Sahib zapukał, ale pro forma, wszedł do środka, nie czekając, aż zostanie zaproszony. Nacisnął klamkę łokciem, pchnął drzwi plecami, wślizgnął się do gabinetu Aleistera bokiem, dźwigając oburącz imponujących rozmiarów akwarium.
— Alek — stęknął — nie uwierzysz, co właśnie dostałem w prezencie od mojej najlepszej studentki.
Aleister nie przejął się wtargnięciem na tyle, by przerwać pracę. Siedział prosto, skrobał piórem po papierze. Spojrzał na Sahiba przelotnie i kątem oka, nawet nie zadał sobie trudu, by obrócić głowę i przyjrzeć się mu porządnie.
— No jestem bardzo ciekawy — powiedział do uzupełnianego dziennika tonem zupełnie niezaciekawionym, tonem, jakim do Sahiba kiedyś, bardzo dawno temu, czasem zwracał się jego ojciec, gdy trochę interesował się, co jego syn znowu zmalował, trochę nie chciał wiedzieć, znając jego wybryki.
Sahib przedramieniem przesunął na bok kilka kubków z mniej lub bardziej dopitą herbatą, zrobił sobie kawałek miejsca na blacie, ustawił na nim akwarium.
— Lissachatina fulica albino we własnej osobie. Dorosła samica, sześcioletnia, bardzo wyrośnięta i dobrze odkarmiona, ważąca na oko przynajmniej osiemset gramów.
Przesunął szybkę w akwarium, mocno i nieostrożnie. Szkło zaskrzypiało i pisnęło. Alek mruknął niezadowolony, Sahib poczuł na sobie mitygujące spojrzenie, nie przejął się nim wcale. Wyjął ślimaka gołymi rękami, zważył go w dłoni, zagwizdał.
— Osiemset? Kilogram jak nic, o ile nie więcej. Powiedz, Alek, widziałeś kiedyś takie wielkie krówsko? Jest tak gigantyczna, że wyraźnie widać jej oczy, sam popatrz.
Aleister wolno i niechętnie odsunął się od ślimaka wesoło podetkniętego mu pod nos.
— Byłbyś łaskaw zabrać mi go sprzed twarzy?
— Byłbym — powiedział Sahib miękko, pchając się czarodziejowi na kolana. Aleister pstryknął palcami, Sahib usłyszał dźwięk przekręconego zamka, zobaczył, że zasłony w oknach same przesłoniły widok. Wiedział, że Alek nie przepadał, gdy ich razem widywano, szczególnie w AUMie — poniekąd go rozumiał, a przynajmniej próbował — ale tym razem jego ostrożność pozostawiła w Sahibie jakieś nieprzyjemne wrażenie. Położył sobie ślimaka na przedramieniu, pogłaskał twardą, biało-perłową skorupę tak czule, jakby to był kolankowy kot, a nie mięsożerny ślimak. — Jeśli spojrzysz i powiesz, że ci się podoba. Skłam, jeśli musisz. Chyba możesz raz sprawić mi tę przyjemność?
Aleister objął Sahiba w pasie, jego spojrzenie nieco złagodniało, ton zrobił się trochę mniej szorstki.
— Chyba mogę. — Popatrzył na ślimaka, nawet trochę wygiął wargi w grymasie umownie symbolizującym uśmiech. Sahib docenił, nawet jeśli gest był naciągany i odegrany wyłącznie dla jego oczu. — Bardzo duża, ładna dziewczyna. Masz już pomysł, jak ją nazwać?
Sahib, objęty wpół ramieniem, poczuł, że został trochę pogłaskano-połaskotany po żebrach. Domyślał się, że to forma przeprosin za nieuprzejme powitanie. Aleister nigdy nie przepraszał otwarcie, głośno i wprost, Sahib przyzwyczaił się, że drobne gesty tego typu to jego forma wyciągania ręki na zgodę.
— Nie wiem. — Nonszalancko postawił łokieć na ramieniu Alka, oparł głowę w połowie na swojej pięści, w połowie na skroni mężczyzny. — Coś prostego. Może Albinka?
— Krótkie i w sam raz.
Sahib palcem w powietrzu nakreślił nad Albinką kółko, magią ostrożnie przeniósł ją z powrotem do akwarium.
— Jak ci mija dzień?
— Praca, wykłady, sprawdzanie zaliczeń — streścił Aleister. — Rektor poinformował mnie rano, że wpłynęła na mnie i na mój system nauczania jakaś nowa skarga. Potem się tym zajmę i sprawdzę, o co dokładnie poszło.
— O, może przestałbyś w końcu terroryzować te biedne dzieciaki? — Sahib trochę się uśmiechnął. — Przestałbyś dostawać skargi i zażalenia i, jak ja, chodziłbyś ze studentami na plotki, kawę i frytki, a potem jeszcze dostawał od nich prezenty-niespodzianki.
— Takie jak tamten? — Aleister wskazał brodą Albinkę, popatrzył na Sahiba z półżartobliwym politowaniem.
Sahib rzadko się krygował, był bezpośredni w przekazie, patrzył Aleisterowi na usta. Znali się już trochę, potrafili czytać nawzajem swoje spojrzenia i przekazywać informacje bez słów. Sahib z tego faktu skorzystał, wzrokiem napisał jedną wielkimi literami.
— A co jest, przepraszam, z Albinką nie tak?
Poczuł, jak ręka Aleistera delikatnie przesuwa się w górę, nie po kręgosłupie, ale prostopadle do niego, prosto po linii żeber. Sahib spiął mięśnie, by powstrzymać dreszcz.
— A na co mi kilogramowy mięsożerny ślimak albinos? — zainteresował się Aleister.
Sahib parsknął w myśli, ale ugryzł się w język. A na co mi ty?
— Nie wiem, zawsze jakiś przyjaciel — wzruszył ramieniem, uśmiechnął się w sposób czuło-niewinny. — Nie powinieneś wybrzydzać chyba?
Nosem dotknął nosa Aleistera, spróbował położyć rękę na policzku mężczyzny, Aleister złapał go za nadgarstek w ostatniej chwili. Na tyle mocno, by Sahib poczuł dyscyplinujący nacisk, na tyle delikatnie, by nie robić żadnej krzywdy.
— No proszę. — Aleister spojrzał na dłoń Sahiba wzrokiem pełnym dezaprobaty. Bo nadal była suto pokryta śluzem po Albince. — Widzę, że bardzo chcesz stąd wylecieć.
— Dlaczego? — zagrał Sahib idiotę. — Wyświadczam ci przysługę, wszystko w dobrej wierze. Wiesz, jak wartościowy skład ma śluz ślimaka? Glikokoniugaty, mukopolisacharydy, alantoina, kwas glikolowy... Doskonały na redukcję zmarszczek i regenerację skóry.
Brew Aleistera podjechała do góry. Całkiem, jak ocenił Sahib, zabawnie.
— Coś jest z moją twarzą nie tak?
— Skąd. To bardzo dobra twarz.
Aleister wzrokiem obciął brudną rękę Sahiba, wymruczał krótkie zaklęcie, sprawił, że po śluzie Albinki nie został ślad.
— Teraz możesz — pozwolił wspaniałomyślnie.
Sahib wydął wargi, złapał Aleistera za brodę, niechlujnie i władczo, bo całą dłonią. Popatrzył, obejrzał z obu profili, najpierw z jednego, potem z drugiego, zrobił zamyśloną minę, puścił go wolno.
— Gdy zabrałeś mi całą zabawę? Teraz to już nie chcę.
844 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz