— Doskonale radzę sobie sama — mruknęłam, nadal zaskoczona, patrząc na amulet.
— Nie widać, Lu — wskazał na moją rękę, kręcąc głową z niedowierzaniem. Prychnęłam oburzona. Chociaż przecież miał rację. Ostatnio zdecydowanie nie radziłam sobie z tym wszystkim, co już kilka lat temu zwaliło mi się na głowę. Coraz więcej krzywych akcji, ryzykownych zleceń za marną zapłatę. Powoli przestawałam dziwić się ojcu, że za swoją pomoc wymagał znacznie większych odłamków czyjejś mocy, niż robiłam to ja. Praca prawie za darmo przyciąga zdecydowanie dziwnych ludzi, coraz częściej zwyczajnie niebezpiecznych... W końcu nie mają oni nic do stracenia, tymczasem ja? Ryzykowałam wszystko: utratę pracy, uwięzienie, a nawet zakończenie życia szybciej, niż bym planowała. Co tylko dobitnie potwierdza ostatnia sytuacja z gościem, który śledził mnie aż do apartamentowca, w którym mieszkałam... Jakimś cudem dostał się na klatkę i bez problemu dotarł pod moje mieszkanie. Gdy już zupełnie stanę na nogi, będę musiała porozmawiać ze stróżem na dole, żeby nie wpuszczał nikogo, kto powołuje się na to, że przyszedł mnie odwiedzić...
— Jakoś do tej pory nie miał mi kto pomóc, a jak widzisz, żyję — burknęłam, odwracając wzrok i od amuletu, i od kitsune, który wbijał we mnie wściekłe spojrzenie. — Nie musisz sobie zaprzątać mną głowy — już sięgałam do zapięcia na karku, żeby rozpiąć łańcuszek i oddać naszyjnik mężczyźnie, ale ten tak szybko, że nie zdążyłam się uchylić, znalazł się tuż przy mnie i złapał mnie za nadgarstek zdrowej ręki, zatrzymując.
— Zostaw. To. W. Spokoju — wycedził, zbliżając swoją twarz do mojej, zmuszając, bym spojrzała mu w oczy. Świdrował mnie wzrokiem dłuższą chwilę, aż w końcu dałam za wygraną. Uwolniłam rękę z uścisku Minkiego i cofnęłam się o krok. Dalej już nie mogłam, bo oparłam się plecami o ścianę. Na szczęście, gdy mężczyzna zobaczył, że już nie próbuję zdejmować amuletu, pozwolił mi się odsunąć. — Naprawdę, mogłabyś docenić chęć pomocy — prychnął, odwracając się na pięcie i odchodząc w kierunku wyjścia. — Nie oferuję tego każdemu.
— I to mnie martwi... — mruknęłam pod nosem, na co mężczyzna odwrócił się gwałtownie, piorunując mnie wzrokiem. Skrzywiłam się. Nie miał tego usłyszeć... — Nie musisz jutro przychodzić — powiedziałam, tym razem głośno. — Wracam do pracy. Już nic mi nie dolega.
— Chyba sobie żartujesz — widziałam, jak opadają mu ramiona, a na twarzy pojawia się wyraz totalnego niedowierzania. — Miałaś się oszczędzać!
— Oszczędzałam się wystarczająco długo — skrzyżowałam ręce na piersi. Rana pod opatrunkiem nieco pociągnęła, ale zignorowałam dyskomfort. — Nie mogę tak długo siedzieć na chorobowym. Mają problem z organizowaniem zastępstw na moje zajęcia.
— Wiesz, że nie jest to twój problem? — Minki przybrał taką samą pozę, jak ja, patrząc na mnie z góry karcąco. — Masz siedzieć w domu przynajmniej do końca tygodnia, i nie chcę słyszeć dyskusji — zrobił groźną minę. Przewróciłam na to oczami.
W sumie to nie jego interes, ale skoro dzięki temu miał sobie pójść...
— Ale tylko do końca tygodnia — stoczyliśmy kolejną, krótką walkę na spojrzenia. W końcu Minki, zrezygnowany, ponownie się odwrócił i, tym razem skutecznie, udał się do wyjścia.
— Jak wyjdziesz z tego mieszkania, to cię ukatrupię — zagroził, zakładając buty. Wzniosłam oczy do nieba.
— Tak, mamo — właśnie... Nie wspomniałam nikomu, co wydarzyło się kilka dni temu. Gdy moja rodzicielka dzwoniła na cotygodniowe ploty z pytaniem, czy może wpaść, wykpiłam się dużą ilością pracy na AUM, związanej z pisaniem pracy doktorskiej. Nie wnikała, bo wiedziała, jak zdobycie kolejnych tytułów naukowych i zgłębianie tajemnic magii żywiołów jest dla mnie ważne. Również — ile czasu mi zabiera. Czułam się źle z tym, że nie wspomniałam, iż byłam dość bliska spotkania z zaświatami, jednak niechęć do martwienia jej była silniejsza od poczucia winy.
Mężczyzna w końcu wyszedł. Zamknęłam za nim drzwi na zamek i przeszłam do salonu. Opadłam ciężko, zmęczona tym wszystkim, na kanapę i sięgnęłam po leżące w stosie przy niej książki. Przy użyciu magii rozwinęłam zwój, na którym spisywałam swoje przemyślenia dotyczące moich badań, po czym pierwszy raz od kilku dni zabrałam się do pracy. Miałam sporo do nadrobienia.
***
— Hej, Jean, przyniosłam ciasto — podniosłam nieco trzymaną w rękach paterę z sernikiem kokosowym na spodzie brownie i polewą malinową, uśmiechając się niemrawo. Dopiero co go upiekłam po tym, jak uznałam, że wystarczy mi już pisania pracy, a siedzieć bezczynnie na tyłku przecież nie potrafiłam. — Chciałam podziękować za pomoc... wiesz, wtedy.
Elfka odpowiedziała uśmiechem. Zaprosiła mnie do środka, odbierając ode mnie ciasto i strofując, że dalej nie powinnam używać ręki, tym bardziej, że mogłam do przeniesienia ciasta po prostu użyć magii. Cóż, w punkt. Nie jestem natomiast z tych leniwych magów, którzy ręką czy nogą nie ruszą, bo przecież magia może ich wyręczyć. No i przyzwyczajenia wygrały, jak zwykle.
— Wiesz, co zaraz powiem? — zapytała Jean, sadzając mnie przy stole w kuchni. Sama nie usiadła, tylko podeszła do ekspresu, by przygotować nam kawę.
— Że powinnam przestać dawać sobą manipulować i używać tego zaklęcia? — mruknęłam, kładąc brodę na dłoni zdrowej ręki opartej łokciem o stół. Nie zliczę już, ile razy to słyszałam.
— Naprawdę nie rozumiem, po co zaprzątasz sobie tym głowę — westchnęła, podstawiając kubek pod urządzenie. — Nie wszystkie zaklęcia muszą być wykorzystywane. Nikt cię nie rozlicza z tego — spojrzała na mnie karcąco. — Naprawdę zaspokojenie ciekawości, jak to jest używać różnych rodzajów magii i nadnaturalnych zdolności, jest tego warte?
Cóż, to nie do końca wszystko, co skłania mnie do kontynuowania rodowej tradycji, ale nigdy nie rozwinęłam tematu przy sąsiadce. Mimo to podejrzewałam, że wiedziała więcej, niż pokazywała, sądząc po rzucanych mi od czasu do czasu spojrzeniach, gdy spotykałyśmy się wcześniej w podobnych okolicznościach. Mówiły: Nie mówisz mi wszystkiego i ja to wiem. Wyduś to w końcu z siebie. Ale nie potrafiłam zaufać jej tak do końca. Nikomu nie mogłam powiedzieć, że to zaklęcie, jak wiele jemu podobnych, nie chciało być zapomniane... Póki strzeże go moja rodzina, stale z niego korzystając, nie panoszyło się po świecie. Nie mogło trafić w ręce kogoś, kto wykorzysta je do niecnych celów.
Tak przynajmniej twierdził mój ojciec.
— Postaram się już nie pakować w takie kłopoty. Będę bardziej uważać — powiedziałam, zamiast odpowiedzieć na pytanie kobiety. Uczucie déjà vu uderzyło mnie jak zawsze w czasie tych naszych pogaduszek. Każde wyglądały bardzo podobnie: Jean próbuje mnie namówić, żebym zostawiła tę nielegalną część mojego życia za sobą, pyta, czemu nie chcę tego zrobić, a ja usiłuję wmówić, chyba nam obydwu, że to się już więcej nie powtórzy. Że kolejnym razem na pewno będę potrafiła się obronić i nie wpakuję się w problemy. A potem i tak wracam pod jej drzwi ledwo żywa.
— Koszmar z tobą, naprawdę — trzasnęła szafką, z której właśnie wyjęła dla nas talerzyki na ciasto. Skrzywiłam się w reakcji na hałas. — Ale cóż, ta rozmowa do niczego nas nie doprowadzi — "jak zwykle" zawisło między nami niewypowiedziane. Zgarbiłam się, wbijając wzrok w ciasto przede mną. Elfka wróciła do stołu, postawiła przede mną kawę, potem ukroiła nam po kawałku sernika i w końcu sama usiadła. — Może więc przejdźmy do tego, co to był za kitsune, który tu z tobą przyszedł? — popatrzyła na mnie z autentycznym zaciekawieniem w oczach.
— No... znajomy? — wzruszyłam ramionami. Nie wiedząc, co więcej powiedzieć, sięgnęłam po kubek i upiłam nieco zawartości.
— Naprawdę? Kitsune? Znajomym? — uniosła brew. — Nie uczyli was na tej uczelni, co to za stworzenia? Czy akurat nie przyszłaś wtedy na zajęcia?
Skrzywiłam się, odkładając kubek z powrotem na stół. Elfka wzięła kawałek sernika na widelczyk, patrząc przy tym na mnie badawczo.
— Tak, tak, wieeeeeem — mruknęłam w końcu, również wbijając widelczyk w swój kawałek ciasta. Metal stuknął o szkło zdecydowanie głośniej, niż gdybym użyła normalnej siły. — Uczepił się mnie jak rzep psiego ogona, a teraz jeszcze uznał, że będzie mnie niańczył. Jakbym sama sobie nie potrafiła poradzić — mimowolnie sięgnęłam ręką do naszyjnika, który wciąż miałam na szyi. Oczy elfki natychmiast powędrowały do amuletu i rozszerzyły się w szoku. Prawie opluła mnie sernikiem, który właśnie włożyła do ust. Zmarszczyłam brwi, zaskoczona jej reakcją.
— Czekaj, kurwa, czy on... — pochyliła się nad stołem, wyciągając rękę i łapiąc wisiorek między kciuk i palec wskazujący. — Dał ci to, prawda? — puściła wisiorek, jakby ją poparzył i oparła się z powrotem o oparcie krzesła. Nie czekała jednak na moją odpowiedź. — Ty pewna jesteś, że to znajomy?
Zmarszczyłam czoło w konsternacji, patrząc na sąsiadkę. Pogięło ją?
— Pomógł mi parę razy, ja parę razy pomogłam jemu, wpadamy na siebie ciągle jakimś chorym zrządzeniem losu. Tyle. Nic więcej.
— Kitsune nie pomagają innym od tak, dla sportu — tym razem to ona wbiła wściekle widelczyk w ciasto. — Ani tym bardziej nie dają każdemu wisiorków, dzięki którym ktoś może ich przywołać. Błagam, nie mów mi, że zawarłaś z nim jakąś umowę...
— No co ty — żachnęłam się. — Nie jestem głupia.
— Już sama nie wiem, czy to aby na pewno prawda — fuknęła na mnie. Ewidentnie coś rozważała, sądząc po wyrazie jej twarzy, ale już nic więcej nie powiedziała. Dokończyłyśmy ciasto, a ja wróciłam do siebie, wcześniej jeszcze raz dziękując elfce za pomoc. W końcu, po raz kolejny, gdyby nie ona, już dawno wąchałabym kwiatki od spodu.
***
Oczywiście nie dotrzymałam danego lisowi słowa i następnego dnia, punkt ósma rano, pojawiłam się na uczelni. Do zajęć zostało mi piętnaście minut, które poświęciłam na zaniesienie swoich rzeczy do gabinetu. Mel jeszcze nie było, więc nie miałam po co spędzać tam więcej czasu. Poszłam po klucze do sali.
Cały dzień prowadzenia zajęć był naprawdę miłą odskocznią od wydarzeń ostatnich dni. Omawianie tematu, który mnie interesował, przyglądanie się, jak młodzi adepci sztuki magicznej rozwijają się, zaciekawieni zadają pytania i naprawdę ćwiczą swoje umiejętności — to było to, co lubiłam w tej pracy najbardziej. Możliwość uczestniczenia w rozwoju innych magów, szukających jeszcze dziedziny, w której czuliby się biegli. Samorozwój w trakcie pisania pracy doktorskiej był zaledwie dodatkiem, który przy okazji umożliwiał mi później jeszcze lepsze tłumaczenie studentom omawianych zagadnień.
Cały dzień upłynął bezproblemowo w kwestii zaklęcia. Nie wzięłam ostatnio żadnego nowego zlecenia, przez co mogłam ubrać się w końcu stosownie do pogody. Znaki posiadanych zdolności mieściły się też w takich częściach mojego ciała, że nie musiałam za bardzo kombinować z ich zasłanianiem. W drodze powrotnej zamierzałam natomiast iść prosto do mieszkania, żeby nie ryzykować, że ktoś przydybie mnie na ulicy.
Jednak zanim to, chciałam jeszcze dokończyć jeden z rozdziałów pisanej przeze mnie pracy oraz poeksperymentować trochę nad łączeniem żywiołów. Dlatego, gdy skończyły się prowadzone przeze mnie zajęcia, udałam się z powrotem do gabinetu, który dzieliłam z Mel. Dziewczyny również i tym razem w nim nie było, jednak zauważyłam, że brakuje kilku książek ze sterty na jej biurku. Była więc dzisiaj w pracy, po prostu się mijałyśmy. Zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam za moim biurkiem, otwierając szuflady w poszukiwaniu wepchniętego gdzieś tam pliku kartek z moją pracą, którą zostawiłam tam przed nieplanowanym wolnym. W końcu znalazłam, czego potrzebowałam, i zabrałam się za pisanie.
Jakieś dwie godziny później drzwi do pokoju otworzyły się gwałtownie. Zerknęłam tylko znad dokumentów w tamtą stronę, pewna, że zobaczę Mel, jednak...
Zerwałam się na równe nogi, porzucając wszystko, co robiłam i momentalnie się spinając, gotowa... sama nie wiem na co, ale mina znajomego kitsune, a konkretniej wypisana na jego twarzy rządza mordu, kazała mi przygotować się na wszystko. W końcu miałam jeszcze dwa dni nie ruszać się z domu. Pewnie przyszedł do mojego mieszkania, a mnie tam nie było. Domyślenie się, gdzie jestem, skoro nie tam, gdzie według niego powinnam, nie powinno być większym problemem, szczególnie, że wspominałam mu, że najchętniej wróciłabym już do pracy. Jednak chyba nie to, że wyszłam, rozsierdziło go najbardziej, sądząc po tym, co ściskał w dłoni z taką siłą, że aż zbielały mu kłykcie...
No tak, przecież zostawiłam amulet od niego w mieszkaniu.
Minki? :c
Lu znowu narozrabiałaaaaaaaa
1879 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz