- Nie mogę uwierzyć, że ni stąd, ni zowąd nabrałaś ochoty, by stać się bohaterką dnia, ot tak bezinteresownie - rzekł mężczyzna.
Ruby spojrzała na niego znad przydługiej grzywki. Zdmuchnęła niesforne kosmyki na bok.
Cóż, może nie powiedział tego ustami, bo jego język i mięśnie twarzy były zbyt otumanione alkoholem, by wymówić zdanie z trudną konstrukcją i tyloma literami... Oraz z ogonkami i kreskami. Wyczytała to w jego oczach. Czarnowłosy podszedł chwiejnym krokiem bliżej i próbował przy niej uklęknąć, co z jego dwumetrowym wzrostem wyglądało żałośnie dla kogoś trzeźwego (ale zabawnie dla kogoś w równym stopniu upojenia).
- Więc ty... Ty zrobiłaś z siebie taką... Samaraniankę...
- Samarytankę - wychyliła się i złapała go za czarne kłaki - A ty się tak nie gibaj, bo cię kiwnę do tyłu.
Jak na potwierdzenie tych słów sam klepnął tyłkiem o dywanik. Teraz to ona była wyżej i, mimo tego, że był dorosły i umięśniony, spoglądała na niego niczym na nierozumnego dzieciaka. On ze swoją niepohamowaną ciekawością zerkał to na Rubinkę, to na dziewczynę na jej kolanach. To zaczynało być irytujące.
- Raczyłbyś się na coś przydać i pomóc odrobinkę - syknęła, ale po chwili namysłu uprościła i skonkretyzowała - Przynieś miskę wody. Letniej, nie gorącej, nie lodowatej. No i jakieś czyste ręczniki. Jak nie będzie ręczników, to czystą koszulkę - z podkreśleniem na 'czystą'.
- Okej, ale musisssz mi potem powiedzjeciii jak znajdujesszz laski na ulicy.
- Same mi padają do stóp - zaśmiała się w sobie.
Czarnowłosy odczołgał się na czworaka do drzwi. Na szczęście pokój, w którym się znajdowali, był ubogo umeblowany, dzięki czemu na nic nie wpadł. Oprócz sypiących się ścian był tu wytarty dywanik i stara kanapa. Obecnie nie rzucało się w oczy to, jak stare to wszystko było. Światło zachodzącego słońca, wpadające tu przez szare okno, maskowało niedoskonałości.
Dziewczyna na kolanach kaszlnęła kolejną konwulsją krwi. Ruby pogładziła włosy nieznajomej. Wzięła szmatkę i, nasączywszy ją mętną wodą, przetarła jej twarz. Garnek podstawiony pod brodę był w ćwiartce pełny czerwonej cieczy.
Cóż za marnotrawstwo, gdybym to była ja, pomyślała. Fartownie nie była, a mogła skończyć nawet gorzej... To był kolejny dzień niefortunnych zbiegów okoliczności i jeszcze bardziej przypadkowych łask losu. Zaczęła myśleć, iż dzisiaj wyczerpała swój limit boskiej łaski i następnym razem dopadnie ją fatum.
Nasunęła przetartą kurtkę na laskę, która nieświadomie uratowała jej tyłek i interes.
Rozmasowała swoje obolałe ramię. Kula, która ją trafiła, z pewnością nie zraniła ją szkodliwie, lecz na pewno pozostanie po niej blizna. Rozproszony ołów wyglądał prawie jak bardzo ciemne pieprzyki.
*** Wcześniej tego samego dnia ***
Dzisiejszy dzień był tak chaotyczny, iż zapamiętała z niego tylko najważniejsze momenty, pomijając drobnostkowe detale. Na dzisiaj miała rozwieść towar do pana Tony'ego, jednego z głównych klientów. Nie zamawiał często, lecz jak już to na zapas. W dodatku dopłacał. Nigdy osobiście się nie pokazywał, zawsze miał swoich pośredników w określonych miejscach.
Odkąd Ruby zarobiła tyle, by móc sobie pozwolić na skuter, przyjmuje więcej zamówień. Tak więc jeździła po mieście swoją pizzorynką (od szyldu nieistniejącej pizzerii na bagażniku). Nic nie zapowiadało, że coś się zepsuje. Ruby miała stanąć 3 przecznice w lewo zaraz po kościele od szybkich ślubów. Tam miała czekać na odbiór kogoś, kto miał udawać, że zamawiał pizzę. Potem miała odjechać oraz delektować się wolnym do końca dnia.
Ktoś podszedł i zaczął rozładowywać bagażnik. Ruby nawet nie kiwnęła palcem, by pomóc, tylko ze wciąż odpalonym motorem czekała, by móc odjechać. Właśnie wtedy się zaczęło. Strzały pojawiły się znikąd, obierając sobie za cel odbiorcę. Niektóre kule przedziurawiły skuter, niektóre zrykoszetowały, nieźle ją haratając. Puściła sprzęgło, wcisnęła gaz. Błyskawicznie zmyła się stamtąd.
Gdzieś w oddali już grały syreny, gdzieś zza rogu wyjeżdżał kolejny patrol. Czuła paranoicznie, że siedzą jej na ogonie. W dodatku bagażnik był dziurawy jak ser - krwawa miazga się z niego lała!
Ciągną się krwawe ślady za nią, leją się pod nią, pojawiają się przed nią... Przed nią pojawiały się kałuże, za plecami miała czerwone ślady kół. Nie, nie błądziła w kółko, nie mniej nie wiedziała też, dokąd jedzie, na oślep. Mimo wszystko pojechała tą drogą, obmyślając co lub kogo tam znajdzie i jak to wykorzysta na swą korzyść.
Jej intuicja trochę ją przeraziła, bo miała rację. Na ulicy, w środku dnia, leżała istota prawie takiej samej drobnej postury. Gdy ją podniosła, okazała się kobietą. Stanęła motorkiem, wręcz ześlizgnęła się na ziemię, tuż obok niej. Podniosła ją, mimo bólu w ramieniu. W tej samej chwili, kiedy ją sadowiła na motorze, obok przejeżdżał radiowóz. Struchlała wypaliła na szybko wymyśloną formułkę.
- B-biorę ją do szpitala! Tam, strzelanina...
Nie dokończyła. Radiowóz przejechał. Raptem zobaczyła policjanta za kierownicą, który wystawił uniesiony kciuk za szybę. Zniknął za rogiem tak szybko, jak się pojawił.
Nie tracąc czasu na zdziwienie, ruszyła dalej. Nie chciała napatoczyć się na bardziej dociekliwych pączkojadów.
Oczywiście nie miała zamiaru udawać się do szpitala.
*** Po godzinie 23 ***
Mężczyzna słuchał cały czas. Ani razu nie przerwał monologu.
- Nie... Niemożliwe! Tak się nie dzieje w prawdziwym życiu.
- Chrystusie! - poprawiła się na kanapie - Mówiłam ci "nie uwierzysz mi". A ty się uparłeś. Więc mówię. Pierwszy, drugi, trzeci raz. Weź sobie kielona, może zza różowej mgiełki ci się obraz zaprojektuje.
Chrystian dał znać gestem, że jemu już wystarczy. Pociągnął fajkę i się zaciągnął. Zaczęła się zastanawiać, dlaczego się z nim kumpluje. Stanowczo nadawał na pozaziemskich falach. Chociaż dzisiaj jego obecność okazała się pomocna. Jednak było to tylko kwestią czasu, kiedy on palnie coś głupie, bądź zboczonego. Na to nie musiała długo czekać ani się prosić.
- Zachowaj ją sobie. Jako zwierzątko. Ała! - syknął, gdy dostał prztyczka w ucho - Co? Ja bym tak zrobił na twoim miejscu.
Nie jestem tobą idioto, chciała mu powiedzieć, lecz się powstrzymała. Nie było sensu wdawać się w dyskusję. Nie było mowy o dłuższym przytrzymaniu dziewki przy sobie. To tylko dodatkowy ciężar, którego się pozbędzie, jak tylko będzie w stanie samodzielnie przeżyć.
Wyglądało na to, że niedługo się przekona czy może wypuścić ptaszka na wolność. Nie pluła już krwią i miała regularne tętno człowieka w końcowej fazie wybudzenia.
<Apolonio?>
975 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz