojca, jego pięść i wciąż podniesioną rękę. Także czystą nienawiść. Taką, której nigdy nie widział w niczyich oczach, z gatunku wylewających się na całe oblicze człowieka, wsiąkających w duszę. Tworzących wyrwę, której nic już nie wypełni.
— Nienawidzę cię. Kurwa, nienawidzę cię! — Anaxa wrzasnął ze łzami w oczach, odpychając ojca od siebie z całej siły. Nigdy nie byłby w stanie pokonać kogoś takiego jak Hector, jednak nie to miał na celu. Chciał po prostu wyjść. Nie patrzeć na jego twarz już nigdy w życiu. Tak samo jak na matkę, siostrę. Nikogo. Równie dobrze mogliby już nie istnieć. Umrzeć tak jak wizja idealnego syna umarła już dawno w głowie jego ojca.
Z kawałkiem ciasta w dłoni i telefonem w drugiej ręce, siedział na dachu domu cioci Teii. Osiemnaste urodziny, pierwsze, które spędza sam. Z dala od rodziny, bo ciotka już spała, a numery od pozostałych zablokował już kilka miesięcy temu. Chociaż kusiło sprawdzić zakładkę ze spamem, powstrzymał się. To była przeszłość. Musiał zostawić ją za sobą, skupić się na tej tak zwanej dorosłości, w którą właśnie wkraczał.
Z westchnięciem położył się na terakotowych dachówkach, spoglądając na rozgwieżdżone niebo nad głową, za towarzystwo mając tylko świerszcze i rechot żab w okolicznego jeziora. Chwilę tak leżał, bezmyślnie, w zupełnej ciszy. Wsunął między wargi karmelowy wafelek w kształcie cyfry osiem, bo jedynką nakarmił psa cioci, Pedro. Przesunął palcem po ekranie, a pod rolkami ze zdjęciami modeli i pozujących do kalendarza strażaków, zobaczył reklamę. Obietnicę stabilnego zatrudnienia, spełnienia i rozwoju zawodowego. Wszystko opatrzonego słowami o "obronie ojczyzny" (co Anaxę mniej interesowało), a także zapewnieniem, że "wystarczy osiemnaście lat", aby dołączyć do oddziału. Chociaż nie widział siebie w mundurze, kliknął w link.
Zawsze to będzie jakiś kierunek, który obierze w życiu. Może spotka go coś ciekawego, może nie. Ale przynajmniej te życie będzie w końcu jego własne.
1907 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz