lipca 24, 2025

Od Cahira — Kocio-krucze sprawy II

Wyszedł z nocnego autobusu. Wypił w pracy parę drinków, zostawił samochód pod kasynem, poudawał przed sobą, że jest odpowiedzialnym kierowcą, uprzejmie przemilczał fakt, że ma na koncie dziewięć punktów karnych.
Wsadził ręce w płaszcz, westchnął, uświadamiając sobie, że jest wystarczająco zmęczony, by nie chciało mu się palić. Trochę niechętnie ruszył na spacer do Trevelyan's Crown. Może i dobrze, pomyślał. Może i przyda mi się, jeśli ochłonę i wyciszę się po drodze.
Szumiało mu w uszach od hałasu i, może trochę, od alkoholu. Czuł dziwne mrowienie z tyłu głowy, jak często wtedy, gdy długo funkcjonował na najwyższych obrotach i z największą skutecznością, skupiając się na wykonywanej pracy. Chropowatość czarnego chodnika trochę migała mu w oczach ciemnozielonym kalejdoskopem kart, rąk i żetonów. 
Ksander ma damę i szóstkę, a więc szesnaście punktów. Jak go znam, zaryzykuje i będzie dobierał. W grze jest talia podstawiona numer trzy, jeśli wcześniej Antoine dobrał króla, teraz będzie siódemka, a więc Ksander przegra. Leonis ma punktów jedenaście, na pewno będzie dobierał, dobierze, według moich obliczeń, dziesiątkę. Bardzo niedobrze. Ma blackjacka i doubla, na stole siedemnaście żetonów zielonych, każdy o wartości pięciuset koron, i siedem żetonów żółtych po sto koron każdy, co daje dziewięć tysięcy dwieście koron wartości, osiemnaście tysięcy czterysta za doubla, dodatkowo wygrana razy półtora za blackjacka, to będzie... dużo. Dwadzieścia siedem sześćset. 
Leonis dobiera kartę, wygrywa rozdanie z głośnym: ha! Ksander bije mu brawo w stylu jaśniepańsko-karykaturalnym. Hostessa strzela z pistoletu z gotówką, Antoine podaje im martini. Banknoty spadają z nieba jak deszcz, ale... to strasznie dziwny deszcz, bo, spadając na chodnik, pryska i strzela na boki jak żetony, pod obcasem też chrzęści trochę jak żetony. Cholera... rzeczywiście pada żetonami? 
Ocknął się, otworzył szeroko oczy, zrozumiał, że prawie przysnął, idąc. Ksandra i Leonisa nawet nie było tego dnia w kasynie, poza tym, Cahir uśmiechnął się krzywo, Leonis miał takiego pecha w kartach, że na pewno nie wyciągnąłby dużej sumy w jednej turze. 
Wzdrygnął się, bo rozpadało się naprawdę. Drobne krople wściekle siekły ulicę, a on miał przy sobie tylko klucze, telefon, papierosy i portfel.
Do domu dotarł przemoczony. Otworzył tylną bramę, budząc wszystkie psy. Trochę się z nią poszarpał, klnąc pod nosem. Znowu coś jej się nie spodobało i się zacięła, mimo że Thomas sprawdzał ją w zeszłym tygodniu i zapewniał, że teraz to na pewno będzie śmigać jak ta lala.
Wszedł wejściem przeznaczonym dla członków rodziny i prywatnych gości, poszedł na górę, do siebie, zostawiając za sobą kilka mokrych śladów. Nie miał nastroju na prysznic, najchętniej od razu rzuciłby się na łóżko, ale potrzebował szybko się rozgrzać, poza tym czuł, że, jak zwykle, przesiąkł zapachem alkoholu, wilgocią potu zestresowanych graczy i damskimi perfumami. Ubrania i włosy, tradycyjnie, okadzono mu dymem z cygar i papierosów, a letni deszczyk nie wystarczył, by sobie z taką kasynową mieszaniną poradzić.
Dosuszając włosy ręcznikiem, otworzył drzwi do swojego pokoju, wolno, badająco i z wyczuciem, bo znał je dobrze i wiedział, że potrafią odpyskować skrzypnięciem, jeśli potraktowane zostaną niedelikatnie. Nestor zaplątał mu się między nogami, pierwszy wślizgnął do środka. Cahirowi nie chciało się go łapać, pomyślał, że niech zna jego dobroć.
Nie zapalił światła, wszedł do pokoju po cichu i z należytą ostrożnością, szanując panujący w nim sen, łagodnie wkraczając w cudzą ciszę. Dopiero teraz wyraźnie usłyszał, jak bardzo szumi mu w uszach. 
Nie miał wyjścia, musiał trochę się pokręcić, ale, przechodząc, stąpał tylko po deskach, o których wiedział, że nie trzeszczą. Klęknął przy szafce, uchylił drzwiczki, po ciemku i na wyczucie wyjął coś świeżego do spania, przebrał się trochę niedbale i odruchowo, nie sprawdzając, gdzie metka, gdzie prawa strona, gdzie lewa. Potknął się lekko o czyjś nierozważnie porzucony w przejściu kapeć. Przesunął dalej szklankę z cudzą wodą, która stała na brzegu i mogła łatwo zostać strącona przez spacerującego po meblach kota. Podpiął telefon do ładowania, wsadził kostkę do gniazdka zbyt głośno, wyświetlacz rozbłysnął oślepiająco żarówkową bielą, rozległ się charakterystyczny dźwięk, informujący, że ładowanie w toku. Cahir zaklął w myśli, spojrzał na Akiego. Mężczyzna otworzył oczy, spotkali nawet się wzrokiem, ale Cahir nie potrafił ocenić, czy Aki obudził się naprawdę, czy tylko na chwilę wytrącił ze snu i rano nawet nie będzie pamiętał, że ktoś mu w nocy przeszkodził.
Podszedł do połowy łóżka, na której spał zawsze, a gdzie teraz leżał beztrosko rozwalony Akira w towarzystwie trzech kotów. Nestor, sądząc po charakterystycznym, miękkim pacnięciu, właśnie do nich dołączał.
— Aki. — Cahir trochę nie miał sumienia nim potrząsać, po prostu położył mu rękę na ramieniu, trochę na nie nacisnął, licząc, że jeśli śpiąca głowa Akiry nie zrozumie słów, to może jego ciało samo pojmie sugestię. — Przesuń się.
Akira posłuchał, ale niezbyt skwapliwie, przesunął się po chwili namysłu i co najwyżej o parę centymetrów. Cahir wcisnął się za nim, Aki, chyba czując, że leży na krawędzi, zrobił mu trochę więcej miejsca. 
Zapach czystej pościeli, miękka poduszka, materac, w którym można było się lekko zapaść, przyjemne wrażenie powoli rozprężających się mięśni, ulga dla spiętych barków i pobolewających ostatnio pleców. Cahir odetchnął głęboko, ramieniem objął Akirę wpół, czując, że jest cudownie ciepły, egoistycznie przyciągnął go blisko, chcąc trochę się ogrzać.
— Moje łóżko, moja połowa... — mruknął mu w kark, ledwo poruszając wargami, czując, że wystarczy mu moment, żeby zasnąć. Trzymał dłoń na brzuchu mężczyzny, przypadkiem rozpoznał pod palcami znajomy nadruk —  i moja koszulka. Tak się tu rządzisz, jak mnie nie ma? Pięknie. Nawet z moimi kotami się spoufalasz.
Akira, ruchem rozespanym i bardzo leniwym, obrócił się, przykrył Cahira po brodę. Wyczuł, że mu zimno? Cahir o kołdrę zwykle nawet nie walczył, Akira kręcił się w nocy i czasem lubił w nią owijać. 
— Wspólnie knujemy, jak cię stąd eksmitować — odpowiedział Aki całkiem przytomnie, patrząc spod powiek, uśmiechając się głupio. — Ale to plan na potem. Dzisiaj jeszcze wyjątkowo mogę się podzielić kołdrą.
— Moją kołdrą? — Cahir, wpół śpiąc, zdmuchnął mu włosy z czoła, zrobił sobie miejsce, dotknął wargami skóry. — Cóż za szczodrość.

964 słowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz