— Szybciej – słyszałam za sobą głos, skierowany do mojego napastnika. Mężczyzna wyższy ode mnie o jakieś dwie, może trzy głowy obdarowywał mnie gradem ciosów. Broniłam się ile mogłam, ale czułam, że kamienie zaczynają pękać. – Dlaczego ona dalej stoi? – pan Simon kręcił się wokół ringu paląc cygaro. Bacznie obserwował nasze ruchy.
Czułam jak moje stopy wbijają się w podłoże ringu. Zaczęło pękać.
— Poddaj się w końcu – zasapany osiłek tracił siły. Czułam, że uderzenia są mniej precyzyjne, a zadyszka jakiej dostał sprawiła, że w końcu miałam szansę na kontratak.
Kiedy zebrał obie dłonie chcąc zadać mi ostateczne uderzenie porzuciłam kamienną tarczę, która z hukiem upadła na ziemię. Szybko jednak kamień zebrał się wokół moich rąk tworząc twarde rękawice.
Osiłek był duży i silny. Ja byłam mała i zwinna. Potrzebowałam jednego celnego uderzenia.
Skupiłam wzrok na miejscu, gdzie powinna znajdować się jego wątroba. Zawsze powtarzali, że tam boli najbardziej. Poza tym wielokrotnie przekonałam się, że mają rację.
Zanim przeciwnik mnie dotknął moja lewa pięść otoczona kamienną tarczą zetknęła się z jego brzuchem. Chcąc dodać impetu uderzeniu, kamienna płyta pod moimi stopami wypchnęła mnie do przodu zwiększając moją siłę dwukrotnie.
Mężczyzna zakaszlał krwią i osunął się na plecy. Upadł z hukiem.
Głośno dysząc zgięłam się w pół podtrzymując dłonie na kolanach. Kamienie pokruszyły się i upadły na podłogę. Wszystkie siły opuściły moje ciało. Miałam ochotę rzucić się na ziemię jak mój przeciwnik.
Usłyszałam stukot koturn o posadzkę. Pan Simon wyszedł z pokoju treningowego bez słowa. Wiedząc, że nic tu po mnie chwiejnym krokiem poszłam w jego ślady.
Walka miała odbyć się dzisiejszego wieczoru. To za mało czasu żeby odpocząć po takim wysiłku. Pan Simon zawsze mnie testuje. Sprawdza ile będę w stanie wytrzymać zanim się poddam. Nie miałam zamiaru się dać mu tej satysfakcji. Kiedyś będzie ze mnie dumny.
Chcąc uniknąć konfrontacji z klientami domu publicznego, do pokoju zawsze wracałam przez okno. Mieszkałam na drugim piętrze i miałam ten luksus, że tuż przy moim oknie znajdowały się schody pożarowe.
Dzień był gorący, a pomieszczenie tak nagrzane, że nie dało się w nim oddychać.
Mój pokoik był malutki. Wcześniej służyło za pomieszczenie komunalne jednak pan Simon przerobił je na pokój dla mnie. W rogu, przy oknie znajdował się materac, a tuż po jego lewej stronie, na przeciwległej ścianie, szafa na ubrania, których zbyt wiele nie miałam. Wszystko było zniszczone. Od dwudziestu lat nie dostałam niczego nowego.
Sama o niego nie dbałam. Sprzątanie to zbędne zajęcie. Czasem, któraś z dziewczyn wpada i nudząc się posprząta moją graciarnię.
Rzuciłam się na łóżko i w ciągu kilku minut zasnęłam.
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Nim zdążyłam odpowiedzieć do pokoju zajrzała Lily. Drobna blondynka owinięta czarnym, koronkowym szlafrokiem. Niedługo będzie zaczynać pracę.
— Hej młoda – uśmiechnęła się wchodząc do środka. Zamknęła za sobą drzwi. – Wiem, że się dzisiaj bijesz. Przygotowałyśmy ci z dziewczynami solidny obiad – uśmiechnęła się podsuwając mi talerz pod nos. Znajdował się na nim ryż z kawałkami jakiegoś mięsa.
— Dziękuję – mruknęłam cicho biorąc naczynie do rąk. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego one wszystkie są dla mnie takie miłe. Dlaczego w ogóle je obchodzę? Może to zazdrość?
— Jesteś taka silna… — usiadła obok. – Dlaczego stąd nie uciekniesz? – zaczesała moje włosy za ucho i czułam jak świdruje mnie spojrzeniem. W jej głosie słychać było żal? Współczucie?
W odpowiedzi wzruszyłam tylko ramionami. Nie chciałam z nią rozmawiać na ten temat. W ogóle mnie nie zna. Poza tym, cokolwiek bym nie powiedziała może to wykorzystać przeciwko mnie.
Nawet gdybym uciekła to co bym zrobiła? Gdzie bym się podziała? Nie miałabym nikogo. Teraz przynajmniej jest pan Simon, którego obchodzę. Jeśli go stracę, zostanę sama.
Kobieta wiedząc, że nie wyciągnie żadnych informacji poddała się. Wyszła zostawiając mnie samą z posiłkiem. Zjadłam wszystko.
*
— Panie i panowie! Przed wami walka, na którą wszyscy czekaliście – konferansjer stał na środku ringu. Nie miał mikrofonu. Jego głos w podziemi roznosił się bardzo dobrze. Tłum wiwatował. Ludzie krzyczeli.
— Postawiłem na ciebie zbyt duże pieniądze. Jeśli przegrasz to cię tutaj odpierdolę – pan Simon wysyczał mi to do ucha. Poczułam stres. Serce zaczęło mi bić szybciej.
— W lewym narożniku nasza stała bywalczyni. Dziecko, które wychowało się na ringu. Lydia Colby! – krzyknął, a tłumy zaczęły wiwatować jeszcze głośniej.
Wielokrotnie byłam nazywana dzieckiem podziemia. Sama nie jestem w stanie zliczyć ile walk jest już za mną.
Nie zawsze wygrywałam. Zdarzyło mi się przegrać. I każda z tych porażek miała swoją cenę. Pan Simon dbał o to, bym ją zapamiętała. To były lekcje wyryte w bólu, w godzinach zimna, głodu i ciszy. Czasem milczał, patrząc na mnie z zawodem. To bolało bardziej niż jakikolwiek fizyczne zranienie.
— W prawym narożniku natomiast bogini ostrzy, śmiercionośna Kali Kaur! – kobieta stanęła naprzeciwko mnie.
Byłyśmy równe wzrostem, ale jej postawa mówiła jednoznacznie, że czuje się wyższa, lepsza. Długie, kruczoczarne włosy związane w ciasny, wojowniczy kucyk sięgały jej aż do pasa.
Jej spojrzenie było zimne, przebiegłe. Czułam jak mnie przeszywa i zapowiada ból. Uśmiechnęła się mnie wyzywająco Oblizując ostrze jednego z dwóch zdobionych sztyletów. Każdy jej ruch był jednocześnie groźbą i tańcem.
Ciało miała smukłe, lecz wyraźnie umięśnione. Ciemna skóra kontrastowała z błyszczącymi tatuażami wijącymi się po ramionach i karku, przedstawiającymi motywy wężowych ornamentów i pęknięć, jakby nosiła na sobie ślady dawno wygranych bitew.
Przyjęłam postawę gotową do walki.
— Walczcie! – tłum oszalał kiedy Kali rzuciła się na mnie z nożami. Była zwinna i diabelsko precyzyjna. Z trudem unikałam cięć. Czułam jak co chwila rozcina moją skórę końcówką sztyletu.
— Kurwa – szepnęłam kiedy krew zaczęła spływać po moim policzku. Przecięła go na tyle głęboko, że krew strumieniem spływała po mojej twarzy.
Dla niej było to jak zachęta. Poruszała się z gracją. Jakby tańczyła. Nie mogłam odczytać jej ruchów. Miała zdecydowanie lepsze doświadczenie. Nie miałam też pewności kim była. To człowiek? Czym mnie zaskoczy?
Defensywa nie wchodziła w grę. Musiałam zacząć atakować.
Unikając jej ciosów uformowałam z kawałków betonowego podłoża małe kawałki kamieni. Przybrały kształt ostrzy, które wycelowałam w przeciwniczkę. Przeszłam do kontrataku. Unikając jej ostrzy zadawałam kolejne ciosy próbując wytrącić broń z jej rąk. Moje pięści co rusz spotykały się z jej ciałem zostawiając na nim krwiaki i siniaki. Kamienne igiełki przeciskały się między nami raniąc ją co chwila.
Jedna z nich wbiła się w nadgarstek kobiety. Widząc to dopchałam ją jeszcze mocniej żeby uniemożliwić jej poruszanie dłonią.
— Ty mała szmato – wysyczała wbijając drugą ręką sztylet w moje lewe przedramię.
Mój gardłowy krzyk wypełnił całą arenę.
Zanim zdążyła rozciąć skórę na całej długości mojej ręki, zebrałam kamienie wokół prawej pięści. W chwili kiedy ta napawała się chwilą cierpienia uderzyłam ją w twarz z takim impetem, że odsunęła się do tyłu. Sztylet został w moim ciele.
Wyszarpałam go z mięśni i wyrzuciłam za arenę.
Kali splunęła krwią. Była bez broni, z jedną sprawną ręką. Miałam nad nią przewagę.
Nie spodziewała się tego co ją czeka.
Kamienny filar uderzył ją w prawy bok jednak zamiast upaść odbiła się od kolejnego. Siła uderzenia była na tyle duża, że kobieta nie była w stanie jej się oprzeć. Po kolejnym uderzeniu udało jej się wyślizgnąć. Rzuciła się na mnie przerzucając broń do sprawnej ręki.
Stałam naprzeciwko głośno dysząc. Czułam, że tracę siły. Zamknęłam oczy skupiając się na drganiach areny, które powodowały jej ruchy. Przez skaczące tłumy ciężko było to osiągnąć jednak lata praktyki pozwoliły mi wyczulić się na to, co chciałam zobaczyć.
— Ulubione zakończenie walki naszego złotego dziecka! – konferansjer krzyknął, a tłum mu zawtórował. – Lydia wygrywa po raz kolejny!
Otworzyłam oczy. Kali stała naprzeciwko mnie bez życia. Przed zadaniem śmiertelnego ciosu przed jej szyją uformowałam kamienne ostrze, na które się wbiła niczego się nie spodziewając.
Sztylet wysunął się z jej dłoni, a szkarłatna krew zaczęła pokrywać posadzkę.
Nie miałam innego wyjścia. Albo ona, albo ja.
Adrenalina zaczęła ze mnie uchodzić. Momentalnie osłabłam. Nie byłam pewna ile krwi straciłam. Wszystkie dźwięki ucichły w mojej głowie. Usunęłam się z ringu w cień.
Przecisnęłam się przez tłumy wiwatujących widzów czekających na kolejny rozlew krwi. Jednemu z nich zwinęłam koszulę owiniętą wokół pasa. Nie miałam niczego innego do zatamowania krwawienia.
Arena znajdowała się na stacji starego metra, która kilkanaście lat temu została wyłączona z użytku. Zbierała się tam cała śmietanka podziemia. Nielegalne walki, handel narkotykami, prostytucja. Wszystko czego dusza zapragnie. Szanse na to, że ktoś wbije ci tam nóż w plecy są wyższe niż to, czy następnego dnia wstanie słońce.
Wyszłam na ulicę. Była noc jednak nie byłam w stanie stwierdzić, która dokładnie godzina. Chłodne powietrze otuliło moją skórę. Wzięłam głęboki wdech. Zapowiadało się na deszcz.
Podarłam koszulę, którą udało mi się ukraść i owinęłam ją wokół rozcięcia na ręce. Bolało ale byłam już do tego przyzwyczajona. Z raną na twarzy nie byłam w stanie nic zrobić. Wytarłam tylko zaschniętą już krew. Zagoi się.
Nie wiedziałam w jak tragicznym stanie jest moje ciało. Wiedziałam, że Kali zadrapała mnie w wielu miejscach, ale nie miałam czasu o tym myśleć.
Drżącymi rękami wyciągnęłam paczkę papierosów ze spodni. Nie miałam zapalniczki. Włożyłam fajkę do ust i podjęłam próbę odpalenia jej moim własnym ogniem. Na marne.
— Ja pierdolę – wycedziłam.
Wtedy przed moimi oczami pojawił się płomień. Nieznajomy wyciągnął w moją stronę zapalniczkę ratując mi przy tym życie.
— Dziękuję – wycedziłam przez zęby. Nie spojrzałam w jego stronę.
— Pupilka Simona – miał bardzo męski, niski ton głosu. Aż przeszły mnie ciarki po plecach. Nie byłam pewna czego powinnam się spodziewać. Będzie chciał się zemścić? Nie mam siły uciekać, a co dopiero się bronić. Nie odpowiedziałam. Liczyłam na to, że odejdzie. — Od jakiegoś czasu próbuję zlikwidować twojego pana ale za każdym razem mi ucieka.
Ciszę przerwał grzmot, zwiastujący nadciągającą burzę.
— Czego chcesz? — nie odpowiedział. Poczułam jednak ja wokół mojej stopy owija się coś przypominającego smołę.
— Jesteście bardzo problematyczni — zacisnął się tak mocno, że czułam jakby chciał złamać mi kości. Nie spodziewał się jednak, że jego szyi dotknął mały, kamienny kolec, który jednym ruchem mógłby przebić jego tętnicę.
Elias?
1605 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz