Sądząc po zachowaniu mężczyzny i ogonach, które tak bezpardonowo zdecydował się pokazać, stał przede mną nie byle jaki randomowy przechodzień, ale przedstawiciel bardzo starej rasy, o której w młodości sporo czytałam z uwagi na pewne podobieństwa między nimi a moją rodziną. Kitsune. Jeden z legendarnych lisów o wielu ogonach, każdy kolejny świadczący o rosnącej mocy istoty. Piekielnie sprytne, jednak tak niepoważne w swym wielosetletnim życiu.
Zawieranie układów z jednym z nich to była totalna głupota i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Nie dziwił mnie fakt, że zaproponował pomoc. Czas na rozwiązanie sprawy klątwy, zanim ktoś zacznie mnie o coś podejrzewać, upływał nieubłaganie, a postępów nie poczyniłam żadnych. Na pewno widać było po mnie wzbierającą z tego faktu irytację. Być może po moim komentarzu odnośnie pióra, który wyrwał mi się bez większego zastanowienia, po co w zasadzie się odzywam, uznał, że zabawnie będzie patrzeć, jak błagam o pomoc. Jak wiadomo, człowiek dokonuje zaskakujących wyborów, będąc w desperacji. Jednak skoro ten zadufany w sobie lis miał przy sobie pióro ptaka, którego gniazda szukałam, a moja magia mówiła mi, że raczej spędził w okolicy sporo czasu... Prawdopodobnie jeśli ruszę przeszukać okolicę jeszcze raz, uda mi się znaleźć to, czego potrzebuję. Pilnując, by poruszać się po rosnących okręgach wokół miejsca, z którego przyszedł. To mogło się udać nawet bez układania się z tym kapryśnym lisem.
— Wiesz co... — udałam, że się zastanawiam, schylając się po upuszczoną wstążkę, żeby z powrotem związać włosy w kitkę. Gdy się wyprostowałam, spojrzałam mężczyźnie prosto w oczy i uśmiechnęłam się szeroko, po czym wesołym tonem wypaliłam — Goń się.
Lis na pozór nie dał po sobie poznać, że jakkolwiek go moja odpowiedź obeszła, jednak obcowałam już z tyloma osobami, że naprawdę potrafiłam wyłapać pewnie niuanse w mimice twarzy. A tak się składało, że chociaż twarz kitsune pozostała w tym samym, przebiegle uśmiechniętym wyrazie, oczy rozszerzyły się nieco. Szok? Niedowierzanie? Nie poświęciłam na analizę pięknego mężczyzny ani sekundy dłużej, by się co do tego upewnić. Tym istotom nie można ufać, tak mówił ojciec i wszystkie książki, które na ich temat czytałam. Ostrzegano nas też przed nimi, gdy studiowałam na AUM. Kto wie, jakich sztuczek mógłby użyć, żeby przekonać mnie, bym jednak poszła z nim na układ? Najlepiej było po prostu się ewakuować, zanim z jego ust wydobędzie się choćby jeszcze jedno, sączące nadzieję słowo.
Zupełnie zignorowałam wyciągnięte w moją stronę pióro, chociaż przyznam, naprawdę korciło mu je po prostu zabrać. Obawiałam się jednak, że uznałby to za znak zawarcia umowy, więc się powstrzymałam. Wrzuciłam wszystkie swoje rzeczy z powrotem do plecaka, który zarzuciłam na plecy i minęłam kitsune, nie racząc go nawet spojrzeniem. Patrzenie na tak piękną istotę mogło się skończyć tragicznie nawet dla najbardziej opanowanej osoby. Profilaktycznie wolałam więc po prostu odejść.
Jednak obcowanie z pewnie starym przedstawicielem tej rasy nie mogło być przecież tak proste, że da mi tak po prostu sobie pójść...
— Och, doprawdy? — zrównał się ze mną i lekko do mnie pochylił. Odsunęłam się z niezadowolonym grymasem na twarzy, kontynuując masz w obranym kierunku. — Chyba trochę czasu już spędziłaś w tym lesie, co? Pewnie na poszukiwaniach? Nie jesteś zmęczona? — Byłam, ale to nie jego zasrany interes. — Dla mnie to piórko to nic takiego, nie oczekuję w zamian też nie wiadomo czego, nie sądzisz?
Również tak uważałam, dlatego coś mnie w końcu tknęło, żeby uznać to za podejrzane. Co prawda z jego strony oddanie chyba dla niego ozdoby również nie stanowiłoby większego problemu czy straty emocjonalnej. Niby równy interes. Tylko że...
Poszukiwania srok były powiązane bezpośrednio z zaklęciem. Nie dało się odpowiedzieć na jego pytanie "Do czego ci to pióro?" w stu procentach, nie wyznając, co to za znaki na moim ciele. Podejrzewałam, że zdawkowe "do zdjęcia klątwy" by mu nie wystarczyło. Chciałby potem wiedzieć, jakiej klątwy, po czym z kolei — dlaczego w ogóle chcę ją zdejmować, a poza tym to czemu tak mi się spieszy. Lisy są przebiegłe. Nie wolno ich lekceważyć.
— Skorzystanie z mojej pomocy byłoby dla ciebie naprawdę wygodne — mężczyzna dalej ćwierkał mi nad uchem. Buzia mu się nie zamykała, a ja uparcie milczałam, zataczając, tak jak planowałam, coraz większe okręgi po okolicy, lustrując przy tym wzrokiem gałęzie drzew. Poruszyłam nieznacznie palcami, przywołując magię powietrza, żeby zrobić z nim to samo, co wcześniej, tylko dokładniej, bo na mniejszym obszarze znajdującym się w promieniu kilku metrów ode mnie. — O, znowu ten wiatr, co on w sumie robi?
Milczenie jest złotem, Lu, pamiętaj. Nie daj się sprowokować.
Magia natrafiła w końcu na coś na drzewie. Stanęłam pod nim i zadarłam głowę. Jest. Gniazdo. Czy srok? Trudno powiedzieć. Zbudowane było na jednej z wyższych gałęzi starej sosny. Jak to drzewo z tego gatunku — w moim zasięgu nie miało żadnej gałęzi, która nadawałaby się do tego, żeby się jej złapać i spróbować wdrapać na górę sprawdzić, czy znajdę to, czego potrzebowałam. Wypuściłam powietrze ustami w zrezygnowanym westchnięciu. Mimowolnie mój wzrok powędrował na mojego niechcianego towarzysza, który jak się okazało, przyglądał mi się uważnie. Od razu wyłapał moje spojrzenie i od nowa zaczął paplać.
— O, no cóż, jak tam wejdziesz? No bo przecież nie zrzucisz tego gniazda? Biedne sroki straciłyby dom — uśmiechnął się, niby przyjaźnie, ale ja wiedziałam swoje. Odwróciłam wzrok z powrotem. Nie wiedział, że w zasadzie to i tak musiałam zabrać ptakom jedno z ich jaj. Bolało mnie to, jednak naprawdę nie miałam innego wyboru. Tylko że faktycznie, nie chciałam tego gniazda po prostu zrzucić. Potrzebowałam tylko konkretnych przedmiotów, nie musiałam w tym celu rujnować całego sezonu rozrodczego tych biednych stworzeń. — W sumie jakbyś jednak chciała, mógłbym się tam wdrapać... — nagle mężczyzna znalazł się bardzo blisko mnie, a mnie przeszedł dreszcz. Natomiast mózg niemal od razu odzyskał władzę nad ciałem. Stałam między kitsune a drzewem, jego ciało zasłaniało całe moje pole widzenia, więc nie bardzo miałam jak odwrócić wzrok. Uśmiechał się do mnie słodko. Parszywy manipulator.
Przykucnęłam i uciekłam pod jego ramieniem, jak gdyby nigdy nic wbijając z powrotem wzrok w wysoką gałąź. Zdaje się, że lis syknął z irytacji. Wrzód na dupie.
Przejrzałam w myślach wszystkie zdolności i zaklęcia, które zdobyłam w ostatnich tygodniach, zastanawiając się, czy któreś może mi się przydać. Po chwili jednak zaniechałam tego pomysłu. Po tym, co wcześniej powiedział, podejrzewałam, że wcale nie przyjrzał się moim znakom zbyt uważnie. Żaden na pewno nie zniknął i się nagle nie przemieścił. Poruszały się, owszem, ale tylko w obrębie jednego, wybranego przez siebie miejsca na ciele. Po usadowieniu się gdzieś już nie wędrowały. Mimo to używanie otrzymanych w ramach wynagrodzenia za pomoc zdolności przy kitsune mogło być raczej kiepskim pomysłem. Teraz mógł jeszcze uważać, że to jakieś magiczne tatuaże czy kie licho, natomiast gdybym jawnie użyła przy nim składowej zaklęcia, pozwalającej mi na przykład przemienić się na chwilę w nietoperza, na bank by się domyślił, że to coś bardziej skomplikowanego. Może tak się nie zachowywał, bo nie łapał zupełnie aluzji, że ma spadać, ale skoro był kitsune, musiał być diabelsko inteligentny. Potrafiłam z resztą dostrzec metodę w tym, jak za mną łaził i trajkotał nieustannie nad głową. Może dlatego wciąż nie dałam się sprowokować.
W końcu jednak przyszła mi do głowy jedna zdolność, która mogła mi pomóc. Znak po niej usadowił się tuż pod moją lewą piersią, więc kitsune nie zauważy, gdy zniknie, a ewentualnie towarzyszące jej uwolnienie many, o ile potrafi ją wykryć, uzna pewnie za coś zupełnie normalnego, w końcu można powiedzieć, że użyję zwykłego zaklęcia. Nic podejrzanego. Uśmiechnęłam się do siebie, wyciągając ręce do przodu, częścią dłoniową zwróconą ku górze. Wbiłam wzrok w gniazdo, starając się zwizualizować sobie jego zawartość.
— Do mnie — szepnęłam, sięgając po zaklęcie.
W ułamku sekundy miałam gniazdo w rękach. Na moje usta wypłynął zwycięski uśmieszek, który jednak szybko zamarł mi na ustach, gdy zobaczyłam wnętrze gniazda.
Jedno jajo...
Wyrwało mi się przeciągłe westchnięcie. I wszystko na nic... Znak na pewno zrobił się bledszy, wskazując, że zmniejszyła się liczba jego użyć, jaka mi pozostała. A musiałam jeszcze odstawić to gniazdo na miejsce. Nie pamiętałam, na ile użyć się umówiłam. Irytowało mnie to, ale już nic nie mogłam na to poradzić.
Zabrałam z gniazda tylko wypadniętą, sroczą sterówkę i włożyłam sobie, jak kitsune wcześniej, za ucho, po czym odesłałam je na jego pierwotne miejsce.
— Nie wyglądasz na zadowoloną — dobiegł mnie głos mężczyzny. Dalej go ignorując, otrzepałam dłonie i ruszyłam dalej. Muszę znaleźć kolejne gniazdo. I mieć nadzieję, że tym razem trafię na lepszą rodzinę, z większą ilością potencjalnego potomstwa.
Myślałam, że lis sobie odpuści, ale sądząc po delikatnych stąpnięciach po ściółce za mną, ani myślał mnie zostawić w spokoju.
Co za utrapienie...
Minki?
1401 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz