lipca 26, 2025

Od Violet cd. Eliasa

Moje policzki oblał rumieniec, ale nie odwróciłam się do Gravesa idącego za mną po schodach, więc nie mógł tego zauważyć. Ach, ludzcy mężczyźni... Tak tak, może i nie był stricte pełnoprawnym człowiekiem, ale na pewno bliżej mu było do takowego, niż mnie. Z resztą tak też się zachowywał — szarmanckość i nonszalancja.
— Bez przesady, każdy by się tak zachował na moim miejscu — burknęłam, zerkając w końcu ponad ramieniem na mężczyznę. Koszulka Liama opinała go w klacie nieco bardziej, niż swojego prawowitego właściciela. Na moją twarz wkradł się nieproszony, złośliwy uśmieszek, gdy pomyślałam, jak by się ten gad rozsierdził, gdybym mu powiedziała. Lubił się chełpić swoimi mięśniami, a jak widać na przykładzie, wcale aż tak niesamowity nie był.
Zobaczyłam, jak gość marszczy brwi, a ja szybko wbiłam wzrok z powrotem przed siebie, u szczytu schodów mijając drzwi do mojej sypialni i prowadząc go do mniejszego pokoju gościnnego. Ciekawe, co go tak zastanowiło — moja deklaracja, czy ten niekontrolowany uśmiech na myśl o zrobieniu bratu na złość? A może myślał, że pojawił się na mojej twarzy z jego powodu? Ludzie są tacy skomplikowani...
— Nie wydaje mi się — zareagował w końcu na to, co powiedziałam. Chyba. Bo moje myśli już dawno uciekły poza naszą rozmowę i trochę się pogubiłam, o czym była mowa, zaprzątnięta pomysłami, jak dopiec Liamowi. — Prawdę powiedziawszy, każdy na twoim miejscu raczej zadzwoniłby na policję i nie wyściubił nosa z domu.
Hm, no być może. Mimo, że prawie od zawsze udawałam człowieka, czasami trudno mi było się postawić na miejscu jednego z nich. Szczególnie, jeśli chodzi o zachowania związane z wzajemną pomocą. Dla mojego gatunku oczywistym było, że gdy ktoś ma kłopoty, staramy się pomóc. Tak zostałam wychowana i choć wiedziałam, że u ludzi nie zawsze tak to wygląda, wciąż miałam nadzieję, iż to jednak niewielki procent społeczeństwa był pozbawionymi współczucia, zapatrzonymi we własne tyłki egoistami. Czy pomaganie obcym było utrapieniem? Ano tak. Czy zrobiłabym to ponownie? Raczej na pewno.
— Dobra, tu jest pokój gościnny — popchnęłam uchylone drzwi do odpowiedniego pokoju i gestem odźwiernego zaprosiłam mężczyznę do środka. — Jak twoje rzeczy się wypiorą, to je przyniosę. — Graves minął mnie, patrząc na mnie podejrzliwie kątek oka. Może dlatego, że nie odpowiedziałam na jego uwagę, a może z innego powodu. Nieprzeniknione są umysły ludzkie.
— Jeszcze raz bardzo dziękuję za pomoc — uśmiechnął się w końcu nieznacznie. Odpowiedziałam zbywającym machnięciem ręki.
Jeszcze zanim zamknął mi drzwi przed nosem, pozwoliłam sobie egoistycznie zawiesić wzrok na tej jego niesamowicie wyrzeźbionej klacie. Drakonidzi i bez większych ćwiczeń mogli pochwalić się podobną budową, natomiast u ludzi zawsze imponowało mi ich samozaparcie do ciągłej pracy nad sobą, jakiej wymagało osiągnięcie, a potem utrzymanie takiej sylwetki.
Jakoś nie uśmiechało mi się zostawiać mimo wszystko całego domu na łaskę tego nieznajomego (gdybym zamknęła się w tym momencie w pokoju, żeby pójść spać, na pewno nie usłyszałabym, gdyby wstał i postanowił, nie wiem, na przykład mnie obrabować). Z tego powodu postanowiłam spędzić resztę nocy na kanapie na dole. Pod warunkiem, że w ogóle uda mi się zasnąć. Tęsknota za lotem była we mnie naprawdę silna. Nie mogłam jednak jej ulec, nie, gdy musiałam pilnować tego człowieka. Na wszelki wypadek.
Kierując się z powrotem ku schodom, otworzyłam psom drzwi mojej sypialni. Niech śpią ze mną na dole, może będzie mi dzięki temu raźniej.

***

Tak jak się spodziewałam, nie zmrużyłam oka. Dokończyłam natomiast zaczęty tydzień wcześniej serial. Coś o piratach. Nic porywającego, jedynie zajęcie na, takie jak ta, bezsenne noce. Psy spędziły ze mną pół nocy, w pewnym momencie na górze otworzyły się drzwi — pewnie Graves musiał do toalety, bo nie zszedł na dół, słyszałam za to charakterystyczne skrzypnięcie drzwi łazienki dla gości, które powtórzyło się, gdy z niej wyszedł. Może opatrunku przeciekły czy coś. Nie wnikałam. Natomiast gdy Kaya to usłyszała, zerwała się z kanapy i poleciała na górę. Nie wołałam jej. Niech robi co chce.
Buruu strategicznie skorzystał z sytuacji i władował się na jej miejsce u mojego boku. Gdy położył mi głowę kolanach, położyłam rękę na jego szyi i zaczęłam smyrać go palcami po kryzie. W głowie mi szumiało. Może to deszcz, a może skrzętnie skrywana natura potrzebowała się w końcu uwolnić. Na ani jedno, ani drugie nie mogłam jednak nic poradzić.
Nad ranem ulewa przeszła, zastąpiona przez malowniczy wschód Słońca, malujący taflę jeziora widoczną przez okna panoramiczne w salonie na złote barwy. Gdy zegar wskazywał godzinę 6:00, a ostatni odcinek serialu dobiegł końca, wyłączyłam telewizor i wstałam, zostawiając hasiaka na kanapie. Kaya nie wróciła, odkąd zniknęła na górze. Pewnie uznała, że kanapa nie jest jej godna i woli spać w moim łóżku, skoro jest całe dla niej.
Ruszyłam do kuchni buszować w lodówce. W końcu, skoro mam gościa, nawet jeśli nieproszonego, wypadałoby zaproponować mu jakieś śniadanie, jak wstanie. Wyjęłam z chlebaka włożone tam dzień wcześniej pity z piekarni, którą mijam w drodze do pracy. Przerzuciłam je na blaszkę i zostawiłam, żeby wrzucić je na chwilę do piekarnika, gdy Graves już wstanie. Jako kolejne sięgnęłam po pomidory, które pokroiłam w plastry i ułożyłam na talerzu, doprawiając solą i pieprzem. Potem szynka parmeńska, która wylądowała na talerzu obok pomidorów. Wyjęłam z szafki dużą butelkę oliwy, zgarnęłam doniczkę z bazylią, która zaczęła się już niekontrolowanie krzaczyć, a z szuflady z różnymi bakaliami wyłowiłam orzeszki pini. Ścięłam kilka sporych garści zielska, wrzuciłam do melaksera, dorzuciłam orzeszki, starty parmezan i dwa ząbki czosnku, zalałam wszystko oliwą. Zanim odpaliłam urządzenie, spojrzałam jeszcze, która godzina. 6:30. No to rychło w czas, jeśli nie chcę się spóźnić do pracy.
Włączony melakser wydał z siebie hałas na tyle głośny, że na pewno dotarł do sypialni na górze, mimo zamkniętych drzwi. Gdy zawartość się zmieliła, przerzuciłam gotowe pesto do miseczki. Położyłam ją wraz z pomidorami na stole naprzeciwko, za drugim przejściem przyniosłam dwa talerze i sztućce. Gdy je rozkładałam, zobaczyłam, jak Buruu przeciąga się i zeskakuje z kanapy. Przetruchtał koło mnie i wszedł schodami na górę. Zmarszczyłam brwi, odprowadzając go wzrokiem. A ten co?
Pełna podejrzeń co do zamiarów tego akurat z moich psów ruszyłam za nim. Kaya jest niegroźna dla obcych. Lubi ludzi. Niestety tego samego nie można było powiedzieć o hasiaku...
Gdy dotarłam na górę, zobaczyłam, że drzwi do pokoju gościnnego, gdzie miał spać Graves, są uchylone. Usłyszałam też oburzone burczenie Buruu dobiegające z tamtego kierunku...
W sekundę byłam pod pokojem i popchnęłam drzwi, otwierając je na pełną szerokość, gotowa rzucać się na psa, żeby go odciągnąć od mężczyzny, gdyby przyszły mu do głowy jakieś pojebane akcje. Zatrzymałam się jednak w pół kroku, zaraz za progiem pokoju, w reakcji na ukazujący mi się widok.
Kaya leżała z obcym mężczyzną w łóżku, podwoziem wywalona do góry i ewidentnie zadowolona, że ktoś dał jej się zmanipulować do głaskania po brzuchu. Graves nie spał i jak widać bez oporów poddał się niezaprzeczalnemu urokowi tej pasiastej suki. Wzrok mężczyzny jednak nie spoczywał na niej, tylko na Buruu, który stał przy łóżku i wbijał w faceta wściekłe spojrzenie. Fafle mu się ruszały, jak burczał pod nosem.
— Buruu, czy ciebie pojebało? — syknęłam. Chociaż do komunikacji z nim w zasadzie nie potrzebowałam słów, czasami zdarzało mi się gadać do moich psów. A komendami pomagałam sobie, gdy w iluzji człowieka nie byłam dla nich aż tak czytelna w niewerbalnych komunikatach. Pies przestał warczeć, spojrzał na mnie, położył uszy i zamachał do mnie opuszczonym ogonem. Podszedł do mnie i otarł mi się o nogi, po czym rzucił jeszcze ostatnie, mordercze spojrzenie mężczyźnie. No tak, jak on śmiał, obcy jakiś, jego siostrę macać...
Samce wszystkich gatunków są czasami niemożliwi.
— Przepraszam za niego — złapałam psa za obrożę, żeby nie wpadł na jakiś kolejny, genialny pomysł. Jak rzucenie się na typa, którego dopiero co prowizorycznie połatałam. — Jeśli masz ochotę, to przygotowałam na dole śniadanie. Pewnie jesteś głodny — wędrujące w górę brwi Gravesa zasugerowały mi, że chyba znowu jestem zbyt uprzejma. Westchnęłam. — Jak nie chcesz, to sama zjem, nie będę cię zmuszać.

Elias?

1291 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz