Rozmowa z czarnowłosą nie przebiegła po jego myśli, ale nie tracił nadziei. Czuł, że prędzej czy później zgodzi się na jego propozycje, lecz nie naciskał, nie poganiał. Gdy ich rozmowa dobiegła końca, odprowadził ją wzrokiem do krawędzi budynku, z którego sprawnie zeskoczyła, używając do tego swoich zdolności, a taką miał nadzieje, że właśnie nie leży plackiem w wąskiej uliczce. Dla spokoju ducha zbliżył się do tej samej krawędzi, spojrzał w dół i gdy jej nie dostrzegł, cicho westchnął, samemu przenosząc się na poziom ziemi. Spokojnym krokiem skierował się w stronę auta, rozglądając się wzrokiem za potencjalnym zagrożeniem, a gdy dostrzegł dwóch uzbrojonych mężczyzn na końcu alejki, lekko prychnął pod nosem i nie zwracając na nich większej uwagi, szedł dalej.
— Idzie nasz złodziej. — mruknął jeden z mężczyzn, od razu kierując broń w jego stronę. Elias milczał. — Nie chcesz powiedzieć jakiś swoich ostatnich słów? — dodał, podchodząc bliżej bruneta.
Nie trzeba było dłużej czekać na jego reakcję. Sprawnym ruchem spętał osiłków smolistymi mackami, tworząc dodatkowo dwa ostre kolce, które przebiły mężczyzn na wylot, ostatecznie pozwalając ciałom opaść na ziemię.
— Japierdole, gościu wysyła ludzi na mnie. Zabawne. — mruknął Elias sam do siebie, kucając obok ciał. Sprawnie ich przeszukał, a gdy nie znalazł żadnych istotnych informacji, zatopił ciała w smolistym bagnie, nie zostawiając po sobie żadnego śladu.
Wrócił do swojego auta, jakby nic się nie stało, odpalił silnik i ruszył w drogę powrotną do swojego domu. W końcu mógł ponownie wskoczyć pod prysznic i położyć się spać, choć w jego głowie znowu był natłok myśli, zasnął bez żadnego problemu.
***
Gdy z pewnych źródeł dowiedział się, że czarnowłosa staje do kolejnej walki, postanowił ponownie zjawić się na tym wydarzeniu. Czasami lubił patrzeć na bitkę innych ludzi, w pewnym sensie go to wyciszało, szczególnie gdy ktoś posługiwał się jakąś sztuką walki. Niestety tego dnia miał okazję obserwować zwykły rozlew krwi, co trochę zaczęło go nudzić. Dopiero gdy na arenę weszła ciemnowłosa, z uwagą zaczął się jej przyglądać. Jej ruchy były znacznie gorsze, niż ostatnim razem, co trochę go zainteresowało, co spowodowało takie pogorszenie się jej stanu. Może mało jadła, mało spała, była przemęczona, wszystko było możliwe. Gdy zauważyła, jak nagle ostrze przeciwnika przebija jej ciało, cicho westchnął, lecz nadal siedział na tyłach i obserwował ludzi, którzy znajdowali się najbliżej areny. W pewnym momencie dostrzegł wysokiego mężczyznę, który podszedł do kobiety i kilka razy ją skopał, co tylko upewniło Eliasa, że to właśnie jest Simon Harris. Teraz miał dwie opcje - pomóc kobiecie, ale stracić cel z oczu albo pozbyć się celu, ale mieć na sumieniu życie młodej kobiety. Tej drugiej opcji by sobie nie wybaczył, choć nawet jej nie zna, coś jednak mu mówiło, że ma jej pomóc. Nie zwlekając, zeskoczył z metalowej poręczy i podszedł bliżej areny, mając czarnowłosą na wyciągnięcie ręki.
— Tyle Ci wystarczy, czy dalej będziesz sobie wmawiać, że mu na Tobie zależy? — spytał dość retorycznie, gdyż wiedział, że ona w takim stanie nic mu nie odpowie.
Westchnął cicho i gdy chciał chwycić ją za ramie, żeby stąd zniknąć, poczuł nagle, jak ktoś łapie go za bark i wymusza obrót w drugą stronę. Wiedział, że jest w miejscu, gdzie raczej być go nie powinno, więc wykorzystał energie obrotu i z całej siły uderzył prawy sierpowy prosto w twarz obcego mężczyzny. Chcąc nie chcąc, trafił prosto w nerw, przez co szybko stracił kontakt ze światem. Nie był to Harris, lecz wyglądał jak jeden z jego ludzi, więc jakoś się tym nie przejął. Gorzej było, gdy nagle poczuł sztylet wbity w ramie, a że wokół niego było dużo ludzi, nie był w stanie zlokalizować oprawcy. Nie tracąc czasu, chwycił kobietę za przedramię i przeniósł się prosto do bezpiecznej kryjówki. Pokonanie takiego dystansu pochłonęło bardzo dużo energii, brunet ledwo trzymał się na nogach, a ostrze w jego ramieniu zdecydowanie mu nie pomagało. Chwiejnym krokiem udał się do małej lodówki, z której wyjął setkę wódki i duszkiem wypił całą zawartość butelki, dając sobie kilka sekund spokoju. Smolistą macką wyjął ostrze, cicho przy tym warcząc, odrzucił je na bok i od razu zatamował krwawienie, używając do tego jakiejś starej szmaty. Gdy poczuł się znacznie lepiej, podszedł do czarnowłosej, podniósł ją i położył na rozłożonej kanapie. Zapalił światło, chwycił za torbę medyczną i przystąpił do opatrywania jej ran, które nie wyglądały najlepiej. Nie obeszło się bez szycia i choć Elias nie skończył żadnej szkoły medycznej, opatrywanie ran szło mu bardzo dobrze. Być może miał w tym wprawę przez opatrywanie samego siebie.
Gdy kobieta była już poskładana, a jej puls znacznie się wyrównał, mógł spokojnie usiąść w fotelu i po prostu odpocząć, oczywiście mając na nią oko. Może i czuł zmęczenie, miał z tyłu głowy plan na drzemkę, ale że był w obecności całkiem obcej kobiety, która bez problemu mogłaby pozbawić go życia przez sen, nie zmrużył nawet oka, wpatrując się w betonowy sufit bunkra. Ostatecznie... i tak zasnął.
Obudził się nagle, a gdy uświadomił sobie, że spał, zerwał się do siadu, od razu kierując swoje zaspane spojrzenie w stronę ciemnowłosej. Ona spała nadal, lecz ręce miała w innej pozycji, więc żyła, a żeby się upewnić, wstał z fotela, podszedł do niej i sprawdził jej puls - równy, spokojny. Cicho westchnął, po czym poszedł do prowizorycznej kuchni, chwycił za litrową butelkę wody i duszkiem wypił dobre pół litra. Suszyło go, lecz nie miał ochoty na alkohol, czuł chwilowy wstręt do tego typu trunków. Wtem przypomniał sobie o swojej ranie, której w sumie nie opatrzył żadnym sposobem. Ściągnął z siebie koszulkę, żeby ułatwić sobie robotę, po czym delikatnie odwiązał szmatę z ramienia, naruszającym tym zakrzepłą krew, która na nowo puściła lekki strumień bordowej cieczy. Przeklął pod nosem, chwycił za opatrunki z torby medycznej i nim nałożył sobie bandaż, odkaził ranę i zabezpieczył ją wcześniej wspomnianym materiałem. Po chwili usłyszał, jak kobieta wierci się na kanapie i coś mamrocze pod nosem albo bardziej narzeka, jak wszystko ją boli, nie był pewny, jakie słowa padają z jej ust.
— Trochę Ci to zajęło.. — powiedział spokojnie, wracając do głównego pomieszczenia, w międzyczasie ubierając na siebie koszulkę.
— Gdzie jestem? — spytała, chcąc podnieść się do siadu, lecz ostatecznie zrezygnowała z tego pomysłu, gdy wyczuła szwy na swoim boku.
— W bezpiecznym miejscu. — odpowiedział, siadając na fotelu obok. — Opatrzyłem Twoje rany. Jedna wymagała zszycia. — dodał, zerkając na kobietę.
— Czemu to zrobiłeś? — zapytała znowu, tym razem siadając i opierając się o zimną ścianę bunkra, mając pełny widok na bruneta.
— Cóż.. tak wyszło. — mruknął, nie podając żadnej konkretnej odpowiedzi. — Ale możesz być pewna, że nie sprzedam Cię do burdelu czy zmuszę do walk. Nie interesują mnie takie rzeczy. — dodał spokojnie, lekko wzdychając na końcu.
Kobieta nie była zbyt rozmowa, momentami krzywiła się na twarzy, lecz dzielnie znosiła ból swojego ciała. Była silna i Elias to widział, docenił to w niej, choć nadal nawet nie poznał jej imienia, ale czy musiał znać? Potrzebuje od niej tylko informację na temat Harrisa, a później podział kasą i każdy pójdzie w swoją stronę... Z tego krótkiego zamyślenia wytrąciła go chęć zapalenia. Wyjął paczkę z kieszeni, chwycił papierosa i sprawnie go odpalił, a gdy spojrzał na ciemnowłosą, domyślił się, że i ona z chęcią by zapaliła. Mając w sobie typowy honor palacza, wstał z fotela, skierował paczkę w jej stronę, a gdy papieros znalazł się w jej ustach, podpalił go zapalniczką, po czym oba przedmioty schował do kieszeni swoich spodni. Spokojnym krokiem skierował się do kuchni, chwycił za świeżą butelkę wody oraz drugą popielniczkę, po czym podał je kobiecie, gdyż wiedział, że w takim stanie nie wstanie za szybko. Po drodze uruchomił wentylator, który zaczął sprawnie wciągać dym z bunkra na zewnątrz, jednocześnie uruchamiając drugi, który wtłaczał świeże powietrze do środka. Może i bunkier ma swoje lata, wygląda trochę na opuszczony, ale świeża elektronika oraz odświeżone wnętrze dodają mu funkcjonalności. Poza tym to tylko kryjówka... Kryjówka, z której nie ma wyjścia, bo jedyne wejście zostało zalane betonem, lecz wyteleportować się można bez żadnego problemu.
— Będziesz chciała tam wracać? — zapytał, przerywając długą ciszę.
— Nie mam innej opcji. — odpowiedziała krótko.
— Właśnie z niej korzystasz. — powiedział, nawiązując z nią kontakt wzrokowy. — Oczywiście nie mam zamiaru trzymać Cię tutaj siłą. Jak będziesz chciała, przeniosę Cię pod drzwi areny, gdzie znajdzie Cię Harris i strzeli Ci w łeb za przegraną walkę. — mówił spokojnie, lecz przez szybką wypowiedź słów, mógł zabrzmieć trochę surowo, ale nawet się tym nie przejął. — Ale jak jednak postanowisz zostać tutaj dłużej, to tam za kotarą jest łazienka, obok prowizoryczna kuchnia. — dodał, siadając wygodniej w fotelu, uważnie przyglądając się reakcji ciemnowłosej.
Lydia?
1390 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz