Aleister wisiał nad nim ze sztyletem w ręce. Sahib, niewzruszony, że ma ostrze nad twarzą, puścił na moment rytualne naczynia, wyprostował ramiona nad głową, złapał prawą ręką łokieć lewej, wyciągnął się bezczelnie, przeciągnął jak kot. Prostował plecy niespiesznie, pozwalał, by kręg przeskakiwał po kręgu. Okazywał swobodę trochę dlatego, że faktycznie był zrelaksowany i całym obrzędem uprzejmie nieprzejęty, trochę dlatego, że czuł się przy Aleisterze pewnie i całkiem bezpiecznie. No dalej, zachęcił goblińskim półuśmieszkiem, niepozornym i ledwie dostrzegalnym, ale z gatunku tych, które miał zarezerwowane dla jednej, określonej osoby, i które nic dobrego przeważnie nie wróżyły. Przecież wiem, że też chcesz.
Aleister pochylił się niżej, Sahib położył mu rękę na karku. Skorzystał, że zna się na anatomii, przesunął ją wyżej, we włosy, świadomie przejechał opuszkami palców tak, by zagrać na odpowiednich mięśniach i nerwach.
— Masz moją wdzięczność — mruknął Aleister, nim musnął mu górną wargę swoimi ustami. Sahib znał go już od tej strony trochę, wiedział, że czarodziej nie pocałuje go od razu. Nie będzie się mu spieszyło nigdzie, wyczeka odpowiedniego momentu. Trochę na nim pogra przebiegle zastosowaną pauzą, zwiększy napięcie, a wszystko to będzie chłodno wykalkulowane, rozegrane w taki sposób, żeby trzeba było się bardzo postarać, by nie jęknąć mu w usta, gdy pocałuje go głębiej, mocniej, bardziej otwarcie.
Mnie nazywa diabłem, westchnął Sahib po tym, gdy bez ostrzeżenia pchnięto w niego nić energii, uprzejmie maskując ten fakt ruchem warg i przesunięciem palców po szczęce. Zrezygnowany, zastanowił się, czy gorzej świadczy o nim, że jest podatny na takie zabiegi w wykonaniu Aleistera, czy to, że rozszyfrowuje jego manipulacje wcześniej, wie, że jego manipulacje są manipulacjami, a potem nic z tym nie robi, daje się na nie złapać świadomie i chyba, na domiar złego, nie bez przyjemności.
Aleister wyprostował się, nagle znów chłodny, skupiony i bardzo profesjonalny.
— Teraz... Możemy zaczynać.
Sahib dotknął dłońmi mis niezbyt skwapliwie, po chwili poważnego namysłu. Patrzył w sufit. Zamrugał. Czy ja naprawdę zgodziłem się, by mnie złożyć w ofierze? Przepraszam?
— Będzie bolało?
— Nie powinno — odpowiedział Aleister. Ustawił sztylet w odpowiedniej pozycji, to jest: kierując go ostrzem w dół, tak by jego czubek wisiał Sahibowi tuż nad krtanią. — Dużo zależy od ciebie. Ale ty wiesz, na czym to polega.
Sahib spojrzał na ostrze spod półprzymkniętych powiek, pomyślał, że gdyby nagle przypadkiem wyślizgnęło się Aleisterowi z dłoni, byłoby bardzo niedobrze.
— No, zaczynaj — ponaglił, poprawiając się na kole, ustawiając najkorzystniej. Zrelaksował ciało, opuścił czarodziejską gardę, otworzył na przepływ magii, przyzwolił na cudzy wpływ. — Jestem gotowy.
Aleister nie odpowiedział, spojrzał na niego z góry, jakby chciał powiedzieć, że w zasadzie zacząłby już dawno, ale pytanie Sahiba wytrąciło go z rytmu. Wymruczał zaklęcie, poruszył dłonią, zakreślił sztyletem znak, potem kolejny, następny i jeszcze jeden. Wyrysował nad Sahibem symbol, potem coś, co Sahib rozczytał jako starożytne runy eteru, wody i ziemi. Sahib nie obserwował dalej, zamknął oczy, skoncentrował się, czując, jak wzbiera w nim magia.
Pozwolił czystej energii wejść w swoje ciało i swobodnie przez nie podróżować. Wiedział, co należy robić, a w zasadzie, że w jego przypadku najlepiej nie robić nic, bo to trochę jak unoszenie się na wodzie. Wystarczy się rozluźnić i poddać, najgorsze, co można zrobić, to walczyć, denerwować się, spinać ciało, nieświadomie doprowadzając do powstawania w nim blokad i spięć.
Pomyślał, że bycie przekaźnikiem to nie jest najprzyjemniejsza rzecz pod słońcem, że to trochę tak, jakby zostać zatopionym na dnie oceanu, w którego wnętrzu sroży się burza, ale, zamiast fal, uderzają w ciebie bałwany wiatru. Poza tym: aura Aleistera pogłębiała to wrażenie, zimna i wartka, nie pomagała, ziębiła od środka fałszywym, nienaturalnym chłodem.
Sahib, chcąc szybciej doprowadzić rytuał do końca, zaczął świadomie wspomagać i nakręcać przepływ. Magia trafiła na silny przekaźnik, ciało potężne, zupełnie na nią podatne, rozhulała się więc natychmiast, popłynęła jak rzeka, ale tak wartka i rozpędzona, że, jeśliby tylko zanurzyć w niej palce, urwałoby rękę. Sahib rozchylił powieki, spojrzał Aleisterowi w oczy. Aleister recytował dalej formułę rytuału, nie przerywając, spojrzał na Sahiba, jego oczy powiedziały: zwolnij.
Trochę więc zwolnił. Przeliczył ciężar i siłę magii, jaka przez niego podróżowała, pomyślał, że, jeśli szacuje poprawnie, powinien się przerazić. Ale się nie przeraził, bardziej: zafascynował. Miał słabość do potęgi i władzy, był czuły na czystą czarodziejską energię. Zaistniała w nim pokusa, by celowo wywołać drobne spięcie, na własnej skórze przekonać się, jak wielka to siła. Nie powstrzymał się, delikatnie napiął jeden, wybrany mięsień. Zabolało, ale znajomym, dobrze oswojonym bólem, bólem świadomie dotykanego zęba, czasem dziwnie kojarzącym się z przyjemnością.
Magia, w kulminacyjnym momencie, wezbrała, poczuł ją w żyłach, kościach, nerwach, mięśniach. Zaczynało mu się robić niewygodnie, by nie nazwać tego inaczej. Rozsunął szerzej palce, by maksymalnie ułatwić przepływ. Fakt, że energia składała się poniekąd z dobrze znanej aury Aleistera, trochę pomagał, Sahib zdążył się z nią obyć, nie była już tak nieznośna i obca. Słyszał z oddali, jakby z drugiego pokoju, że Aleister recytuje szybciej, widział przez powieki, że światła świec migają, rozpalając i gasnąc na przemian. Zasłony albo łopotały upiornie, albo Sahib czuł na skórze fantomowy wiatr. Miał ochotę zacisnąć zęby albo chociaż jęknąć, ale pomyślał, że a) duma mu nie pozwala, b) nie da Aleisterowi tej satysfakcji, c) wcale nie jest tak źle i już prawie skończyli.
Koniec rytuału przypominał stopniowe wynurzanie z głębokiej wody. Robiło się coraz cieplej, coraz mniej nieprzyjemnie, coraz wyraźniej słyszał głos Aleistera, zaczął nawet rozróżniać poszczególne słowa i, dla odwrócenia uwagi, tłumaczyć je sobie na język powszechny.
— W porządku? — zapytał Aleister, opuszczając sztylet. Sahibowi albo się zdawało, albo dostrzegł na jego czole kilka kropli potu. — Wyczułem drobne spięcie i zakłócenia w przepływie. Masz z tym coś wspólnego?
Sahib zastanowił się, czy skłamać. Pomyślał, że skoro Aleister sformułował pytanie w ten sposób, zna prawdę.
— Nie wiem, czego się po mnie spodziewałeś — uśmiechnął się, choć sam nie wiedział po co, bo ta karta na Aleistera przeważnie nie działała. — Pokazujesz kotu klatkę z kanarkiem i liczysz, że nie wsadzi łap między kraty.
Aleister westchnął, popatrzył na niego dezaprobująco.
— Temu kotu przydałoby się trochę więcej dyscypliny albo zdrowego rozsądku. — Pauza, po której spuścił trochę z tonu, zapytał mniej szorstko: — Jak się czujesz?
— Nieźle. — Sahib sfingował ziewnięcie, przeciągnął się, tym razem splótł palce, wyciągnął ręce nad głowę, poudawał, że jest nieco rozespany. — Może nieco zmęczony.
— To normalne. — Aleister obserwował go uważnie, Sahib zaczął się zastanawiać, czy nie wygląda przypadkiem na trochę zbyt wyplutego i steranego. — Inne objawy? W którym miejscu doszło do spięcia?
Sahib zadarł rękaw, podał mu rękę z bardzo beztroską miną, zatuszował fakt, że miejsce zranienia bolało jak skurwysyn. Zerknął na nie w przelocie, ocenił, że wygląda bardzo niepozornie, trochę tak, jakby kilka kropli ciemnoniebieskiego tuszu zabarwiło mu skórę od środka. Ran zadanych przez czystą, nieprzefiltrowaną magię nie należało lekceważyć, ciężko się goiły, nieodpowiednio zabezpieczone, lubiły się babrać.
— Mała szkoda — zapewnił, gdy Aleister oglądał jego przedramię. Sahib modlił się, by czarodziejowi nie przyszło czasem do głowy, by je nacisnąć, albo, nie dajcie bogowie, w inny sposób sprawdzić, czy rana jest głęboka. — Nic mi nie będzie.
1140 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz